Przeczytaj też: Dwoje dzieci zatruło się tlenkiem węgla
Nasz Czytelnik S. Zenka, emerytowany chemik, jest zaskoczony umorzeniem sprawy. Jego obliczenia wskazują, że stał za tym dwutlenek węgla, który wydychały dzieci. A że były w niewielkiej sali, nagle zrobiło się go dużo. A najwięcej na tej wysokości, gdzie siedziały lub stały. Przypomnijmy, dzieci w tej salce miały spotkanie z księdzem.
- Z oceny świadków przebiegu zatrucia obejmującego w pierwszej kolejności dzieci małego wzrostu oraz te siedzące na podłodze, wyciągam wniosek, że doszło do zatrucia dwutlenkiem węgla - twierdzi. I wylicza, że jeśli jedno dziecko wydycha w ciągu godziny około 15 litrów CO2, to w sali spotkań, podczas dwugodzinnych zajęć wydalono 9 tys. litrów tego niebezpiecznego dla zdrowia gazu. Obliczenia są trudne, ale wynik pokazuje, że stężenie dwutlenku węgla wynosiło w sali około 2,5 procent, a wymaganie higieniczne wynosi zaledwie 0,1 procenta!
Potwierdza to zapis Centralnego Instytutu Ochrony Pracy. Według niego objawy zatrucia "podostrego" mogą wystąpić już podczas kilkugodzinnego narażenia na dwutlenek węgla w stężeniach 1-2 procent. To powoduje natomiast "niespecyficzne objawy wskutek zaburzeń równowagi kwasowo-zasadowej". Ostre zatrucie może wystąpić, gdy dwutlenek węgla zbliży się do 5 procent. Wtedy wywołuje duszność, przyspieszenie oddechu i czynności serca, ból głowy, niepokój ruchowy, poty.
Warto dodać, że duże aule wykładowe specjalnie są budowane "w górę", aby uciec przed groźnym gazem, a mała sala w Świdnicy, 20x12 m, dodatkowo w tym czasie niewentylowana, mogła być poważnym zagrożeniem.
Tym bardziej dziwi fakt, że prokuratura umorzyła śledztwo. - Z powodu niewyjaśnienia źródła sprawa została zamknięta - tłumaczy rzecznik prokuratury Grzegorz Szklarz.
- To skandal - odpowiada nasz Czytelnik S. Zenka. - Przecież dzieci były narażone na utratę zdolności oddechowych przez uduszenie CO2. Kilkadziesiąt trafiło do szpitala.
Straż pożarna nie ma sobie nic do zarzucenia. - Nie można negować wyliczeń pana chemika, ale strażacy reagowali na sytuację zastaną, czyli omdlenia dzieci - tłumaczy komendant Waldemar Michałowski. - W momencie naszego przyjazdu sala była już wentylowana, a okna otwarte. Podjęliśmy ewakuację osób i zastosowaliśmy procedurę przy omdleniach. Nasze urządzenia pomiarowe nie wykryły w powietrzu substancji niebezpiecznych. Jednym z sensorów jest czujnik tlenu, który wskazywał 20,5 procent. Nie posiadamy natomiast detektorów dwutlenku węgla. Sprawę prowadzi policja i ona może wskazać faktyczną przyczynę zdarzenia.
Ta jednak ani sprawcy, ani źródła nie znalazła. Prokuratura bez żadnych dowodów nie mogła wnieść oskarżenia. Zdaniem S. Zenka to ewidentne zaniechanie. Nawet teraz, gdy sprawa została umorzona.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?