Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwukrotna medalistka z Tokio w kajakarstwie, Karolina Naja: Poznań już zawsze będzie bliski mojemu sercu i to nie tylko dzięki Posnanii

Radosław Patroniak
Radosław Patroniak
Karolina Naja na lotnisku po powrocie z Tokio z synem Mieczysławem, urodzonym... w Poznaniu
Karolina Naja na lotnisku po powrocie z Tokio z synem Mieczysławem, urodzonym... w Poznaniu Szymon Starnawski /Polska Press
Była jedną z pierwszoplanowych postaci reprezentacji olimpijskiej w Tokio. W ciągu pięciu dni zawodniczka Posnanii, Karolina Naja zdobyła dwa medale, srebro w dwójce i po raz pierwszy w historii rodzimych kajaków, brąz w czwórce. W obu osadach była szlakową. W ten sposób wkroczyła do elitarnego grona najlepszych dziesięciu multimedalistów olimpijskich w Polsce, bo ma na koncie już cztery cenne krążki.

Dla niektórych kibiców w Wielkopolsce to była niespodzianka, że reprezentuje Pani barwy Posnanii. Wiadomo jednak, że transfery nawet najwybitniejszych kajakarek nie są tak głośne jak przeciętnych piłkarzy. Jak to się więc stało, że po 10 latach reprezentowania AZS AWF Gorzów postanowiła związać się Pani ze stolicą Wielkopolski?
Pierwszy krok zrobił mój partner, były kanadyjkarz, Łukasz Woszczyński. Zapytał się dobrze znanego w środowisku prezesa Wielkopolskiego Związku Kajakowego, Ireneusza Pracharczyka, o to, czy w Poznaniu miałabym szanse na lepsze warunki klubowe niż w Gorzowie. Potem była już równie konstruktywna rozmowa z prezesem Posnanii, Waldemarem Witkowskim. Upewniłam się, że klubowi z Poznania zależy na mnie i stwierdziłam, że nie będę się już „kisić” w Gorzowie. Zdaję sobie sprawę, że do kajakarek podchodzi się inaczej niż choćby do wspomnianych piłkarzy. Część osób uważa, że kajakarka całe życie powinna być związana z jednym klubem. Postanowiłam zerwać z takimi stereotypem i stąd moja obecność w Posnanii. Gorzów zauważyłam, że przestał wspierać olimpijczyków tak jak dawniej i mam na myśli nie tylko siebie. A co do Poznania to jako dla mieszkanki Wałcza jest to aglomeracja pierwszego wyboru, jeśli chodzi o konsultacje lekarskie, zakupy czy inne wyjazdy. Poza tym Poznań zawsze już będzie bliski mojemu sercu, bo w szpitalu na Polnej 3,5 roku temu urodziłam syna Mieczysława.

Zobacz też: Została zawodniczką Posnanii, bo uznała, że Poznań będzie ją bardziej wspierał niż Gorzów

Jak Pani zniosła fetowanie sukcesu i gorące przywitanie w Polsce?
Wiadomo, że wystąpiło zmęczenie podróżą, ale emocje i wrażenia biorą nad nim górę. Ucieszyłam się, że na lotnisku przywitali mnie prezes Posnanii, Waldemar Witkowski i trener klubowy, Jacek Heneczkowski. To prawda, że 250 dni w roku spędzam na obozach i startach kadrowych z ekipą pod wodzą innego poznaniaka, trenera Tomasza Kryka. Szkoleniowiec klubowy pełni jednak też ważną rolę. Potrafi zwrócić uwagę na szczegóły i detale podczas startu. W sumie jest konsultantem i taką dobrą duszą. Po przylocie z Tokio zostałam w Warszawie, bo nagrywałam program dla stacji Polsat News, ale już we wtorek wieczorem zameldowałam się w Wałczu. Dzień później miałam spotkanie z burmistrzem i uczniami Szkoły Mistrza Sportowego. Tam mieszkam, więc ludzie się ze mną utożsamiają. Było bardzo miło i sympatycznie, każdy chciał dotknąć olimpijskiego medalu. Pod koniec sierpnia podobna uroczystość ma być w Poznaniu. Być może wystartuję jeszcze pod koniec sierpnia na MP w Bydgoszczy, ale na pewno nie pojadę już na wrześniowe MŚ do Kopenhagi, bo zapadła decyzja, że tam popłynie nasza młodzież, choć to właśnie MP miały być przepustką na tę imprezę. O długim leniuchowaniu raczej nie będzie mowy. Mogę nie trenować maksymalnie dwa tygodnie, bo moje serce jest już przyzwyczajone do innego wysiłku niż u normalnego człowieka. Całkowicie nie mogę więc wypaść z obiegu. Mogłoby się bowiem to dla mnie źle skończyć.

W polskiej prasie po drugim medalu pojawiły się tytuły, że mamusia dowiozła dzieci do podium. Pani chyba jednak już przed urodzeniem dziecka była dojrzałą zawodniczką?
Wie Pan, ja na to patrzę trochę inaczej. Jak pojawia się dziecko, to trzeba się w życiu lepiej organizować i mieć wsparcie bliskich. Dlatego rozumiem te osoby, które mówią, że nie chciałyby być na moim miejscu, bo nie odnalazłyby się w nowej rzeczywistości. Po urodzeniu dziecka zauważyłam też, że moje problemy z przeszłości straciły kompletnie na znaczeniu. Z drugiej strony to był mój świadomy wybór. Chciałam pokazać, że mogę być jednocześnie mamą i wrócić do formy sprzed urodzenia dziecka. Jedyny moment kryzysowy miałam w ubiegłym roku, kiedy dowiedziałam się o odwołaniu igrzysk. Nie byłam szczęśliwa i zaczęłam w siebie wątpić. Z nowym sezonem wróciła jednak wiara i wróciły dobre wyniki.

Jakie ma Pani podejście do młodszych koleżanek w kadrze? Czy potrafi Pani je też skrytykować?
Zamordystką to raczej nie jestem, choć owijania w bawełnę to ja nie lubię. Jeszcze 2-3 lata temu zdarzało się, że mówiłam dziewczynom, co powinny inaczej robić, ale w ostatnim czasie nie było to konieczne. Trener Kryk tak prowadzi kadrę, że u nas nie trzeba nikogo dodatkowo mobilizować. A to, że uchodzę za liderkę osad to normalna sprawa, bo jestem szlakową i najbardziej doświadczoną zawodniczką, więc po prostu dziewczyny mi ufają.

Kolega po fachu z Gorzowa powiedział mi, że nie jest Pani typem lanserki. Czy zgadza się Pani z tą opinią?
Każdy ma swój sposób na pokazywanie tego, co robi i kocha. Mój jest taki, że szanuję swoją rodzinę i nie biegam z telefonem na obozach, by wstawiać zdjęcia na Facebooka. Może mam problem z autopromocją, ale jakoś specjalnie się tym nie przejmuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska