Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzwon to było serce wsi - opowiada pani Pelagia

Dariusz Chajewski, 68 324 88 79 [email protected]
- Chciałabym jeszcze usłyszeć, jak dzwoni - smutno kiwa głową Katarzyna Mackiewicz z Leśniowa Wielkiego. - A ja wciąż pamiętam brzmienie dzwonu w rodzinnej wsi na wschodzie. Niezależnie, co kto robił, wszyscy natychmiast klękali i kreślili znak krzyża
- Chciałabym jeszcze usłyszeć, jak dzwoni - smutno kiwa głową Katarzyna Mackiewicz z Leśniowa Wielkiego. - A ja wciąż pamiętam brzmienie dzwonu w rodzinnej wsi na wschodzie. Niezależnie, co kto robił, wszyscy natychmiast klękali i kreślili znak krzyża fot. Paweł Janczaruk
Gdy Pelagia Medyńska z Przyborowa słyszy dzwony, zawsze coś ściska ją za gardło. I w uszach, w duszy dudni inny dźwięk z kościelnej wieży, gdzieś tam, daleko, na wschodzie. Jest przekonana, że tamto brzmienie poznałaby na końcu świata.

HISTORIE JAK DZWON

HISTORIE JAK DZWON

A dzwony potrafią opowiadać historie. Gdyby nie one, któż by pamiętał, że w Krośnie Odrzańskim działała pracownia ludwisarska Jana Jakuba Schultza. Działo się to w latach 1679-1715. Dzwony Schultza odlewane były przede wszystkim na potrzeby kościołów brandenburskich. Wyroby działającej też w Berlinie rodziny trafiły m.in. do kościołów w Golicach koło Słubic (1716), Wiepersdorf (Brandenburgia 1711 i 1713), Radnicy koło Krosna Odrzańskiego (1709), Dąbiu koło Krosna Odrzańskiego (1710). Zachowany dzwon z Ołoboku pod Świebodzinem, obok obszernej inskrypcji, ma podpis następującej treści: Goss Mich Iohann Iacob Schultz Von Berlin In Crossen Anno 1715. Z Krosna Odrzańskiego pochodzi dzwon dla Podlegórza pod Sulechowem, trzy dzwony dla kościoła krosnieńskiego...
Inna historia? Najstarszy dzwon gorzowskiej katedry liczy 508 lat, a mechanizm zegara wykonany przez firmę Eduard Korfhage&Sohne pochodzi z 1889 r. Niestety, dzwon nie bije, pękł po uderzeniu pioruna, zegar tyka do dziś. A przed wiekami na wieży katedry mieszkał dzwonnik. Jego zadaniem było dbanie o dzwony i obserwacja okolicy, a w przypadku zagrożenia pożarem - podniesienie alarmu. Niestety, gdy w 1917 r. Niemcy zrzucili dzwony z katedry, aby przetopić je na armaty, dzwonnik z rozpaczy zachorował i wkrótce zmarł. Nie zachowały się żadne elementy wyposażenia mieszkania, poza jednym rodzinnym zdjęciem.

- Przez lata wszyscy żyli tam obok siebie, w pokoju - opowiada pani Pelagia. - Polacy żenili się z Ukrainkami, Rusini z Polkami... Było jak w rodzinie. Ale później... Tylu ludzi zarezanych, zamordowanych i to tak bez powodu. Tamta ziemia spłynęła krwią, polską krwią. Często zastanawiam się dlaczego, przecież żyliśmy w cieniu jednej wieży, klękaliśmy, żegnaliśmy się słysząc te same dzwony.

Przetopione na armaty

Gdy niedawno Medyńska była odwiedzić rodzinne strony, nagle za nimi zaczęli biec jacyś ludzie. Przestraszyła się. A oni chcieli tylko podziękować. Za dzwony. Na tych, które były zakopane pod podłogą cerkwi i niedawno zostały odnalezione, widniało nazwisko jej rodziny.

- Tak tam było - dodaje. - Familia była pobożna i ufundowała dzwony, bo do cerkwi chodzili wtedy wszyscy. Dopóki - to także zasługa mojej rodziny, bo bogata była - nie zbudowano dzwonnicy katolickiej.
A gdzie tamte, "katolickie" dzwony? Któż to wie... Tak wiele z nich, jak ludzi, poszło do ziemi. Zakopywano je, aby ratować przed krasoarmiejcami. Bo oni dzwony z dzwonnic zrzucali i na czołgi, armaty przetapiali. Miały być odkopane, gdy wróci tam Polska. Ale ona już tam nie wróci. Na wszelki wypadek starsi ludzie dodają słowo "chyba". Życie ich nauczyło, że nie można mówić "nigdy".

- Dzwon to było serce wsi - opowiada pani Pelagia. - Miejscowość, zagubiona gdzieś w lasach czy na mokradłach, stawała się ważna, było ją słychać. Gdy zaczynały bić dzwony w okolicy, po dźwięku poznawaliśmy, który z jakiej wioski. Tak biły ich serca. I dzwon był też jak telefon, alarm. Gdy nagle, tak nie w porę, zaczynał bić, było wiadomo, że jakieś nieszczęście się stało. Pożar albo i śmierć.
I ten dźwięk kołacze się gdzieś w duszy Medyńskiej. Bo przecież towarzyszył ludziom od urodzin, aż do śmierci. Chrzciny, wesela, pogrzeby, nieszczęścia i radość... Śmiał się z nimi i łkał.

Na pomnik Świerczewskiego

Pan Jan ("mów mi chociażby Iwan") z Leszna Górnego od razu zaznacza, że nie da nazwiska do gazety. A i imię ma być zmienione.
- Potrzeba mi, aby ludzie palcami wytykali - wzrusza ramionami. I dodaje, że ledwie teraz przestali już dzielić wszystkich na Lachów i Ukraińców. Przy czym "Ukrainiec" miało brzmieć jak obelga. Na fali tego pojednania chciał już nawet powiedzieć o dzwonach z ich cerkwi, które leżą tam, w ziemi. Gdzie? A pod Ustrzykami. I powiedziałby, ale umierający brat zakazał. A przecież starszy był.

- Te dzwony zakopywane były od lat i pradziadek kazał zrobić to dziadkowi, dziadek ojcu, bo my obok cerkwi mieszkaliśmy - opowiada. - Dzwony zabierał i Ruski, i Austriak. To kiedy przyszli Niemcy, wiedzieliśmy co trzeba robić. A gdy Polacy zaczęli nas wywozić, do ziemi poszły następne. Te ukryte ocalały. A inne? Poszły na pomniki. A niby ten słynny Świerczewskiego z czego był? Z naszych dzwonów.
On także słyszy te dzwony. Tak jak został w duszy ten dźwięk, gdy jęknęły, jak jako chłopiec patrzył na ojca, starszego brata, wujów, sąsiadów, gdy kładli ich "Wasyla" - bo dzwony miały imiona - na dno dołu. Zajęczał jak jakaś żywa istota.
- To gdzie są te dzwony?
- A gde naszy cerkwy?

Gdy pan Jan z rodziną odwiedzili swoją wieś, aż ich korciło, żeby powiedzieć. Ale brat uznał, że jeszcze nie czas. A kiedy będzie czas? Dla tych dzwonów już chyba nigdy. Chyba że ktoś z jakimś wykrywaczem metalu je znajdzie. Ale niech będzie przeklęty.
Wielkie odkopywanie trwało w latach 80. i 90. Ot, chociażby w 1989 roku dawni mieszkańcy Żurawiny, żyjący obecnie w okolicach ukraińskiego Chersonia, wykopali schowany dzwon i zabrali do swojej cerkwi. Ale nikt nie wie, co stało się z tymi z Tarnawy Niżnej, Ustrzyk Górnych, Wołosatego, ze Smolnika, Stuposian, Bukowca, Caryńskiego...
Królu chwały, przyjdź z pokojem

Katarzyna Mackiewicz z Leśniowa Wielkiego pod Zieloną Górą marzy o jednym - aby jeszcze usłyszeć, jak bije dzwon. Mieszka tuż obok kościoła. Do miejscowej świątyni dzwon wrócił przed kilkoma laty.
Historia godna filmowego scenariusza. Florianowi Schneiderowi, członkowi rady parafialnej w Wittmund pod Hamburgiem, zlecono studia nad przeszłością parafii. Właśnie przypadało pół wieku jej istnienia. Młody badacz przyjrzał się dzwonom na wieży. Jeden był dziwny - bez serca, bez korony, za to z numerem. Rychło okazało się, że trafił na wieżę dopiero w latach 60. Wcześniej leżał na tak zwanym cmentarzysku dzwonów pod Hamburgiem. Badacz ustalił, że wcześniej dzwon ten bił właśnie w Leśniowie Wielkim.

W 1941 roku Niemcy zaczęli robić porządek z kościołami katolickimi na swoich dawnych kresach wschodnich. Zdjęli i wywieźli około 90 tysięcy dzwonów. Żeby łatwiej je było przewieźć, utrącili im korony, wyrwali serca i włożyli jeden w drugi. Miały być przetopione na czołgi, działa... Te, które ocalały, zostały w latach 50. zwiezione na plac niedaleko Hamburga, zwany cmentarzem dzwonów. W sumie trafiło tam 1,5 tysiąca dzwonów z Polski i Czech. W latach 60. zaczęto je przekazywać niemieckim parafiom, ale z zastrzeżeniem, że tylko tymczasowo. Do chwili, aż będą mogły wrócić do swoich macierzystych świątyń.
Wokół dzwonu biegnie napis łaciński napis "O, królu chwały, przyjdź z pokojem".

- Pytałem już w pracowniach ludwisarskich o dorobienia serca i korony - przyznaje proboszcz z Leśniowa Wielkiego. - Ale to by strasznie drogo kosztowało, bo stop stary, unikalny...
Dlatego pewnie dzwon nigdy już na wieży nie zawiśnie, nigdy nie zabrzmi jego dźwięk. Ten wydobywany dziś jest stłumiony.
- A ja wciąż pamiętam brzmienie dzwonu w rodzinnej wsi na wschodzie - smutno kiwa głową pani Katarzyna. - Niezależnie, co kto robił, wszyscy natychmiast klękali i kreślili znak krzyża.

Pocieszaj lud mój

W kościele katolickim pw. Wniebowzięcia NMP w Szprotawie obecnie największym dzwonem jest ten przeniesiony po II wojnie światowej z będącego dziś w ruinie sąsiedniego kościoła ewangelickiego.
- To stalowy dzwon, który pierwotnie zawisł w szprotawskim ewangeliku w 1929 roku - opowiada regionalista Maciej Boryna. - Ma inskrypcje "Tröstet, Tröstet mein Volk!" (Pocieszaj, pocieszaj mój lud!).
Dawni, niemieccy mieszańcy Szprotawy są mocno przywiązani do brzmienia tego dzwonu. Tak bardzo, że w ubiegłym roku poprosili nawet o nagranie jego dźwięku.
W Niemczech nadal działa archiwum dzwonów - Deutsches Glockenarchiv. Przed przetopieniem każdy był ważony, opisywany, a jego dźwięk nagrywany na winylową płytę.

W Krośnie Odrzańskim z dawnego dzwonu zostało tylko serce. Dla hitlerowców, podobnie zresztą jak dla innych zdobywców, brąz wytopiony z dzwonów stanowił cenny materiał zbrojeniowy. Na podstawie zarządzenia Hermana Göringa z 15 marca 1940 każdy proboszcz był zobowiązany zgłaszać posiadanie dzwonu na specjalnej karcie meldunkowej. Dokument zawierał rok odlania, miejscowość, powiat. Każdy dzwon został również oznaczony kategorią A, B lub C, oznaczającą jego wiek i wartość historyczną. Z "C" były najcenniejsze. W Hamburgu na kilku placach, na których składowano dzwony zabytkowe kategorii B i C, wypełniano szczegółowe karty identyfikacyjne. Dlaczego Hamburg? Tu znajdowały się dwa nowoczesne piece hutnicze. Na szczęście dla wielu dzwonów, zostały zniszczone w czerwcu 1943 podczas bombardowania alianckiego.
Z Nowej Wsi do Magdeburga

XVI-wieczny spiżowy dzwon na późnobarokowej wieży kościelnej w Nowej Wsi pod Międzyrzeczem zawieszony był na stalowym jarzmie osadzonym w drewnianym siedzisku. Łaciński napis głosił "O, królu chwały, przyjdź z pokojem". On też padł ofiarą wojny. Zgodnie z zapisami w parafialnych dokumentach, 2 marca 1942 został zarekwirowany na potrzeby wojenne. Przyznano mu kategorię C. W parafialnym archiwum nadal leży potwierdzenie rekwizycji i fotografia zrobiona w chwili zdejmowania dzwonu z wieży. Ówczesny proboszcz Kletus Gruse oferował w zamian mniej cenny, z lat 20. ubiegłego wieku. Bez skutku.

Jak na ironię, ten młodszy dzwon wisi dziś na wieży. Udało się ustalić, gdzie bije ten z Nowej Wsi - w Magdeburgu, w dzielnicy Cracau. Dowiedziano się tego z listu dawnego proboszcza, a na nowe miejsce dzwon trafić miał z Bremenhaven. Wcześniej był oczywiście w Hamburgu.
- Wiemy, że zgodnie z przepisami, moglibyśmy starać się o jego powrót - mówi proboszcz parafii w Sokolej Dąbrowie. - Ale na razie nie ma po co się spieszyć, bo przygotowujemy się do remontu wieży, na której jest jego miejsce.

Czy powinien wrócić? Mieszkańcy Nowej Wsi nie mają żadnych wątpliwości, to jest ich dzwon.
- Dopiero, gdy wróci, gdy znów będzie słychać jego dźwięk, staniemy się prawdziwą wspólnotą, poczujemy się gospodarzami - uważa pan Henryk. - W końcu jego serce biło tu 600 lat. I nasze wnuki będą pamiętały jego dźwięk. I będą mogły powiedzieć, że są stąd. Bo tam jest nasze miejsce, gdzie są nasze cmentarze i... nasze dzwony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska