Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat 63-latka. Mieszka wśród zgliszczy w spalonym domu na os. Pomorskim w Zielonej Górze [ZDJĘCIA]

Maciej Dobrowolski
Edward Wekwert nie ukrywa, że to jego własne złe życiowe decyzje doprowadziły go do ruiny
Edward Wekwert nie ukrywa, że to jego własne złe życiowe decyzje doprowadziły go do ruiny Maciej Dobrowolski
15 marca spaliło się mieszkanie na os. Pomorskim 3. Od tamtej pory mieszkający tam Edward Wekwert żyje wśród zwęglonych pozostałości swojego dawnego domu. Lokal jest kompletnie zdewastowany, nadaje się jedynie do kompletnego remontu. Mężczyzna czeka teraz na eksmisję, aby mieć jakkolwiek normalny dach nad głową.

O całej sprawie zawiadomił nas Damian Szonda, który mieszka piętro wyżej, nad lokalem pana Edwarda. Kiedy wybuchł pożar mężczyzna był w domu z dwójką małych dzieci.

- Bardzo się wystraszyliśmy, wszędzie było mnóstwo dymu. Mojemu 10-letniemu synowi kazałem wziąć głęboki wdech, młodszą 4-letnią córkę wziąłem na ręce i razem zbiegliśmy na dół - tłumaczy D. Szonda. - Odkąd się wprowadziłem ciągle zdarzają się jakieś problemy. Mieliśmy innego sąsiada, u którego często odbywały się libacje alkoholowe, schodziło się dziwne towarzystwo, były krzyki i krew na klatce schodowej. Ale u pana Edwarda również działo się dużo złego. Miał wyłamane drzwi, nie mógł zapanować nad tym, coś dzieje w jego własnym domu. Nie miał prądu i gazu, ale i tak odwiedzali go podejrzani ludzi, aby pić na miejscu alkohol. Któregoś razu pan Edward przybiegł do mnie z krzykiem, że to bandyci, że chcą mu zrobić krzywdę. Nie umiał sobie z nimi poradzić. To była tykająca bomba.

Wedle relacji sąsiadów nieznajomi często odwiedzali mieszkanie. Trwały tam imprezy, które zakłócały życie na os. Pomorskim 3. Prawdopodobnie na miejsce ściągnął ich młody człowiek, który przez pewien czas wynajmował tam kąt do życia. Obcy mieli wyczuć słabość mężczyzny i wykorzystywać jego nieporadność życiową. Być może sam brał z nimi udział w imprezach. Mieszkańcy w obawie o bezpieczeństwo zebrali podpisy i wystosowali wspólnie pismo do spółdzielni mieszkaniowej skarżąc się na zachowanie sąsiadów.

- Tak po ludzku to mi jest szkoda pana Edwarda. Kiedyś przyniósł mi pamiątki po swojej matce, nakręcany zegar i obraz jej rodzinnego domu. Prosił, aby mu to przechować. Bał się, że wszystko mu z domu rozkradną. Czasami przynosiłem mu jedzenie i starałem się naprawić drzwi - twierdzi D. Szonda. - Od czasu pożaru cały czas myślę o bezpieczeństwie rodziny. To był był drugi taki przypadek w tym miejscu na przestrzeni lat. Co jeśli zdarzy się kolejny?

Pana Edwarda Wekwerta odwiedziliśmy w jego spalonym mieszkaniu. Po wydarzeniach z 15 marca na klatce wciąż czuć spaleniznę. Mieszkanie starszego mężczyzny jest kompletnie zdewastowane, sprzęty popalone, ściany osmolone. - Spółdzielnia wstawiła mi nowe drzwi i okna - tłumaczy pan Edward. - Kiedy wybuchł pożar nie było mnie w domu. Źli ludzie weszli do środka i zapewne zaprószyli ogień paląc papierosy. Nie wiem jak sobie z nimi radzić, nie wiem, do kogo zwrócić się o pomoc. To przeklęte osiedle, chciałbym się stąd wynieść, ale nie wiem jak.

Edward Wekwert tłumaczy, że ma zasądzoną eksmisję. Nie płacił rachunków, więc prąd i gaz zostały odcięte. Mieszkanie oświetlał przy pomocy świec. Eksmisja nie doszła na razie do skutku, bowiem nie ma dla niego lokalu zastępczego. Nie wiadomo, kiedy taki się znajdzie. Załamany mężczyzna czeka teraz wśród zgliszczy na wyprowadzkę. Chciałby, aby jak najszybciej doszła do skutku, bowiem być może dostanie wtedy chociaż jeden normalny pokój. 63-latek liczy, że jeszcze kiedyś uda mu się normalnie żyć!

- Otrzymuję wsparcie z MOPS-u. Nie wiem, ile będę musiał teraz żyć w tych spalonych ruinach. Wcześniej dorabiałem pracami dorywczymi, teraz mam chorą nogę i nawet tego nie mogę robić. Przyznaję, że sam zaniedbałem sprawę renty. Może dożyję jakoś do emerytury - tłumaczy 63-latek. - Nie mam wątpliwości, że to moje własne złe życiowe decyzje doprowadziły mnie do miejsca, w którym teraz jestem. To moja wina, chciałbym jednak żeby ktoś mi pomógł wydostać się z tego koszmaru.

Ze sprawą Edwarda Wekwerta zwróciliśmy się do Spółdzielni Mieszkaniowej „Kisielin”. Prezes Jerzy Biczyk nie chciał z nami rozmawiać na ten temat.

W urzędzie miasta dowiedzieliśmy się natomiast, że jest ok 600 rodzin, które czekają na swoje pierwsze mieszkanie oraz ok 400 zasądzonych eksmisji z zapewnionym lokalem socjalnym. Najstarsze wyroki sięgają 2006 i 2008 roku.

Zobacz też: Pożar w Dębówku koło Przytocznej. Sąsiad ratował sąsiadów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska