Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień z życia

Ania
6.30. Słyszę skrzeczące dźwięki mojego budzika wychodzące powoli ze starego telefonu. Jeszcze kilka miesięcy i nie będę go rozpoznawała.

Jest jeszcze ciemno, a to już pora. Przecież kładłam się cztery godziny temu. Jak to? To na pewno już? Przestawiam budzik o pięć minut. Zamykam oczy z powrotem, ale już nie mogę leżeć. Moje ciało już wie, że musi wstać.

Wyskakuję z lóżka i rozgrzanymi jeszcze stópkami dotykam zimnej podłogi. Na bosaka lecę do łazienki - tak, tak. Jestem sztandarowym przykładem truizmu, że po przebudzeniu trzeba siusiu. Mam paputki - mama mi kupiła, bo dba o moje zdrowie - ale jakoś całe życie chodzę boso. Tak jakoś mi naturalniej. Szczotkuję ząbki, myję twarz itd. Potem po cichutku na paluszkach wracam do pokoju, gdzie nadal śpi mój cudowny mężczyzna.

Z telefonem w ręku (robiącym tym razem za latarkę) staję naprzeciw szafy z ubraniami. Dylemat kolejnego dnia - o Boże! Nie mam co na siebie włożyć! W mojej szafie, nieskromnie mówiąc, jest jakieś sześćdziesiąt bluzek i przynajmniej 10 par spodni. Świecę telefonem i świecę - kolejne pięć minut marnotrawię na szukanie czegoś ciekawego i ładnego. Zupełnie niepotrzebnie. I tak ubiorę ulubione dżinsy, w których wiem, że mój tyłek jakoś się prezentuje i jakąś bluzkę.

Z bluzką będzie już gorzej, bo mam kilka ulubionych. Nie za skromna, nie za bardzo wyzywająca. W sam raz na uczelnię. Mam jeszcze kilka minut do autobusu. Lecę z powrotem do łazienki i doprowadzam się do porządku. Czytaj - maluję oczy i smaruję buźkę kremem. Nie, nie, tych pudropodkładoświństw nie używam - szkoda mi mojej skóry.

Póki jestem młoda, to jestem wystarczająco wyposażona przez naturę w zdrowo wyglądającą skórę. Swoją drogą, kilka miesięcy temu, przy okazji zakupów z koleżanką, kiedy przechadzałyśmy się deptakiem, wdałam się z nią w dyskusję, o tym jak to młode kobiety niszczą skórę tymi świństwami. Kobieta przechodząca obok nas, przypadkowo usłyszawszy rozmowę dołączyła się: - Ma Pani absolutną rację! Pani jest taka piękna! Po co szpecić się pudrem! - wtrąciła i poszła dalej, jak gdyby nigdy nic. To takie miłe wspomnienie;)

Ale wracając... Jeszcze dwa łyki kawy i wychodzę na autobus. Zakładam moje ulubione buty - koniecznie na wysokim obcasie. To chyba jedyny element mojej garderoby, który wspomaga skutecznie moją ukrytą kobiecość. Przekręcam klucz w drzwiach. O nie! Wracam, po cichutku - przecież jeszcze buziak dla mojego Maleństwa! Całuję mojego mężczyznę w czółko i już uciekam, bo "ósemka" zwieje mi spod domu.

7.15

Czekam na tę cholerną windę. Nerwy mi puszczają, kiedy wchodzę do środka i czuję mocz. Stęchły mocz. Niby już się przyzwyczaiłam, ale są takie chwile, że włącza mi się irytacja. Zjeżdżam na dół i biegnę jak pokraka w tych obcasach.

Piękne, kobiece, ale absolutnie niefunkcjonalne! Ale to nic! Wpadam do autobusu w ostatniej chwili, zajmuję miejsce tuż przy automacie z biletami. Tam lubię stać najbardziej. Stać - nigdy nie siadam. Nie chcę być staranowana przez stado emerytek bijących się o miejsca. Tak - to nawet nie to, że nie mam szacunku do osób starszych mówiąc w taki sposób. To samo życie.

Codziennie widzę te spojrzenia, słyszę docinki - oczywiście nie do mnie, bo ja już się wycwaniłam! Po prostu nie siadam i nie ma problemu - do innych, często niewinnych dzieci, nastolatków, którzy zwyczajnie nie zdają sobie sprawy z tego, że robią coś złego siedząc w autobusie. Dzisiaj zdarzyło się coś niespotykanego. Jak co dzień obserwowałam zachowanie emerytów jadących autobusem.

Jakież było moje zażenowanie, kiedy zanim jeszcze otworzyły się do końca drzwi, pewna pani wchodząc do autobusu staranowała kilka innych emerytek! Szybko, szybko, pchała się ile tylko sił w nogach i rękach do autobusu, który był prawie pusty. Zajęła ogniem i mieczem zdobyte miejsce. Dwie minuty później wysiadła na kolejnym przystanku. Gul mi skacze! Ale koniec z tym marudzeniem o autobusach!
Przemilczę ból dnia codziennego, wysiadam. Swoją drogą, autobus to wbrew pozorom świetne miejsce na życiowe refleksje!

Filozofia dnia codziennego

Skoro już mowa o refleksjach. Docieram na UZ-et i zaczynam nową wędrówkę. Każdy dzień tutaj jest nową historią. Zanim tu trafiłam, myślałam, że będzie jak w każdej innej szkole. Obowiązki, obowiązki, obowiązki, chodzenie na zajęcia, obecność.

Może jakiś kontakt z nowymi ludźmi, ale nigdy nie przypuszczałam, że dostanę tutaj taką szkołę życia. Każdy dzień jest moim życiem pisanym na nowo. Nigdy nie wiem, co przyniesie jutro. Ale to dobrze, zdecydowanie dobrze. Jakie życie byłoby nudne gdyby nie ta nieprzewidywalność, prawda? Co by było, gdyby świat był rzeczywiście taki, jakim przedstawił go nam pewien filozof, Gottfried Wilhelm Leibniz, który twierdził, że Bóg stwarzając świat od razu go zaplanował, krok po kroku.

Czy komuś chciałoby się żyć, gdyby wiedział co go czeka ? To źle postawione pytanie. Zależy co dla kogo zostało przygotowane. Aaa, zaczynam zajęcia. Tak się składa, że moje studia dają mi szerokie pole do popisu. Mogę sobie filozofować praktycznie na każdym kroku. I to właśnie robię. Gdybam sobie, zastanawiam się nawet nad tym, nad czym nie ma się co zastanawiać. Jakieś wnioski?

Czasami, często, nie zawsze, statystyki kłamią. Nie można ufać statystykom. To podstawa teorii o manipulacji społeczeństwami. Współczesny człowiek już wie, że się go oszukuje na każdym kroku. Ale do rzeczy.

Nagłe odkrycie

Siedzę na zajęciach, słucham wykładu, który kompletnie niczego nie wnosi do mojej dotychczasowej wiedzy. Wiedzy zastanej. Aż tu nagle, niby znikąd, a jednak skądś, dociera do mnie co się tutaj dzieje!

Oto JA tworzę siebie i swoje życie. Ja decyduję, ja marzę, ja kształtuję siebie i to, co mnie otacza. Niby oczywiste, ale jakoś nigdy się na tym nie skupiałam. Teraz to do mnie dotarło. To ja zdecydowałam, że chcę być tu, gdzie jestem i jestem tam, gdzie chciałam. To ja decyduję o tym, co jest dobre, a co złe. Był taki jeden szczególny dzień, w którym to życie spłatało mi nie lada figla.

Pamiętam ten dzień, jak gdyby to było dosłownie wczoraj. Chociaż minęły już prawie cztery lata. Ten dzień zadecydował o tym, kim jestem dzisiaj. Było ciepłe sierpniowe popołudnie, jeden z ostatnich dni lata. Ostatni dzień rekrutacji na Uniwersytet Zielonogórski. Byłam wtedy w pracy, przyjmowałam petentów w jednej z nielicznych już dzisiaj instytucji państwowych. To była moja pierwsza praca. Pierwsza i jaka straszna, tak od razu. Mniejsza o to.

Wzięłam ze sobą z domu pospiesznie wypełniony formularz rekrutacyjny. Nie zauważyłam nawet błędu w rubryce kierunek studiów. A co mi tam - pomyślałam, jedno czy drugie, bez znaczenia. Studia to studia.

Jeden argument

W tajemnicy przed wszystkimi wysłałam podanie, zapłaciłam ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy opłatę rekrutacyjną i szczęśliwą ręką wrzuciłam do worków z listami. Tak, tak, można z tego słusznie wywnioskować, że pracowałam na poczcie. Dlaczego to było taką tajemnicą? A dlatego, że Zielona Góra to dla mnie drugi koniec Polski! Ba, prawie drugi koniec świata!

Poza tym, co ja miałabym tam robić? Nie znam miasta, nie znam ludzi, nie jestem specjalnie samodzielną osobą. Był tylko jeden argument, o którym wiedziałam tylko ja. Facet, którego poznałam kilka miesięcy wcześniej w sieci. Mężczyzna, z którym nigdy wcześniej się nie spotkałam, którego zdjęcia nawet nie widziałam. Intrygujący, ciekawy, szczery i jakiś taki fajny. Stwierdziłam, że zaryzykuję dla niego, bo czuję, że to właśnie ten. Wysłane i nie ma o czym gadać.

Dostałam się na dwa inne uniwersytety. Do Zielonej Góry także. Trzeba było powiedzieć rodzicom, i coś zdecydować. To była ciężka rozmowa. Długa, w zasadzie bardziej przypominała monolog. Musiałam wyjść z domu, przemyśleć wszystko na spokojnie, ochłonąć. Pamiętam, że po drodze nad rzekę, nad którą uwielbiałam przesiadać wstąpiłam do spożywczaka po soczek. To taka tradycja, jeszcze z gimnazjum, kiedy to z koleżankami masowo upijałyśmy się Tymbarkami, a kapsle były naszymi wróżbami. Tak też było tym razem.

Kupiłam sok, jabłkowo-miętowy, mój ulubiony, i pomyślałam, a co mi tam. Niech kolejny raz hasło spod kapsla przesądzi o tym, co ma być. Otworzyłam butelkę, odciągnęłam kapsel. Hasło, które odczytałam sprawiło, że świat na chwilę znieruchomiał. Kiedy już doszłam do siebie, przeczytałam drugi raz. Warto spróbować. Decyzja podjęta - jadę do Zielonej Góry. Ten dzień zupełnie odmienił moje życie. Dzisiaj już wiem, że warto było zaryzykować.

Jestem studentką, w zasadzie studia pierwszego stopnia już skończone, teraz się uzupełniam. Jestem szczęśliwa z mężczyzną, dla którego tu przyjechałam. Dzięki niemu czuję się piękna, potrzebna. Czuję, że żyję. Dzień, w którym moja noga po raz pierwszy stanęła na Ziemi Lubuskiej, był pierwszym dniem nowego rozdziału w moim życiu. Rozdział ten pozostaje nadal otwarty, a życie wciąż zapisuje drobnym maczkiem puste karty. JA po prostu jestem szczęśliwa!

Ale dlaczego o tym piszę - właśnie dlatego, że wczoraj dopadła mnie taka refleksja. W miejscu, w którym bywam niemalże codziennie. W miejscu, gdzie mam się uczyć, kształcić, edukować, zgłębiać wiedze etc. A nie myśleć o niebieskich migdałach. To jest właśnie piękno życia codziennego, jego wartość. To nasza wartość. To my rządzimy światem, to my decydujemy o tym, kim być, kim nie, to my robimy to, czego chcemy. To my wsiadamy świadomie do autobusu pełnego emerytów i świadomie ustępujemy im miejsca, choć nakazu prawnego brak.

18.30

Kończę zajęcia. Znowu pędzę na autobus, żeby jak najszybciej być w domu. Przy nim. Z nim. Dla niego. Dla niego, dla siebie i dla szczęścia.

Godzina 18.45. Już jestem. Wpadam mu w ramiona i modlę się, by ta chwila trwała wiecznie i nigdy, ale to przenigdy się nie kończyła. I co? Mija parę minut mojej małej wieczności i życie dalej toczy się swoim torem. Jak śpiewał wokalista Budki Suflera - dzień za dniem, po nocy przychodzi dzień.

Tak spędziłam wczorajszy dzień. Tak niezwyczajny w swojej zwyczajności%u2026%u2026 Oby więcej takich niezwykłych dni czekało na mnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska