Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Dzieciaki rozpiera energia - mówi Tomasz Kucharski, trener młodzieży w szkole sportowej w Gorzowie

Małgorzata Dobrowolska [email protected]
Tomasz Kucharski to dwukrotny mistrz olimpijski w wioślarstwie z igrzysk w Sydney i Atenach. Dziś wychowawca i trener młodzieży w Zespole Szkół Sportowych w Gorzowie. Ojciec Szymona i Dominiki.
Tomasz Kucharski to dwukrotny mistrz olimpijski w wioślarstwie z igrzysk w Sydney i Atenach. Dziś wychowawca i trener młodzieży w Zespole Szkół Sportowych w Gorzowie. Ojciec Szymona i Dominiki. fot. Kazimierz Ligocki
- Zdarzają się sytuacje, pewnie jak w każdej grupie i jak w każdej szkole, że ci silniejsi próbują szukać sobie "ofiary", ale szybko to eliminujemy - mówi Tomasz Kucharski z Gorzowa, były mistrz olimpijski, a teraz nauczyciel i ojciec dwojga dzieci.

SZKOŁA BEZ PRZEMOCY

SZKOŁA BEZ PRZEMOCY

Co czwarty rodzic nie utrzymuje kontaktów ze szkołą swojego dziecka. Idealizując i dzieci, i szkołę, rodzice rzadko dostrzegają problemy. Główną przyczyną ich niewiedzy jest słabe zaangażowanie w życie placówki - to wnioski z badań ubiegłorocznej edycji "Szkoły bez przemocy". To dlatego hasło tegorocznej, piątej już odsłony ogólnopolskiego programu społecznego brzmi: "Rodzice są z nami". Jej uczestnicy poszukają odpowiedzi na pytanie, jak wciągnąć rodziców w życie szkoły. Program prowadzi "Gazeta Lubuska" wraz z Fundacją Orange. Partnerem jest Wydawnictwo Pedagogiczne Operon, a honorowym patronem prezydent Bronisław Komorowski.
(zeb)

- Jakim pan był uczniem?
- Chyba nie superrewelacyjnym. Ze względu na sport, od najmłodszych lat dużo wyjeżdżałem. Ale na lekcjach byłem skupiony, dość łatwo zapamiętywałem materiał i to pozwalało mi być w gronie średnich uczniów. Pamiętam, że najwięcej uczyłem się w pociągu, jak dojeżdżałem do technikum w Skwierzynie.

- Teraz, jako ojciec, kontaktuje się pan ze szkołą?
- Szymon chodzi do trzeciej klasy, a Dominika do pierwszej grupy przedszkolnej. Staramy się z żoną rozmawiać z nauczycielami, dopytywać wychowawców o różne sprawy, uczestniczymy we wszystkich wywiadówkach. Nigdy oczywiście nie wywierałem żadnego wpływu, że "syn mistrza" powinien być specjalnie traktowany. Wręcz przeciwnie - chciałbym, żeby był traktowany tak, jak każde inne dziecko w szkole. Szymon zaczynał podstawówkę, a w tym samym czasie ja pracę w szkole sportowej. Na początku kontakt rodziców ze szkołą, w której pracuję, nie był taki, jakbym sobie życzył, ale szybko się dotarliśmy. Teraz komunikacja jest tak dobra, że w sytuacjach kryzysowych, awaryjnych reagujemy razem i to błyskawicznie. Staramy się, by nie dochodziło tu do przemocy.

- W jaki sposób?
- Powtarzam zawodnikom, że tworzą jedną grupę. W tym przypadku nie ma znaczenia, czy to młodzicy, młodzieżowcy czy juniorzy. Muszą sobie pomagać i się wspierać. Takiej rzeczy, jak fala, tu nie ma. Zdarzają się sytuacje, pewnie jak w każdej grupie i jak w każdej szkole, że ci silniejsi próbują szukać sobie "ofiary", ale szybko to eliminujemy. Gdy mam takie sygnały, od razu rozmawiam z uczniami, a żeby im to naprawdę dobrze zapadło w pamięć i wypłynęło na wytrzymałość fizyczną, mają kary dodatkowe, od wyskoków po dodatkowe kółka na bieżni.

- To działa?
- Bardzo. Dzieciaki trafiają do tej szkoły, bo naprawdę chcą, bo kochają sport i dla nich najgorszą karą jest zakaz przychodzenia na trening. Jeśli mają zaległości w lekcjach, muszą je nadrobić, zanim znów się na nim pojawią. Zdobywają medale, punkty i dostają za nie stypendia, ale wiedzą, że mogą je stracić za niewłaściwe zachowanie. Tu wszyscy się znamy. Nauczyciele wiedzą, czy uczniowie trenują kajakarstwo, wioślarstwo czy pływanie i nie ma problemu, by szybko dotrzeć do trenera. Sam mam dobre kontakty z rodzicami moich zawodników. Staram się, by byli zorientowani, co robią ich dzieci nie tylko w związku ze sportem. Jeżeli mają słabsze oceny, gorzej im idzie, czy sprawiają jakieś problemy na innych zajęciach, natychmiast dostaję sygnał i rozmawiam o tym z rodzicami. Warto być w kontakcie z nimi także z innych względów.

- Jakich?
- Na przykład z tego, jak uczniowie się odżywiają i co piją. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechałem z uczniami na obóz. Trasa była długa, potem rozkładaliśmy sprzęt i wieczorem już czułem się zmęczony. Mamy 22.00, a dzieciaki ciągle nakręcone. Zaglądam po pokojach, a one poprzywoziły ze sobą litrowe napoje energetyczne. Puściłem je po stadionie trzy kilometry, to trochę im minęło i poszły spać. Podzwoniłem po rodzicach z pytaniem, czy coś takiego te dzieci piją w domu. Poprosiłem, by przynajmniej przez telefon porozmawiali z nimi, że takich rzeczy lepiej unikać. I na szczęście, to się uspokoiło. Dwa lata temu trafił do mnie chłopak, który w pierwszej klasie miał 188 centymetrów wzrostu, prawie 100 kilo wagi. Nawet trening ciężko było z nim zrobić, bo szkoda i kolan, i bioder. A rodzice tłumaczyli: "Wie pan, my lubimy zjeść, on lubi zjeść". Taka przepychanka z nimi trwała rok, aż w końcu zaskoczyli. Teraz chłopak poszedł do klasy liceum, zrezygnował ze szkoły sportowej. Ale nareszcie wygląda - wysoki, szczupły, może się ruszać.

- "Gazeta Lubuska" prowadzi w naszym regionie program społeczny "Szkoła bez przemocy". Uważa pan, że takie akcje są potrzebne?
- Na pewno, bo nie brakuje dzieciaków, które próbują się na innych wyżyć albo pozbyć stresu, który przeżywają w szkole czy w domu. W naszej szkole mają gdzie i kiedy rozładować energię, tu pojawia się mniej przemocy i to pomimo faktu, że tu są dzieci z charakterem, które chcą walczyć o medale, o wyniki. Czasem, jak się dwa takie charaktery zetkną, bywa różnie, ale dążymy do tego, by się ścigali w torach, basenach, na treningach, a nie siłą udowadniali, kto jest lepszy. Pod tym względem ośmioklasowa szkoła podstawowa była bezpieczniejsza. Bo w gimnazjum niektóre pierwszaki są jeszcze bardzo niedojrzałe, a znów w trzeciej klasie buzują hormony i jest szał, wystarczy iskra, by doszło do bitki. Takie akcje, jak "Gazety Lubuskiej", mogą przynieść pozytywny efekt. Każdy chce posyłać swoje dziecko do bezpiecznej szkoły, by wróciło spokojnie, nie było maltretowane czy psychicznie zgnębione. W tym muszą wspólnie brać udział nauczyciele i rodzice, i dobrze, że "Gazeta Lubuska" to uświadamia.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska