Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do nich należy nasze niebo

Daniel Lesiewicz 68 387 52 87 [email protected]
"Orłem” może stać się każdy. - Wystarczy do nas przyjechać, by poczuć smak powietrza – zachęcają Ikariusy
"Orłem” może stać się każdy. - Wystarczy do nas przyjechać, by poczuć smak powietrza – zachęcają Ikariusy Daniel Lesiewicz
Dziś, jak sami mówią o sobie, tworzą rodzinę, grupę pozytywnie nakręconych na wspólną pasję ludzi. Wiedzą, co znaczy wzbić się w przestworza i patrzeć na świat z góry. Ale mimo to nie zadzierają nosa.
Paralotnie wymagają więcej wysiłku. Stowarzyszenie zrzesza trzech „glejciarzy”
Paralotnie wymagają więcej wysiłku. Stowarzyszenie zrzesza trzech „glejciarzy” Daniel Lesiewicz

Paralotnie wymagają więcej wysiłku. Stowarzyszenie zrzesza trzech "glejciarzy"
(fot. Daniel Lesiewicz)

Dąbrowno, mała miejscowość na trasie Lubięcin-Sława. Jedna z tych, którą mija się bez większego zainteresowania. Żadnych szans na przyciągnięcie tłumów, prawie żadnych... Senna na co dzień, ożywa w weekend. Wtedy ciszę przeszywa warkot silników i na niebie pojawiają się Oni. Oni to członkowie Lubięcińskiego Stowarzyszenia Lotniczego "Ikarus", grupa zapaleńców, która stworzyła coś z niczego.

Na wydzierżawionym kawałku ziemi własnymi siłami, zaledwie w kilka miesięcy postawili hangar oraz przygotowali idealny pas startowy. Lotnisko na końcu świata? Właśnie tak, lądowisko dla lotnictwa ultralekkiego, czyli motolotni, paralotni czy lekkich samolotów, tzw. ULM-ów. Dziś przyciągają tu okolicznych mieszkańców czy wypoczywających nieopodal turystów.

Kiedy tam przyjeżdżam niedzielnym popołudniem wita mnie spokój, kilka uśmiechniętych, przyjaznych twarzy. Za chwilę zrobi się tu głośno i tłoczno. - Zaczniemy od wyprowadzenia sprzętu - zarządził prezes Stowarzyszenia, Romuald Rataj z Lubięcina. To głównie on przyczynił się do narodzin tego przedsięwzięcia. Ogromne doświadczenie zdobywane od najmłodszych lat.

- Wszystko zaczęło się od szybowców, kiedyś miały one mniejszą doskonałość, zatem lądowały w terenie przygodnym, także u nas. Spotkałem wielu szybowników i zacząłem się tym interesować. Mając 14-15 lat poznałem starszego o rok chłopaka, robił wtedy swój pierwszy przelot otwarty do Leszna i wylądował właśnie tutaj. To on poinstruował mnie, co i jak powinienem zrobić. Dzięki temu w wieku 16 lat zdobyłem uprawnienia szybowcowe. Pod koniec lat 80-tych razem z kolegą zaczęliśmy budować motolotnie - opowiada o narodzinach pasji. Zresztą w Lubięcinie przechodzi ona z pokolenia na pokolenie. Romuald zaszczepił latanie swoim synom. Podobnie stało się w rodzinie Zalewskich. Witold Zalewski, pierwszy instruktor modelarstwa w Lubięcinie, zaraził nim syna Tomka, ale także Wojtka Wernera.

– Na górze wszystko wygląda inaczej, człowiek czuje się wolny – chwilę później powie mi to Patrycja Łacna ze Szczecina.
– Na górze wszystko wygląda inaczej, człowiek czuje się wolny – chwilę później powie mi to Patrycja Łacna ze Szczecina. Daniel Lesiewicz

- Na górze wszystko wygląda inaczej, człowiek czuje się wolny - chwilę później powie mi to Patrycja Łacna ze Szczecina.
(fot. Daniel Lesiewicz)

- Musimy wspomnieć, że wielki wkład w budowę hangaru, ale i naszą działalność miał Waldemar Pawlak z Bobrownik. Włożył w to mnóstwo serca, ale niestety parę tygodni temu zabrała go nam choroba. To dla nas wielka strata - ze smutkiem dodaje prezes.

Dziś istniejące od trzech lat stowarzyszenie liczy 22 członków, posiada 8 motolotni, czyli konstrukcji składających się ze skrzydła, trójkołowego wózka, silnika i śmigła, trzy osoby latają na paralotni wywodzącej się od spadochronu szybującego, napędzanej silnikiem zamkniętym w tzw. koszu, umieszczonym na plecach pilota oraz jeden samolot ULM. Swoje miejsce mają tu także pasjonaci modeli latających. A to dopiero początek.

- Plany mamy dalekosiężne, staramy się pozyskać środki, żeby stworzyć ośrodek z prawdziwego zdarzenia, bo podwaliny już mamy. Chcemy rozbudować infrastrukturę, doprowadzić tu prąd i wodę. Od przyszłego roku zamierzamy mieć swojego instruktora. Wtedy też prawdopodobnie dołączą do nas kolejni trzej motolotniarze, dwa ULM - wylicza Rataj.

Rozglądam się, pytam, słucham. Co jest takiego, co nakręca tych facetów? - myślę. Każdy z nich na co dzień ma swoją pracę, młodzi i starsi - obecny wiceprezes, Karol Grys, ma 67 lat - każdy jest inny, ale tu stanowią jedną drużynę. Pochodzą z okolicznych miejscowości: Lubięcin, Bojadła, Myszyniec, Nowa Sól.
Z hangaru wyjechało kilka motolotni, koło nich krzątają się piloci. Za chwilę powietrze rozrywa warkot silnika. Pierwszy startuje Maciek, syn prezesa. Krótki rozpęd i już wzbija się w powietrze. Za chwilę kolejni. Kołują nad naszymi głowami po bezchmurnym niebie. Po kilkunastu minutach lądowanie, odpoczynek i znowu lot, tak już będzie do zmierzchu.

Podchodzę i pytam, jak to jest latać tak wysoko? - Tego nie da się opisać, musisz wsiąść i polecieć, zapraszam - słyszę w odpowiedzi. W jednej chwili znajduje się kask, chłopaki szybko wpinają mnie w wózek, jeszcze łączność i startujemy... Płynnie, delikatnie, wznosimy się do góry. Tu już spokój, słuchawki, kask, wszystko skutecznie wygłusza ryk silnika. I cały świat pod stopami. - I jak? - teraz to Maciek zadaje pytanie. Brak słów, już wiem, co ich nakręca, co sprawia, że są tacy, tacy otwarci. Tutaj człowiek zostawia wszystko na dole, jest tylko on i przestrzeń. - Na górze wszystko wygląda inaczej, człowiek czuje się wolny - chwilę później powie mi to Patrycja Łacna ze Szczecina. Przyjechała do Lubięcina na wakacje i jak tylko zobaczyła motolotniarzy w powietrzu, powiedziała, że musi spróbować i spróbowała - To był mój pierwszy raz - żartuje. - Ale na pewno nie ostatni - dodaje już na ziemi. Tam wysoko w górze nie myśli się o wysokości, po prostu żyje się chwilą. A bezpieczeństwo?

Okazuje się, że z motolotnią jest jak z rowerem. Przyjeżdżają, odpalają sprzęt i lecą...
Okazuje się, że z motolotnią jest jak z rowerem. Przyjeżdżają, odpalają sprzęt i lecą... Daniel Lesiewicz

Okazuje się, że z motolotnią jest jak z rowerem. Przyjeżdżają, odpalają sprzęt i lecą...
(fot. Daniel Lesiewicz)

- Wielu ludzi traktuje nas jak dziwaków, szaleńców. A to bezpieczny sport, sprzęt jest niezawodny. W motolotni silnik nie jest problemem. Podczas szkolenia jedną z pierwszych umiejętności jest wyłączenie silnika na wysokości 200 m i lądowanie bez niego, czyli uczeń, zanim samodzielnie poleci, musi udowodnić, że sobie poradzi w tak trudnych warunkach. Nie mieliśmy tutaj żadnych złych przygód, chłopaki są dobrze wyszkoleni - przekonuje R. Rataj.

Za chwilę lądujemy, jeszcze rzut oka na hangar i lądowisko z lotu ptaka i siadamy na ziemi. Bardzo delikatnie, zupełnie inaczej niż w samolocie, bez charakterystycznego wstrząsu. Rewelacja!
Teraz nie chce mi się już z nimi rozmawiać, teraz już ich rozumiem. Dopytuję tylko jak często latają, jak jest z formalnościami lotu. Okazuje się, że z motolotnią jest jak z rowerem. Przyjeżdżają, odpalają sprzęt i lecą. Do wysokości 300 metrów nie trzeba nigdzie tego zgłaszać.

To grupa zgranych przyjaciół? - To już rodzina, spróbuj komuś coś zrobić... Każdą wolną chwilę spędzamy razem - mówią. - Trzeba czymś się zająć, żeby to życie miało sens, a tutaj to nawet kawa smakuje inaczej - przekonuje Łukasz Rataj. - To koniec świata, ale jednak bajeczny - dodaje sentencjonalnie Tomek Zalewski.

A na deser cytują maksymę innego Ikarusa Mariusza Płaksy: "Lepiej jest przeżyć pięć minut jako orzeł niż całe życie jak świnia". I coś w tym jest...

A orłem może stać się każdy. - Wystarczy do nas przyjechać, by poczuć smak powietrza - przekonuje prezes. Można też zostać na dłużej, wypełniając deklarację członkostwa w "Ikarusie", do pobrania na stronach stowarzyszenia: ikarus-team.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska