Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Długie lata spędziłem za kratami

Karol Bronk 724 509 669 [email protected] Karol Bronk 724 509 669 [email protected]
- Nie lubiłem, gdy ktoś kazał mi coś zrobić. Taki jestem. Niepokorny. Ale lubiany byłem i jestem. Również w pace – mówi K.Bachar.
- Nie lubiłem, gdy ktoś kazał mi coś zrobić. Taki jestem. Niepokorny. Ale lubiany byłem i jestem. Również w pace – mówi K.Bachar. Karol Bronk
Kazimierz Bachar jedną trzecią swoje życia spędził w więzieniu. Za rozboje, kradzieże, alimenty. Gdybym miał jeszcze raz żyć, skończyłbym studia - mówi. Od niedawna jego dachem znów jest niebo z gwiazdami. Kocem mróz.

Mężczyzna urodził się w 1949 r. w Gozdnicy. Podkreśla, że od dziecka nie należał do żadnej organizacji. Ani do zuchów, ani do harcerzy czy Związku Młodzieży Socjalistycznej. - Nie lubiłem, jak ktoś mą kierował. Po prostu taki jestem. Nie lubię być podporządkowany pod jakieś normy. Jestem człowiekiem niepokornym - wyznaje.

Po śmierci ojca, przeniósł się wraz z matką w 1961r. w okolicę Radomia. - Kiedy skończyłem szkołę podstawową, coś mnie skusiło, abym zwędził mamie pieniądze. Wróciłem do Gozdnicy. Po pewnym czasie stałem z kolegami koło restauracji, kiedy przyszedł nasz znajomy. Został pobity przez milicjanta oraz ormowca. Ruszyliśmy więc za nimi. Dopadliśmy ormowca i dołożyliśmy mu. No i zamknęli nas. W wieku 17 lat dostałem pierwszy wyrok. Rok czasu spędziłem w więzieniu w Lubsku - opowiada.

Po swej pierwszej odsiadce, pan Bachar wrócił do swojej mamy do Radomia. Alej już parę lat później, ponownie trafił do "puchy". - Podjąłem pracę na Śląsku. Dla zgrywy pochowaliśmy ciuchy chłopakom, z którymi pracowaliśmy. Oskarżyli nas o kradzież. Dostałem wówczas 3 lata. Wyszedłem w 1971r. A dwa lata później dostałem kolejny wyrok za włamanie. Ponownie trzyletni. Włamałem się do jednej z knajp. Po miesiącu czasu, sprawa się wydała. Nie wiem jakim sposobem - wspomina.

Jednak w 1979 r. znów trafił do więzienia. Tym razem za rozbój. - Jeden pijany facet, oskarżył trzech, że ktoś mu przystawiał brzytwę do gardła. I padło na mnie A ja przyjechałem się tylko wymeldować do Radomia. Przecież do urzędu, z brzytwą się nie chodzi. Ale sąd dał wiarę jemu i posadzili mnie. Tym razem na 7 lat - mówi z wyrzutem.

W latach osiemdziesiątych zamieszkał z żoną w Przewozie. Tu się osiedlili i zaczął pracować. Małżeństwo trwało do 1996. Mieli piątkę dzieci. - Byłbym z żoną cały czas. Do jej śmierci. Ale jestem niepokorny. Nie dałem się źle traktować. Wreszcie nerwy mi puściły. Nie wytrzymałem. Poszedłem do kolegi. Mieszkałem u niego 3 lata. Odwiedzałem rodzinę. W 1999 eksmitowali go i tak zostałem na lodzie.

Miesiąc czasu przed swoją śmiercią, moja żona wymeldowała mnie. Poszedłem wówczas do niej. Była bardzo już chora. Chciałem się przeprosić z nią. Ale ona uznała, że jestem zainteresowany wyłącznie mieszkaniem. Nie byłem wówczas z rodziną. A ona złożyła wniosek o wymeldowanie. Pracowałem wówczas w Niemczech i zapomniałem, że miałem się stawić do gminy. Od tego czasu nie mam meldunku - wyznaje.

Gdyby istniał wehikuł

W latach dziewięćdziesiątych ponownie trafił do więzienia. Za alimenty. A już w XXI dwa razy "kiblował" za złodziejstwo. Zabrze, Chełm Lubelski, Potulice, Krzywaniec, Lubsko, Radom, Mokotów… Zakładów karnych w jego życiu było wiele. Nie wspomina ich źle.

- Z natury jestem człowiekiem zgodliwym. Nie jestem konfliktowy. Przez całą odsiadkę w kryminale, nie miałem scysji ze współwięźniami. Byłem lubiany. Dobrze pamiętam swój pierwszy dzień w więzieniu. Dostałem drewniaki na spacerniak. Należało się pół godziny spaceru. Był piec kaflowy. Sami dokładaliśmy do niego węgiel i drzewo - mówi.

Pan Kazimierz najlepiej wspomina więzienie w Bieszczadach w gierkowskiej epoce. - Z Chełma Lubelskiego zawieźli mnie w do więzienia w Bieszczadach. Trafiłem do Łupkowa. Po jakimś czasie wyczytali moje imię i jednego osadzonego w radiowęźle. Że mamy pakować manatki. Wyszliśmy i zobaczyliśmy porucznika. "Chodźcie" - usłyszeliśmy. Nie było samochodu, tylko furmanka. Wsiedliśmy i pojechaliśmy może ze 300 metrów.

Porucznik zsiadł z wozu i powiedział do woźnicy "Władziu, jedźcie". I odszedł. "Co tu jest grane" pomyślałem. Zapytałem współwięźnia, gdzie jedziemy. Na Wolę Michową - odpowiedział. I tak podróżowaliśmy sami przez 15 kilometrów, bez żadnej obstawy. A tam w baraku nie było krat w oknach, a drzwi były takie jak w domu. Pełny luz. Było nas tam 28. Część pomagała w budowlance, a część w PGR-ach. Nikt tam nas nie pilnował. Chodziliśmy, gdzie chcieliśmy. Nawet po słowackiej stronie granicy byłem. Pojechaliśmy ciągnikiem na jagody. Zbieraliśmy je, a wracając z powrotem natknąłem się na słupek graniczny - uśmiecha się.

Gdyby istniał wehikuł czasu to pan Kazimierz wsiadłby do niego i zmieniłby swoją przeszłość.
- Na pewno skończyłbym studia. Nauki nigdy za dużo. Przestałbym palić. Nie nadużywałby m alkoholu, którego spróbowałem już w wieku 5 lat - śmieje się. Mężczyzna jest bardzo wytrzymały, a przede wszystkim niepokorny. Nie lubi, gdy musi się czemuś lub komuś podporządkować. Takim ludziom trudno jest żyć. I sam o tym doskonale wie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska