Kubzdyl prowadzi z rodziną fabrykę mebli w Gorzowie. Zatrudnia już 240 osób, głównie szwaczek i tapicerów. - Potrzebuję drugie tyle, bo zleceń mam mnóstwo. Wybudowałem wielką halę, 3 tys. mkw., ale nie ma w niej kto pracować - poskarżył się ,,GL''.
Najlepsi biorą 2,5 tys. zł
Od wielu miesięcy szuka pracowników przez urzędy pracy, ogłoszenia, radio, prasę. I nic. - Bezrobocie to pic na wodę. Praca jest, tylko pracowników nie ma - kwituje. Niedawno zorganizował w Dobiegniewie rekrutację. Zapisało się 100 osób. - Na umówioną godzinę przyszło 50. Do końca pierwszego spotkania zostały dwie panie. Po tygodniu szkolenia przestały przychodzić - mówi. Jego zdaniem nie sprawdzają się też bezrobotni podsyłani przez Powiatowy Urząd Pracy w Gorzowie.
- Tego pana boli paluszek, tą panią głowa, jeszcze inna mówi wprost, że ona nie chce. Szkoda gadać! - przedsiębiorca macha ręką.
Jest gotów natychmiast zatrudnić 40 szwaczek i kilku tapicerów. Przyjmie nawet ludzi bez żadnego przygotowania, żeby przeszkolić. Kolejnych 200 osób zatrudniłby już za kilka miesięcy. Za co najmniej kilkaset tysięcy złotych wybudował halę w podgorzowskim Wawrowie. Trwają tam prace wykończeniowe. Musi jeszcze kupić wyposażenie (np. komputerowa maszyna do krojenia skóry kosztuje 600 tys. euro!). - Jednak bez ludzi to wszystko będzie stało puste. A zleceniodawców odprawię z kwitkiem - złości się.
Praca jest na akord, wymaga precyzji i trzeba się jej długo uczyć. Dobre pieniądze (twierdzi, że najlepsze jednostki wyciągają po 2,5 tys. zł na rękę) zaczyna się zarabiać po wielu miesiącach. - Ale wielu ludzi do tego czasu rezygnuje, bo chcieliby od ręki brać kokosy - mówi.
Praca nie pasuje
Ryszard Rzemieniecki, zastępca dyrektora Powiatowego Urzędu Pracy, mówi, że szwaczki to najbardziej poszukiwana profesja. - Ciężko znaleźć jedną czy dwie - twierdzi. Specjalnie ,,pod Kubzdyla'' pośredniak chciał zorganizować szkolenie dla bezrobotnych.
- Ale nie było chętnych. Ponoć to zbyt monotonna i nudna praca - mówi Rzemieniecki. Według niego wielu bezrobotnych przyzwyczaiło się do ,,nicnierobienia'' i nie chce zmienić życia. - Nie mam pojęcia z czego żyją. Ale mam wrażenie, że praca zupełnie im nie pasuje - dodaje.
Pomóc w tej sprawie nie może Wojewódzki Urząd Pracy (zajmuje się tylko ofertami pracy za granicą) ani zielonogórski PUP. - Mam w ewidencji około 60 osób, które znają się na szyciu. Ale zgodnie z prawem nie mogę ich wysłać do pracy, jeśli dojazd i powrót zajmą im powyżej trzech godzin - rozkłada ręce dyrektor pośredniaka w Zielonej Górze Bogusław Radzio. Często szwaczki nie chcą pracować w swoim zawodzie. Tłumaczą to identycznie jak w Gorzowie: bo to nudna i monotonna praca!
- To orka, nie praca! - mówi tymczasem gorzowianka, która przez rok pracowała w szwalni (nie u Kubzdyla). Żeby dobrze zarobić, pracowała po 10, nawet 16 godzin na dobę. - Nie wiem, jak jest u pana Kubzdyla, ale ja już zniechęciłam się do zawodu - mówi reporterowi. Po chwili jednak zaczyna się zastanawiać, czy nie zgłosi się do jego firmy.
Jest w kropce
Biznesmen myśli o ściągnięciu ludzi nawet zza wschodniej granicy. - Jak będzie trzeba, zrobię dla nich mały hotel. Nie mogę sobie pozwolić na przestoje, bo każdy dzień bez dodatkowych pracowników to dla mnie strata. Może po waszym tekście ktoś się zgłosi - mówi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?