Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy Twoja skóra też już jest niebieska?

Zdzisław Haczek
Fot. Imperial CinePix
Fabuła filmu "Avatar" niczym nie zaskakuje. Ale niebieskoskórzy Na'vi i świat ich planety Pandora mają w sobie coś magnetycznego. Chce się dla nich zdradzić własną rasę.

Na początku "Avatara" otwiera się luk transportowca, weteran marines Jake zjeżdża na wózku po trapie, rozgląda się po bazie. Dwaj wojskowi, widząc naszego bohatera i jego kolegów, żartują sobie z żółtodziobów - już tu zapala się czerwone światełko: aha, scena jak z "Plutonu" Olivera Stone'a sprzed 20 lat. Tyle że tam wiało grozą wietnamskiego piekła.

Takich "aha" jest w "Avatarze" sporo. Wojskowi siedzą we wnętrzu robotów, poruszając potężnymi ramionami maszyn niczym bohaterowie "Obcego - Decydujące starcie" z 1986 r. w reżyserii... Jamesa Camerona - twórcy "Avatara". Kopii z historii kina w sensie rozwiązań scen czy ujęć jest tu tak dużo, że kiedy Jake zawisa w pewnym momencie na rakiecie lecącego szturmowca, czeka się, że zostanie odpalony wraz z nią - niczym terrorysta w komedii "Prawdziwe kłamstwa"... Jamesa Camerona.

Tak na szczęście się nie dzieje. I na szczęście mamy Pandorę. To w stworzenie fauny i flory tej planety, a przede wszystkim jej mieszkańców, szła przez cztery lata realizacji "Avatara" cała "para" różnej maści specjalistów pod wodzą Camerona.

O ile fabułę "Avatara" można zamknąć w prostym haśle "Tańczący z wilkami XXII wieku" (akcja "Avatara" rozgrywa się w roku 2154, kiedy Ziemianie już tak dalece zniszczyli swoją planetę, że za pomocą chciwych korporacji eksploatują to, co znajdą w kosmosie), doszukując się głębokiego ukłonu nie tylko przed Indianami Ameryki Północnej, Aborygenami w Australii, ale i Guarani w Ameryce Południowej (patrz "Misja"), o tyle od strony wizualnej objawia się nam Cameron jako prawdziwy demiurg kina komputerowej animacji XXI wieku, w formacie 3D na dokładkę.

Tu komputerowe kreacje Toma Hanksa w "Ekspresie polarnym" czy Anthony'ego Hopkinsa, John Malkovicha w "Beowulf" Roberta Zemeckisa wyglądają tylko jak szkolne wprawki. Cameron zastosował tak nowatorską technikę przetwarzania żywych aktorów w cyfrowe avatary, że tchnął w tych ostatnich ducha. I nie chodzi tu tylko o fakturę skóry, która choć niebieska nie wygląda sztucznie ani w słońcu, ani w świetle ognia czy w wodzie. Tu chodzi o oczy (i ruchliwe uszka) Na'vi, które wyrażają "ludzkie" emocje.

Co ciekawe, to nie Sam Worthington (znany z "Terminatora: Ocalenie") jako Jake, ani Sigourney Weaver jako doktor Grace Augustine, tworzą w swych błękitnych powłokach prawdziwe kreacje. Biją ich na głową wielkie oczy zwinnej, czasem wojowniczo syczącej, Neytiri, granej przez Zoe Saldanę (najnowszy kinowy "Star Trek"). Nawet Gollum z "Władcy Pierścieni" musi tu chyba ustąpić i skarbu szukać gdzie indziej...

A dalej jest Pandora, pełna tajemniczych roślin, kwiatów, pnączy, świetlistych nasion, które niczym latające meduzy, co rusz wyfruwają z ekranu. Ze zwierząt do strawienia - zaskoczenia jest niby-rumak z sześcioma kopytami. Reszta dinozauro- i smokopodobnych stworzeń zbyt łatwo kojarzy się z poczciwym już dziś "Parkiem Jurajskim" Spielberga. Mimo to aż chce się dosiąść takiej skrzydlatej istoty i poszybować śród pływających w powietrzu gór. Kto do tej pory kłaniał się malarzom fantastycznym z Siudmakiem na czele, teraz może się pokłonić Cameronowi. No chyba że uzna to za kolejną kalkę.

Finałowa bitwa "ciemnych" i żelaznych sił Ziemian ze "świetlistymi" zastępami sił Natury - Na'vi - może wgnieść w fotel operowaniem planami w przestrzeni. Poza widowiskowym zgiełkiem nie ma jednak "Avatar" ładunku emocji, który czyniłby z niego drugiego "Titanica". Nie stoi za filmem Camerona ani mocna prawdziwa historia, ani dobra literatura w stylu Tolkiena.

Scenariusz Camerona szarpie coś tam "Matriksowi" (globalna sieć korzeni Natury), ale cały tzw. nurt eko wygląda tu dość naiwnie. Co może sprawi, że Cameron prócz Oscarów za efekty specjalne czy montaż, mógłby też dostać laury od Greenpeace czy Partii Zielonych...

Szkoda. Chciałoby się, żeby Pandora kryła jakąś prawdziwą tajemnicę a "Avatar" był mniej grzeczny i przewidywalny. Jedna volta się Cameronowi na pewno udała: na koniec filmu chyba każdy z widzów chce zdradzić swoją rasę!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska