Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziesięć lat temu Polska została przyjęta do NATO - Paktu Północnoatlantyckiego

Dariusz Brożek 0 95 742 16 83 [email protected]
Od marca 1999 r. nasza armia wyraźnie wyszczuplała. Dosłownie i w przenośni. Jest mniej liczna, a w koszarach coraz trudniej spotkać żołnierzy, których zaokrąglone sylwetki świadczą o zamiłowaniu do pokojowych rozrywek.

Dziesięć lat temu, 12 marca 1999 r. w Independence w USA ówczesny minister spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek przekazał na ręce sekretarza stanu USA Madeleine Albright akt przystąpienia Polski do Traktatu Północnoatlantyckiego.

Polska stała się formalnie stroną Traktatu - członkiem NATO. Nasza armia liczyła wtedy 130 tys. żołnierzy. Jej filarem byli rekruci z przymusowego poboru. Teraz wojaków jest o kilkanaście tysięcy mniej, a za pół roku zostaną sami zawodowcy, którzy zgłosili się do wojska na ochotnika.

- Nasz interes polityczny jest w NATO i w Unii Europejskiej. A pozycja Polski w NATO jest silna. Ten ekskluzywny klub jest najsilniejszym sojuszem obronnym w dziejach współczesnego świata - mówił w środę minister obrony narodowej Bogdan Klich podczas spotkania z żołnierzami, którzy na poligonie w Wędrzynie kończyli przygotowania się do misji w Afganistanie.

Sztabowcy mówią, że po wejściu do Sojuszu nasze siły zbrojne stawiają na jakość. Ta nowa jakość naszego wojska to m.in. odmłodzenie i feminizacja kadry. Teraz nikogo już nie dziwi niespełna czterdziestoletni pułkownik, albo kobiety dowodzące plutonami i kompaniami. Coraz rzadszy jest natomiast widok oficera z wydatnym brzuszkiem. Co jeszcze zmieniło się w armii w czasie ostatniej dekady?

- Sporo. Ale są rzeczy, które się nie zmieniły. Nadal jesteśmy żołnierzami, wykonujemy polecenia przełożonych oraz kierujemy się zasadą honor i ojczyzna - odpowiada płk Piotr Imański, zastępca dowódcy 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu i w Wędrzynie.

W przedpokoju bez języka

Armia bardzo się zmieniła w ciągu ostatnich 10 lat. Teraz nikogo już nie dziwią kobiety w mundurach. Ppor. Anna Wisłocka jest dowódcą plutonu w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej w Międzyrzeczu i w Wędrzynie. Dowodzi 30 żołnierzami i załogami czterech transporterów rosomak.

Przedpokojem, w którym czekaliśmy aż nas zaproszą na natowskiego salony, był dla polskiego wojska program Partnerstwo dla Pokoju. W 1995 r. w ramach partnerstwa w Wędrzynie odbyły się polsko-amerykańskie manewry Podwójny Orzeł. Przyjechał na nie batalion amerykańskich wojaków. P. Imański był wtedy kapitanem w wędrzyńskim 18. Pułku Zmechanizowanym.

- W jednostce było tylko kilku żołnierzy, którzy biegle mówili po angielsku. Zaraz po tych manewrach wziąłem się za naukę. Teraz od szczebla dowódcy plutonu każdy z nas musi ten język znać, bo inaczej nie awansuje - dodaje.

Chorążych wkurzyły buty

Pod koniec lat 90. polscy żołnierze zaczęli szlifować angielski i nadrabiać zaległości, ale nasi nowi sojusznicy także musieli się sporo nauczyć. M.in. rozróżniać dystynkcje na ich pagonach. Po koszarach krąży anegdota o naszym kapitanie, który niespełna sześć lat temu podczas pierwszej misji w Iraku postawił na baczność całą amerykańską bazę.

- Jak jankesi zobaczyli cztery gwiazdki na jego bluzie, to byli przekonani, że przyjechał do nich na inspekcję najważniejszy polski generał. Ani chybi szef sztabu generalnego, albo dowódca wojsk lądowych. I aż oniemieli, że taki młody - opowiadają moi rozmówcy z Międzyrzecza.

Amerykański kapitan nosi na mundurze dwie patki, natomiast nasz ma cztery gwiazdki. A w USArmy gwiazdki noszą tylko generałowie. Po wejściu do Sojuszu polscy wojacy zachowali swe szarże, ale mundury mają teraz zupełnie inne, niż dziesięć lat temu. I nie skarżą się już na dziurawe buty. Tak jak wiosną 1997 r., kiedy głośnym echem w całym kraju odbiły się list dwóch żołnierzy z Międzyrzecza, którzy poskarżyli się przełożonym m.in. na brak wojskowego obuwia. Media opisywały to jako bunt chorążych.

- Teraz młodzi żołnierze są przekonani, że sobie z nich żarty stroimy, kiedy opowiadamy im o tym buncie - wspominają międzyrzeccy żołnierze.

Teraz nowe wyzwanie

Sztabowcy zapewniają, że teraz mamy większy i ostrzejszy pazur. Karabiny szturmowe AK zastępują beryle polskiej konstrukcji, które mają taki sam kaliber, jak standardowa broń wojsk NATO.

Do jednostki w Świętoszowie trafiły niemieckie czołgi Leopard, międzyrzeczanie forsują bezdroża nowymi transporterami Rosomak, a w Krzesinach stacjonują wyprodukowane w USA samoloty myśliwskie F16. Mimo tego podstawą uzbrojenia naszej armii nadal jest sprzęt pamiętający czasy PRL i Układu Warszawskiego. M.in. bojowe wozy piechoty, armatohaubice Dany, czy śmigłowce Mi24.

- Każda armia ma własne uzbrojenie i nikt nikomu nie narzuca, z czego ma strzelać, albo czym ma jeździć lub latać. Standaryzacja i unifikacja dotyczą natomiast procedur, amunicji czy paliwa, dzięki czemu możemy na przykład tankować ropę Amerykanów i korzystać z ich amunicji - mówi płk P. Imański.
W ciągu ostatniej dekady zmieniła się rola wojska i zadania NATO. Maleje zagrożenie totalną wojną, ale teraz żołnierze muszą być przygotowani do wykonywania zadań policyjnych.

- Bo pojawiły się nowe zagrożenia. Takie jak terroryzm, przenikanie broni masowego rażenia, czy konflikty regionalne - zaznacza międzyrzecki oficer.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska