Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla błotniaków i cyrkowców

Redakcja
Ryk silników na linii startu i wyczuwalne drżenie ziemi, potrafią wywołać dreszcz emocji u najbardziej wymagającego kibica. Kiedy opadnie kratka maszyny startowej, rozpoczyna się bezwzględna walka bark w bark.

Wielu fanów motocrossu uważa, że jest on o wiele bardziej widowiskowy od niezwykle popularnego w Polsce żużla. Zawodom zawsze towarzyszy atmosfera pikniku. Widzowie przychodzą w okolice torów całymi rodzinami i doskonale się bawią. Każdy może zbliżyć się do ulubionego jeźdźca, obejrzeć motocykl. Park maszyn przypomina małą wioskę, złożoną z półciężarówek i busów. Kibiców i motocyklistów nie dzieli siatka, czy grupa ochroniarzy. - Czasami na imprezach większej rangi, organizatorzy wprowadzają bilety na wejście do parku - powiedział jeden z sympatyków motocrossu. - Warto jednak zapłacić, żeby zobaczyć z bliska te wszystkie wspaniałe maszyny - dodał.

Dla błotniaków i cyrkowców

Jak wynika z nazwy, motocross jest dyscypliną polegającą na pokonywaniu bezdroży przy pomocy motocykli. Maszyny te są specjalnie przygotowane, a sama rywalizacja odbywa się na odpowiednio ukształtowanym i zamkniętym dla normalnego ruchu torze. Zawodnicy, dla zachowania równych szans, są podzieleni na odrębne klasy w zależności od pojemności (wyrażonej w centymetrach sześciennych), a co za tym idzie mocy silnika, dosiadanego motocykla. Są to odpowiednio: 50, 80, 125, 250 oraz 500. Zamiennie występuje klasa open, dla maszyn o pojemności powyżej 175 ccm.
Trasa wyścigu jest zaprojektowana na planie okrężnym z możliwie dużą ilością przeszkód i wzniesień. Dla utrudnienia organizatorzy tworzą na wybranych odcinkach toru rowy i garby oraz ostre zakręty.
W Polsce wyścigi rozgrywa się zazwyczaj w dwóch biegach, których czas nie przekracza 20 - 30 min. Nasi motocrossowcy rywalizują w siedmiu rundach o mistrzostwo i Puchar Polski. Punkty uzyskane na poszczególnych imprezach są następnie sumowane i pozwalają wybrać najlepszego jeźdźca kraju na podstawie klasyfikacji rocznej.
Indywidualne mistrzostwa świata są rozgrywane od 1957 roku (początkowo wyłącznie dla motocykli o poj. 500 ccm). W kolejnych latach dołączano kolejne klasy, a od 1985 organizowane są także zawody drużynowe. Podczas tych ostatnich, nazywanych "Motocross des Nations" prezentują się zespoły narodowe złożone z reprezentantów trzech różnych klas.
Motocross jest często utożsamiany z innymi dyscyplinami: suprcrossem i supermoto (x-games), a także trialem i enduro. Pierwsza z nich jest rozgrywana w hali, a druga polega na efektownych skokach i wykonywaniu punktowanych figur w powietrzu. Trial, to jazda po specjalnych przeszkodach, gdzie liczy się czas i precyzja.

Oktany we krwi

Do prekursorów i organizatorów motocrossowego szaleństwa w naszym regionie należy Tadeusz Jaromin, obecnie trener we Wschowskim Klubie Motorowym.
- Motoryzacja była moim hobby od najmłodszych lat. Podglądałem tatę, kiedy naprawiał motocykle, bo nimi zwykle jeździł do pracy, aż postanowiłem pojechać na rajd organizowany prze Ligę Obrony Kraju w Krośnie Odrz. Tam po raz pierwszy wygrałem... no i wsiąkłem głębiej w ten sport - wspominał. Po pierwszych sukcesach nadeszły kolejne, wtedy jeszcze zawodnik Jaromin, z powodzeniem występował w biathlonie motocyklowym, w którym kilka razy sięgał po mistrzostwo kraju. Kiedy w sąsiednim Głogowie powstał klub motocrossowy, postanowił razem z bratem Kazimierzem Jarominem zasilić jego szeregi. Niestety, wiek nie pozwolił na kontynuowanie kariery.
- Po zakończeniu występów jako zawodnik, postanowiłem zrobić coś na terenie swojego miasta, Wschowy. Przy moim udziale w 1987 roku powstał klub motocrossowy. Pierwszą imprezę zorganizowaliśmy wspólnie z Unią Poznań i Zagłębiem Miedziowym Głogów, bo tak się wtedy nazywali. Później przejęliśmy po Poznaniu organizację strefowych mistrzostw Polski - mówił.
Swoim zamiłowaniem do motocykli "zaraził" żonę, Annę Jaromin, która od kilku lat prowadzi sekretariat podczas rozgrywanych we Wschowie zawodów. - Żona pomaga mi, bywa z nami na wyjazdach i imprezach. To dlatego, że motocross jest imprezą rodzinną. Mamy do dyspozycji bardzo mało pieniędzy, brakuje sponsorów i wszyscy sobie pomagają - ocenił trener Jaromin.
Nikogo nie zdziwił fakt, że jego syn Robert także zajął się motocrossem. Podobnie jak ojciec - obserwował, jeździł na zawody, aż dostał pierwszego simsona. Po otrzymaniu licencji w najniższej klasie 50 ccm szybko stał się czołowym jeźdźcem w Polsce. Szybko przesiadał się na coraz cięższe maszyny i śmiało walczył z międzynarodową konkurencją. Już jako 20-latek wystartował w kl. 250 i zdobył wicemistrzostwo kraju. Niestety, odniósł ciężką kontuzję i dalsze kroki w ciekawie rozwijającej się karierze musiał odłożyć na później.

"Kacze Doły"

Wschowski klub dysponuje jednym z najładniejszych w Europie torów. Czujne oko trenera Jaromina i wysiłek wielu osób zaowocował malowniczo położonym i w pełni wyposażonym obiektem.
- Rozpoczynaliśmy na zupełnie innym torze niż ten, który jest dzisiaj. Jego pierwsze zarysy tworzyliśmy społecznie. Był to całkowicie płaski teren, który stopniowo wzbogacaliśmy o nowe przeszkody - wspominał trener Jaromin.
Wysiłek był ogromny, bo na stworzenie jednej górki potrzeba około 300-400 wywrotek ziemi. Budowniczowie musieli przestrzegać kilku istotnych przepisów: trasa nie mogła być węższa niż sześć metrów i krótsza niż 1.750.
- Od początku mieliśmy na uwadze uzyskanie homologacji międzynarodowej, która pozwala organizować imprezy rangi mistrzostw Europy i większej - powiedział szkoleniowiec Jaromin.
Dziś "Kacze Doły" mają nie tylko jedenaście przeszkód, oświetlenie, doskonale zorganizowane zaplecze, ale także oficjalną homologację FIM. Na około 30 obiektów w Polsce, podobne uprawnienia mają poza wschowskim tylko dwa.
Kibice chętnie odwiedzają położony wśród lasów, ale całkowicie odsłonięty tor. Z centralnie położonej trybuny, można nie ruszając się z miejsca, obserwować walkę od startu do mety. Tej nigdy nie brakuje, bo choć na pierwszy rzut oka łatwy, wschowski obiekt szybko weryfikuje umiejętności niedoświadczonych zawodników.

Jak zwykle pieniądze

Nie wszystko w Polskim crossie wygląda jednak tak dobrze, jak "Kacze Doły". Rozegrane tam ostatnio mistrzostwa Europy juniorów dowiodły, jak daleko jesteśmy od czołówki. Nie chodzi bynajmniej o mniej utalentowanych chłopaków. Po prostu... brakuje pieniędzy.
- Mamy dużo zdolnej młodzieży, ale związek musi ich wspomagać. Aż żal patrzeć, kiedy czterech czołowych juniorów pozostaje w parku, bo nie ma na czym wystartować - zauważył trener Jaromin.
- Sporty motorowe mają to do siebie, że są piekielnie drogie - zripostował Janusz Witek, prezes zarządu zielonogórskiego okręgu PZMot. - Ciągle wprowadzane są nowinki techniczne, kiedyś wystarczały byle jakie motocykle, każdy używał tego, co miał. Teraz sprzęt, szczególnie ochronny, musi mieć homologację, a to jest niezmiernie drogie. Jesteśmy organizacją społeczną i to co możemy... dajemy - dodał.
Stare maszyny, często nieremontowane z powodu braku części, "łaty" w wyposażeniu. Wszystko to, zniechęca młodych adeptów jazdy terenowej. Gdy dodamy brak możliwości rywalizowania z najlepszymi, choćby na obozach, czar pryska.
- Jeżeli związek nie zainteresuje się szkoleniem młodzieży, to nie będziemy mieli takich wyników jak inne kraje. Oni - jak było widać - są doskonale przygotowani, a do tego mają po dwa, trzy motocykle a w nich najnowsze rozwiązania techniczne - stwierdził trener Jaromin. - Myślę, że przyjdzie jeszcze czas, kiedy i u nas sytuacja się poprawi. Kiedy społeczeństwo będzie bogatsze, także nasze kłopoty będą mniejsze - ocenił prezes Witek.

Ile do wzięcia?

Jeden z naszych czołowych terenowców, uczestnik rajdów enduro Marek Przybysz z AP Głogów nigdy nie dorobił się na motocrossie "kokosów". - Za wygranie biegu w klasie open, dostaję 350 zł. Jeżeli zwyciężę w obydwu, zawody zamykają się dla mnie zyskiem w granicach 700 zł - wyliczył. - W sezonie takich wyścigów jest siedem, więc jak łatwo policzyć do wzięcia jest około 5 tys. Uczestniczę także w imprezach pokazowych co pozwala mi na powiększenie wspomnianej kwoty o jakieś 4 do 5 tys. rocznie.
Niewielki dochód pomniejszają wydatki na sprzęt i ekwipunek. Zawodnicy sami pokrywają koszty dojazdu i posiłków, a nieliczni otrzymują w zamian zryczałtowany zwrot kosztów z macierzystych klubów. - Nie narzekam, klub wypożycza mi motocykl, daje części. Czasami trzeba jechać na starych oponach, ale tak to już jest - skwitował Przybysz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska