Na imprezie urodzinowej pani Józefy zjawiło się niedawno aż sto osób. Liczba to nieprzypadkowa, bo naszej szanownej jubilatce stuknęła niedawno właśnie... setka. Były życzenia od burmistrza, były i od premiera. Także my pojechaliśmy do Nowego Miasteczka, by pogratulować tego wspaniałego jubileuszu i posłuchać, co nasza bohaterka ma do powiedzenia po przeżyciu stu lat.
Pani Józefa, z domu Grocholska, urodziła się 16 marca 1913 roku w Kołacinie, niewielkiej wsi nieopodal Książa Wielkopolskiego. Miała cztery siostry i czterech braci. - Teraz każdy ma jedno, dwoje dzieci. A dawniej... Mój Boże! Księża nawoływali, żeby było jak najwięcej. I ludzie się słuchali! - mówi pani Józefa. - Nas było dwanaścioro w domu - dodaje. Starsze rodzeństwo uczyło się jeszcze w języku niemieckim, pani Józefa poszła już do szkoły, gdzie mówiono po polsku. Najstarszy z jej braci, Stanisław zginął na wojnie polsko-bolszewickiej, podczas zwiadu. Najstarsza z sióstr trafiła do zakonu sióstr sercanek we francuskim Nantes. Podczas dwudziestolecia międzywojennego, pani Józefa pracowała w poznańskim sierocińcu. - Tam były takie dzieci malutkie, podrzutki - wspomina stulatka. Gdy wybuchła II woja światowa, wraz ze swoją siostrą, która też pracowała w stolicy Wielkopolski oraz z przyszłą bratową, uciekały pieszo z Poznania do domu, na wieś. - Dwa dni żeśmy uciekały - opowiada pani Józefa.
Ale nasza bohaterka nie zagrzała długo miejsca w rodzinnym Kołacinie, gdyż niedługo potem Niemcy wysłali ja na roboty przymusowe. Trafiła do samego serca Rzeszy, do Berlina gdzie, podobnie jak w Poznaniu, pracowała przy dzieciach. Ale miała szczęście i trafiła na dobrych ludzi. - Te kobiety niemieckie to były takie wyrozumiałe! - wspomina.
Następnie przeniesiono ją na wieś, w okolicy Frankfurtu nad Menem. - Tam spotkała swojego męża, Kaspra. No i gdyby nie te przymusowe roboty, to nigdy by się nie spotkali, bo tata był z okolic Zamościa - opowiada córka pani Józefy, Anna Załanowska.
Podczas wojny szczęście nie opuszczało naszej bohaterki. Pewnego dnia wraz z grupą Rosjanek została wysłana na jednego z zakładów. Niemcy byli zszokowani, że jako jedyna stamtąd wróciła, bo plan był zupełnie inny... Po wojnie zakochana para wróciła do Polski, w rodzinne strony pani Józefy. Tam wzięli ślub, a potem, jeszcze w 1945 roku osiedlili się na tzw. Ziemiach Odzyskanych, pod Nowym Miasteczkiem we wsi Długie. Zaczęli prowadzić gospodarstwo rolne, a mąż pani Józefy trudnił się pszczelarstwem.
Przepis na długowieczność, według pani Józefy? Zaskakujące, ale jest to... ciężka praca. Nasza stulatka zaczęła pracować, gdy tylko skończyła podstawówkę. - Nosiłam worki pełne zboża po schodach. A na podwórku stałą taka maszyna parowa do młócenia - wspomina lata młodości. O dziwo, pani Józefa całe życie... chorowała. - Nasz tata był bardzo zdrowy, ale mama to chorowała cały czas - opowiada pani Anna. - Ale nie paliła i nie piła. Tylko ciężko pracowała - podkreśla. - Jak mama miała jakieś 89 lat, to upadła i uszkodziła sobie bark, wiec założyli jej gips. Jak przyszło do ściągania, to przyjechał nasz pan doktor, osłuchał mamę i mówi: "Pani Józefo, do setki dociągniemy!" - śmieje się córka jubilatki.
Pani Józefa od 1997 roku mieszka razem z córką, w Nowym Miasteczku. Wychowała trójkę dzieci, doczekała się dwóch wnuczek i trzech prawnuków.
W imieniu całej redakcji jeszcze raz gratulujemy oraz życzymy zdrowia i pomyślności na dalsze lata życia!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?