Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dom z dobroci wielu serc

Redakcja
Jan Horodecki (w środku) z Jolantą i Ireneuszem Drzewieckimi przed ich nowym domem.
Jan Horodecki (w środku) z Jolantą i Ireneuszem Drzewieckimi przed ich nowym domem. fot. Krzysztof Tomicz
Jak Drzewieccy stracili wszystko w pożarze, Jan Horodecki podarował im działkę pod nowy dom. Dał, tak po prostu.

Deszczno ciągnie się i ciągnie. Gdzieś na końcu wsi, przy drodze z Gorzowa na południe, stoi biały dom z dwiema kolumienkami. Nowiutki, śliczny. - Drugie życie tu zaczęliśmy - uśmiecha się Jolanta Drzewiecka. Parter już urządzony, góra jest jeszcze do zrobienia. Mieszkają tu z mężem od listopada. Tu jedli wigilijną kolację. Był też na niej pan Jan. Mówi, że nie zrobił nic wielkiego. Dał tylko Drzewieckim 12 arów ziemi. Nawet nie wie, ile może być warta. To nieważne. W gminie mówią nam, że pewnie z 50 tys. zł.
Działka dana z serca, z dobroci wielu serc powstał ten dom.

Wszystko poszło z dymem
Drzewieccy niechętnie wracają do tamtych dni, z kwietnia zeszłego roku. - Jeszcze teraz jak straż jedzie na sygnale, wszystko we mnie się rozrywa - mówi ona. Łzy same pchają się do oczu, bo to ciągle boli. A jak ma nie boleć, kiedy w kilka godzin stracili wszystko. Nagle stali się żebrakami. Pożar wybuchł w Wielkanoc, w nocy z pierwszego na drugi dzień świąt. - Wstałem, żeby podłożyć do pieca, w kurnikach było 12,5 tys. piskląt indyków. Pies wybiegł za mną i się gdzieś zawieruszył. Zrobiłem herbatę i czekałem. Usłyszałem hałas, myślałem, że to Pedro drapie w drzwi. Wyszedłem, otworzyłem drzwi do kurnika... - Ireneusz zawiesza głos.

.

Wszystko płonęło. Ireneusz próbował gasić. Poparzył ręce, skórę, płonącą na sobie kurtkę ugasił, bo wskoczył w gęste świerki i o nie się ocierał. - Wysuszona ściółka, pióra..., Boże, jak to się paliło - mówi Jolanta. Jakieś pisklęta uciekły w pole, ale małe, trzytygodniowe i nie przetrwały. Zajął się dom, strażacy nie dali rady nic uratować. - Jedyne, co wyniosłam, to Pedruś. Jakimś cudem go znalazłam, mama mówiła, że był w szafie - opowiada Jolanta. Drzewieccy zostali w tym, w czym byli.

Musi być ktoś, kto daje

Pierwszych godzin po pożarze prawie nie pamiętają. Karetka, szpital, proszki przeciwbólowe dla niego i uspokajające dla niej. Drzewieccy przyznają, że było tak, jakby skończyło im się życie. - Byli w szoku - mówi sąsiad Stanisław Horodecki, kuzyn Jana. To on i Waldemar Kapa pierwsi ruszyli na pomoc, jeszcze w nocy pobiegli do pożaru. Później zajęli się Drzewieckimi, wspierali we wszystkim, także psychicznie, i wspierają do dziś. Kapa zauważa, że ludzi wcale nie trzeba było mobilizować do pomocy. Sami ruszyli, kto z czym miał. Wszystko było potrzebne: i pieniądze, i rzeczy, i życzliwość. Andrzej Długi dał kąt i pozwolił mieszkać, dopóki nie staną na nogi.

Jana Horodeckiego nie było w czasie pożaru, bo na święta wyjechał do rodziny. - Jak przyjechałem, założyłem gumowce i przez pole poszedłem tam, żeby zobaczyć. Straszne, rozwalone, okopcone mury domu, fruwająca słoma, resztki pierza... Wiadomo było, że na tym nic nie postawią. Ja miałem pole, w dobrym miejscu, przy drodze. Decyzję, że dam im kawałek ziemi w pobliżu mojego domu podjąłem w ciągu tygodnia - uśmiecha się lekko. Łatwo wyczuć, że temu 60-letniemu mężczyźnie czego jak czego, ale pogody ducha nie brakuje. O przekazanie informacji poprosił kuzyna Stanisława. - Był przy nich, nie chciałem się tam pchać - mówi. Długo nie miał odpowiedzi. - Oni myśleli, że to żart - Jan szelmowsko uśmiecha się do Jolanty. Dlaczego przekazał ziemię? - Musi być ktoś, kto daje - stwierdza krótko. Sam mieszka więcej niż bardzo skromnie. W 1966 r. wyjechał z Deszczna, nie było go przez 18 lat. - Budowałem statki w Szczecinie, robiłem dużo czynów społecznych. Mam złotą za zasługi dla Szczecina - Opowiada Jan.

Pomagali wszyscy

W pierwszych dniach po pożarze Drzewieckim pomagali wszyscy. - O jejku, ludzie, całe wioski robiły zbiórki pieniędzy, wójt pomagał, gmina. Nie będę wymieniać, bo boję się, że kogoś pominę. Pieniądze na konto wpływały zewsząd, trochę nawet z moich rodzinnych stron, ze Świętokrzyskiego. Stasia Dominiak, szefowa pomocy społecznej... - Jolancie z tej całej wdzięczności łamie się głos. Pomagały ich dzieci, i Jolanty przebywające w Szkocji, i Ireneusza, mieszkające w Zwierzynie i Nowinach Wielkich. - Tydzień po pożarze przyjechali ksiądz i sołtys z Ulimia. Ksiądz dał mi woreczek, w którym były pieniądze. Różne, i złotówki, i banknoty. Co kto wrzucił. Zapamiętałam tę wizytę, bo pieniądze z reguły wpływały na konto. A tu ksiądz się pofatygował... - opowiada Jolanta.

Strażacy stwierdzili, że to było podpalenie. - Ktoś jeden zrobił nam krzywdę, wielu, naprawdę wielu nam pomogło - mówią Drzewieccy.

Mają swój kąt

Jak Jan Horodecki dał działkę, postanowili się budować. Dom stanął w siedem miesięcy. Ba, stanął. Oni w nim zamieszkali. Z pięterkiem, ma 157 mkw. - Mąż mówił, żeby myśleć o przyszłości, a ja ciągle płakałam i płakałam. Przestałam, jak wprowadziliśmy się tutaj. Choć jeszcze jest ciężko - przyznaje Jolanta. Dom wybudowali z pieniędzy od ludzi, gminy, części odszkodowania. Jedna z hurtowni sprzedała im taniej materiały. - Dobrze, że mieszkają, mają swój kąt - mówi Stanisław Horodecki. Kapowie też się z tego cieszą. - Byliśmy na parapetówce - chwali się Janina Kapa. Bo Drzewieccy jak tylko mogą zapraszają ludzi, którzy im pomagali. - Żeby pokazać dom i jeszcze raz podziękować - mówi Jolanta.

Jana Horodeckiego, tego od działki, nie zapraszają. Jest u nich gościem na okrągło. I jeszcze pomaga w budowie. W czwartek razem z Ireneuszem pracowali na podwórku. Wcześniej wspólnie zjedli obiad. - To dobry człowiek - podkreśla Jolanta i uśmiecha się do Jana. Pytamy Jana, czy nie wolał sprzedać działki i kupić za to samochód. Jan najpierw zauważa, że ma jeszcze dwie działki, ale trzyma dla córki i wnuczek, które są w Szwecji: - Tej też bym nie sprzedał. A samochód? A co miałbym go wziąć do grobu? Działkę dałem. Warto było. Choćby po to, żeby u Joli znów uśmiech zobaczyć.

Henryka Bednarska
0 95 722 57 72
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska