Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Demolują nasz ogród i panoszą się na posesji

Aleksandra Gajewska-Ruc
Aleksandra Gajewska-Ruc
- Jesteśmy bezsilni. Dziki dosłownie wchodzą nam na taras - mówią Pawliszynowie.
- Jesteśmy bezsilni. Dziki dosłownie wchodzą nam na taras - mówią Pawliszynowie. Aleksandra Gajewska-Ruc
Mieszkańcy Borowego Młyna mają dość nocnych wizyt zwierząt.

Nasz teren jest nieustannie niszczony już od kilku miesięcy. Jesteśmy bezsilni, nie wiemy już jak się bronić, do kogo jeszcze zwrócić się o pomoc - z przejęciem mówi Stanisława Pawliszyn.

Razem z mężem, Tadeuszem pokazują nam zdewastowaną posesję. Tam, gdzie zryta ziemia przypomina teren po wybuchu bomby, jeszcze kilka miesięcy temu był piękny, zadbany trawnik. - Wnuki się tam bawiły, można było posiedzieć, rozpalić grilla. Teraz nawet nie wychodzę, bo jak na to patrzę, to płakać się chce - mówi gospodyni i prowadzi nas dalej, gdzie tuż przy ścianie domu, również widać efekty nocnych wizyt. - Przychodzą całym stadem, po około dziesięć sztuk, w tym locha z małymi. Co ja mogę wobec tak wielkiego zwierzęcia? Nawet nasz owczarek boi się i chowa. Ja bym sobie poradził sam, ale przez przepisy mam związane ręce, nic nie mogę - mówi ze złością Tadeusz Pawliszyn.

Małżeństwo od kiedy tylko pojawił się problem, zwracało się z prośbą o pomoc do koła łowieckiego, władz gminy, a nawet Polskiego Związku Łowieckiego. - Kilka razy był u nas łowczy odpowiedzialny za ten teren, zrobił oględziny i na tym się skończyło. A dziki przychodzą nadal. Aż strach pomyśleć co będzie jak zacznie się sezon. Zjeżdża się tu wtedy wielu letników. Co jeśli dziki zrobią komuś krzywdę? - mówią S. i T. Pawliszyn.

Zapytaliśmy przedstawicieli koła łowieckiego, co zamierzają z tym zrobić. - Zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Robimy co możemy, żeby wyeliminować dziki, jednak efektów nie będzie z dnia na dzień. Zwiększyliśmy odstrzał i intensywnie polujemy na tym terenie, ale jest to utrudnione ze względu na gęstą zabudowę. Musimy utrzymywać odpowiednią odległość od domów. Tworzymy też w lesie pas zaoranej ziemi, gdzie wyłożyliśmy kukurydzę, by powstrzymać dziki przed wychodzeniem - mówi łowczy koła nr 30 „Gon”, Roman Dębina.

Państwo Pawliszyn i ich sąsiedzi nie widzą jednak efektów tych działań. Dziki wciąż wpraszają się na ich posesje. - Teren jest leśny, trzeba więc liczyć się ze zwierzętami. Przede wszystkim nie można ich dokarmiać, wyrzucać resztek jedzenia, bo dziki pojawiają się tam, gdzie znajdują pożywienie. Zaleciłem państwu Pawliszyn wzmocnienie ogrodzenia. Powinno być solidne, bez dziur i podmurowane krawężnikami. Chciałem wypożyczyć im elektrycznego tzw. „pastucha”, jednak nie skorzystali z mojej propozycji. Sugerowałem też odpalanie petard, by przegonić zwierzęta - mówi łowczy.

- Petardy odpalaliśmy, działają na kilka dni, nie na dłuższą metę. Ogrodzenie to pestka dla stukilowej lochy, choć ciągle je wzmacniam, bez trudu podnosi je kłami. Nigdy nie dokarmialiśmy dzików, co próbuje się nam wmówić. Powinni odstrzelić zwierzęta, zanim dojdzie do tragedii - ze złością mówi T. Pawliszyn.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska