Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwaj mężczyźni uciekli z włoskiego "obozu pracy". Tylko cudem uniknęli piekła

Filip Pobihuszka, (tr) 068 387 52 87 [email protected]
fot. Filip Pobihuszka
To miała być szansa na szybki i dobry zarobek. Tuż po przyjeździe do małej miejscowości na południu Półwyspu Apenińskiego Wiktor i Dariusz nabrali jednak podejrzeń. Jak się później okazało, cudem uniknęli piekła.

Marina di Sibari to nadmorska miejscowość, którą trudno znaleźć na mapie. Latem zarabia na turystach, zimą zaczynają się tam zbiory mandarynek i oliwek rosnących w rozległych gajach otaczających miasteczko. Do najbliższego traktu kolejowego - 12 km, do Rzymu ponad 600. Tak właśnie zapamiętali to miejsce Wiktor, nowosolanin po czterdziestce, który był tam zaledwie kilka dni, i około 25-letni Dariusz z Nowego Sącza, któremu cudem udało się wrócić po miesięcznym pobycie w "obozie pracy". Bo tak obaj nazywają włoską plantację.

Wiktor ogłoszenie o naborze do pracy przy zbiorze mandarynek zobaczył w telegazecie. - Zadzwoniłem pod podany numer i już wieczorem tego samego dnia wyjechaliśmy - wyciąga wizytówkę Andrzeja, który był ich kierowcą. Są na niej cztery numery komórkowe, w tym tylko jeden polski. - Już podczas jazdy ten Andrzej dziwnie się zachowywał. Gwałtownie zmieniał trasę, gdy tylko z daleka widział patrole policji. Mówił wtedy, że boi się o jakieś koło w przyczepie - mówi Wiktor. Kurs w jedną stronę kosztuje 200 euro, podróż powrotna 150. Bus zabiera siedem osób, a bywa we Włoszech dwa razy w tygodniu. Łatwo więc obliczyć zysk jego właściciela.

- Po przyjeździe ledwo zdążyłem wysiąść z samochodu, gdy podbiegł do mnie jeden z pracujących tam Polaków - opowiada Wiktor. - Złapał mnie za rękę, odciągnął na bok i przerażonym głosem mówił, żebyśmy się stąd jak najszybciej zabierali, że tam ludzie giną bez śladu - mówi Wiktor. Dodaje, że później już nie widział ostrzegającego ich mężczyzny.

Według relacji Dariusza przez miesiąc jego pobytu bez śladu z Marina di Sibari zniknęło siedem osób. - Zwykle znikają ci, którzy fikają do szefostwa - mówi.

Warunki mieszkalne w hotelu, w którym przyszło im mieszkać, były katastrofalne. Czarne od grzybów ściany i sufit, woda cieknąca na podłogę z nieszczelnego odpływu, gaz w kuchni tylko kilka godzin w niedzielę, a ciepła woda - jeszcze rzadziej. - Byłem tam od 17 października, wróciłem w środę 18 listopada. Wciągu miesiąca pracowałem tam tylko tydzień - opowiada Dariusz. - Zamiast wypłat pracownicy dostają kilka euro dziennie na wyżywienie. Choć bywa jeszcze gorzej. Magda, nasza "opiekunka", przywiozła nam kiedyś 10 bochenków chleba, 2 kg pomidorów i kazała nam się tym podzielić. A było nas tam 26 osób - wspomina.

Wiktor i Dariusz opowiadają o tych, którzy wciąż tkwią na plantacji. - Są tam ludzie, którzy pobrali kredyty, by mieć na ten wyjazd. Jest jeden emeryt z Wrocławia, który płakał, bo zarobił 390 euro, ale nikt nie chce mu tego wypłacić. Wszystko jest tam załatwiane na gębę.

Całym "obozem" zarządza garstka Polaków. Mężczyźni twierdzą, że teren kontroluje jedna z włoskich "familii". - Od czasu do czasu wpadają Włosi. Przyjeżdżają jaguarami, noszą ciemne okulary. Biorą pieniądze i odjeżdżają - opowiada Darek. - Włodek, jeden z kontrolujących nas Polaków, bez ogródek pytał, czy nie moglibyśmy załatwić jakichś dziewczyn z Polski. Dla szefa - mówi Wiktor.

Nowosolanin w przeszłości dużo pracował za granicą, więc szybko wyczuł, co się święci. Po kilku dniach udało mu się załapać na kurs powrotny do Polski. Darek wrócił do kraju tylko dlatego, że potrafił twardo postawić na swoim. - Chodziłem za nimi tak długo, aż wypłacili mi należne pieniądze. Próbowałem podburzyć inne osoby, ale jak przyszło co do czego, to za moimi plecami nie było nikogo. Ludzie są tam zaszczuci na potęgę - mówi Dariusz.
Obaj tuż po przekroczeniu polskiej granicy poinformowali o tej plantacji policję i straż graniczną. Wiktor postarał się też, żeby ogłoszenie o naborze do pracy w Marina di Sibari znikło z telegazety. Dariusz zatrzymał się na razie u Wiktora. Nie ma nawet pieniędzy, by wrócić do rodzinnego Nowego Sącza. Obaj zwrócili się do naszej redakcji o nagłośnienie sprawy. Chcą pomóc tym, którzy ciągle tkwią w - jak to nazywają - mandarynkowym piekle.

Jak uniknąć takich sytuacji? Fachowcy radzą, żeby przede wszystkim szukać pracy legalnej i poprzez oficjalnych pośredników. - Oficjalne pośrednictwo, jakie prowadzą urzędy pracy, zniechęca fałszywych pracodawców. Najlepszym sposobem na uniknięcie nieprzyjemności jest dokładne sprawdzenie firm, które rzekomo oferują szybki zysk za granicą - mówi Małgorzata Kordoń, rzecznik Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Zielonej Górze. Podpowiada też, że pomoc w weryfikacji wiarygodności pracodawcy można znaleźć w ambasadach.

Policja przypomina, że w Unii Europejskiej nikt nie ma prawa nikogo więzić, przetrzymywać ani zmuszać do czegokolwiek, także do pracy! Jeśli trafiłaś na policję jako poszkodowany czy podejrzany, domagaj się tłumacza. Za granicę zabierz: adres i numer telefonu najbliższego polskiego konsulatu, numer telefonu Poland direct z kraju, do którego jedziesz (za minimalną opłatą lub za darmo będziesz mógł zatelefonować na numer stacjonarny do Polski na koszt rozmówcy, a telefonistka mówi po polsku), numer telefonu organizacji pomagającej migrantom, telefon komórkowy z aktywnym roamingiem i... pieniądze na "czarną godzinę".

Radzi Dorota Dąbrowska, z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wlkp.: - Przed wyjazdem za granicę sprawdź ważność swojego paszportu i ewentualnych pozwoleń na pracę, zgromadź inne konieczne do podjęcia pracy dokumenty, sprawdź, czy pośrednik działa legalnie (czy jest zarejestrowany w Krajowym Rejestrze Agencji Zatrudnienia i posiada certyfikat marszałka województwa). Upewnij się, że twój pracodawca istnieje. Dowiedz się o nim jak najwięcej - najlepiej od pośrednika. Poproś o adres, numer telefonu. Skontaktuj się z nim. Dokładnie czytaj wszystkie dokumenty, które pokazuje Ci pośrednik, zwłaszcza te, które masz podpisać. Jeśli czegoś nie rozumiesz - pytaj. Jeśli dajesz pośrednikowi pieniądze, zawsze domagaj się pokwitowania. Zrób kserokopię dokumentów, które ze sobą zabierasz i zostaw osobom, którym ufasz. Zostaw im też adres, pod którym będziesz przebywać za granicą, numer telefonu, imię i nazwisko pracodawcy oraz nazwiska i adresy osób, z którymi wyjeżdżasz. Ustal częstotliwość kontaktów telefonicznych z tymi osobami. Ustal hasło, którym się posłużysz w przypadku ewentualnych kłopotów i niemożności powiedzenia tego wprost przez telefon: np. przekaż pozdrowienia dla kogoś, kto nie istnieje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska