Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dick Helm: W Polsce brakuje szaleństwa [ROZMOWA]

Krzysztof Michalski
Tomasz Bolt
Amerykański trener Dick Helm gościł w Sopocie. Co doświadczony szkoleniowiec z NBA sądzi o polskiej koszykówce?

W Treflu Sopot występuje wielu młodych zawodników, którzy dopiero nabierają doświadczenia. Co Pana zdaniem jest najważniejsze dla rozwoju młodego gracza?
Zawsze powtarzam, że trzeba spędzać wiele godzin na treningu. To tak jak z nauką grania na gitarze czy fortepianie. Wiele czasu zajmuje wytrenowanie wszelkich aspektów gry w koszykówkę. Nie wiem, jak bardzo ci młodzi koszykarze kochają koszykówkę i są w stanie się dla niej poświęcić, mam nadzieję, że są na to poświęcenie i ciężki trening gotowi.

W koszykówce ważniejsza jest sfera fizyczna czy mentalna?
Obydwa aspekty są ważne, nie możesz mieć jednego bez drugiego. Larry Bird czy Michael Jordan potrafili przewidzieć na boisku dwa następne zagrania i „wyprzedzali grę”. Wielcy zawodnicy zawsze są o krok przed innymi w sferze mentalnej, a przy tym prezentują świetne przygotowanie fizyczne. Spędzają bardzo wiele czasu na treningu. Często myśli się o nich, że są tak dobrzy bo mają ogromny talent, ale moim zdaniem najlepsi gracze są zawsze tymi najbardziej pracowitymi.

Podczas takich spotkań jak to w Sopocie ma Pan tylko półtorej godziny na podzielenie się z zawodnikami swoim doświadczeniem. Co stara się im Pan przekazać?
Mówi się, że trening prowadzi do perfekcji. Ale tylko perfekcyjny trening prowadzi do perfekcji. Dlatego staram się im przekazać właściwy sposób podejścia do treningu. Nie osiągniesz efektów, trenując tylko po to, żeby odbyć trening. Musi temu towarzyszyć koncentracja i pełne skupienie, tylko wtedy trening przynosi efekty. Staram się im to wpoić, żeby mogli stawać się lepszymi koszykarzami.

To Pana dziewiąta wizyta w Polsce. Co sprawia, że wraca Pan do naszego kraju? Czy Polska jest dobrym miejscem dla koszykówki?

Myślę, że koszykówka w Polsce się rozwija. Chciałbym jednak widzieć więcej entuzjazmu w miastach, wśród kibiców. W niektórych krajach fani szaleją za swoimi zespołami. Wydaje mi się, że tutaj w umysłach ludzi panuje przede wszystkim piłka nożna. Miło by było, gdyby jej miejsce zajęła koszykówka. W Stanach basket jest bardzo popularny, wszyscy chcą grać i oglądać.

Spędził Pan wiele lat w NBA, będąc świadkiem różnych historii. Mógłby Pan wskazać jakąś szczególnie inspirującą?
Cóż, było ich sporo, teraz przewijam je sobie w głowie i szukam jednej (śmiech). Myślę, że byłaby to historia Voshona Lenarda. Był on raczej przeciętnym zawodnikiem, ale postawił sobie za cel zwycięstwo w konkursie rzutów za trzy podczas Weekendu Gwiazd. Po każdym treningu zostawał i trenował rzuty z różnych kątów. Oddawał 300 prób i jeśli nie trafił 80 procent to próbował dalej. W końcu udało mu się dostać do konkursu i wygrać go, zostawiając w tyle słynniejszych zawodników. Dla mnie to bardzo inspirująca historia, która pokazuje, jak ważne jest dążenie do celu.

Jak opisałby Pan pracę trenera w NBA? Ma Pan dobre wspomnienia czy jest to raczej stresująca i niemiła robota?
Mam wspaniałe wspomnienia. Miałem ogromne szczęście pracować z Lenny’m Wilkensem, jednym z najlepszych coachów w historii. Wciąż jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Lubiłem pracę z zawodnikami i ich podejście. Zdecydowana większość z nich zarabiała ogromne pieniądze, ale wciąż była chętna do ciężkiej pracy, przychodzenia na trening i dawania z siebie wszystkiego. Prowadziłem zespoły licealne, uniwersyteckie, ale to w NBA pracowało mi się najlepiej. To był zaszczyt pracować z tak utalentowanymi i nastawionymi na ciężką pracę zawodnikami.

Był Pan obecny w NBA w latach 90, gdy występowały w niej największe legendy ligi.
Moja rodzina wciąż mi o tym przypomina, bo moje dzieci wychowały się na takich zawodnikach jak Magic Johnson, Larry Bird czy Kareem Abdul-Jabbar. Pamiętam całą tę otoczkę lat 80, 90 i początków XXI wieku. To był cudowny czas, wtedy gra była jednak bardziej zespołowa, niz dziś. Teraz potrzebujesz dwóch-trzech indywidualności, które zdobędą 60 punktów w meczu i właściwie jest po sprawie.

Na czym polega główna różnica między amerykańską a europejską koszykówką?
W Stanach prawie wszyscy zawodnicy są świetnymi atletami, szybko biegają, latają nad obręczą. Europejczycy są dobrzy technicznie, nawet wysocy gracze potrafią znakomicie rzucać z dystansu. Międzynarodowa koszykówka się rozwija i dogania amerykańską. Widziałem to już dawno temu. W 1989 roku byłem w Hiszpanii. Po powrocie do Stanów mówiłem wszystkim, że nadciąga fala dobrych graczy z Europy i trzeba się na to przygotować. Nikt w to wtedy nie wierzył. Teraz mamy ponad stu zagranicznych zawodników w NBA.

Komu kibicuje Pan w tegorocznych play-offach? W finale zagra Pana były klub, Cleveland Cavaliers.
Tak, ale sympatią darzę też Golden State Warriors. W Cleveland trenowałem Steve’a Kerra, trenera Warriors i Della Curry’ego, ojca Stephena. Pamiętam Stepha jako dzieciaka. Moja żona wyprawiła nawet dla niego „baby shower”, imprezę, którą w USA organizujemy, żeby wręczyć prezenty rodzinie nienarodzonego jeszcze dziecka. Rodzina Currych była naprawdę wspaniała i mam z nimi świetne wspomnienia. W NBA poznałem mnóstwo cudownych ludzi i zawsze będę im wdzięczny za te lata spędzone w najlepszej lidze świata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dick Helm: W Polsce brakuje szaleństwa [ROZMOWA] - Dziennik Bałtycki

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska