Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ekspert: Nie wiemy jaka będzie spodziewana na jesień druga fala zachorowań na COVID, ale powinniśmy być przygotowani na czarny scenariusz

Wojciech Szczęsny
Wojciech Szczęsny
Fot. Pixabay
- Musimy na zimno kalkulować skąd i jakie testy sprowadzać do Polski. Nie mamy pewności, czy wirus występujący w USA, czy Chinach to ten sam, co u nas. A czasu na dodatkowe sprawdzanie kupionych za granicą testów nie wystarczy. Jesienią możemy mieć wszyscy problem - mówi w rozmowie z Agencją Informacyjną Polska Press Alina Niewiadomska, prezes Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych.

Jaką metodą wykonuje się testy na obecność koronawirusa?
Złotym standardem wykrywania koronawirusa SARS-CoV-2 w próbce z górnych dróg oddechowych jest metoda RT-PCR. Diagności laboratoryjni wykorzystują do wykonywania badań tą techniką różne urządzenia. Najczęściej stosowane są tzw. systemy otwarte składające się z urządzeń do izolacji materiału genetycznego wirusa, a następnym etapem jest sama reakcja PCR, podczas której wyizolowany materiał genetyczny jest powielany, a następnie wykrywane są charakterystyczne dla danego wirusa fragmenty genomu. Do tych urządzeń wykorzystywane są odczynniki różnych producentów, które jednak muszą być kompatybilne z urządzeniami. Są też używane systemy zamknięte, zazwyczaj wykorzystują odczynniki tylko jednego producenta, a wszystkie etapy badania są wykonywane wewnątrz analizatora.

Które uważa się są lepsze?
Wszystkie są dobre, jeśli możemy dzięki nim uzyskać wiarygodny wynik. W systemie zamkniętym wynik jest zazwyczaj dostępny po czasie od 30 min. do 2 godzin. To ma bardzo duże znaczenie dla odbiorcy wyniku. Dodatkowo nie są wymagane restrykcyjne warunki lokalowe tak jak w przypadku systemów otwartych, a badanie mogą wykonywać osoby o mniejszym doświadczeniu, ponieważ aparat generuje wynik. Wadą jest, że w systemach tych wykonuje się pojedyncze badania, a cena odczynników jest wyższa niż przy użyciu systemów otwartych. W tym drugim przypadku badanie trwa kilka godzin, ale jednoczasowo można poddać badaniu kilkadziesiąt, a nawet kilkaset próbek. Często można się spotkać ze stwierdzeniem, że test był zrobiony, a wyniku długo nie ma. Problem polega na tym, że nigdy nie jest tak, że bezpośrednio po uzyskaniu wynik jest gotowy do wydania. Nad autoryzacją i interpretacją czuwa diagnosta laboratoryjny, który chce mieć pewność, że nie ma żadnych wątpliwości co do tego, czy to badanie nie musi być powtórzone i że ta sama próbka nie powinna być zbadana jeszcze raz, aby uzyskać wiarygodny wynik. Najlepszą sytuacją jest stosowanie systemów zamkniętych dla badania próbek pobranych od chorych, gdzie szybkie uzyskanie wyniku jest istotne ze względu na sytuację kliniczną np. na SOR czy w Izbie Przyjęć, a do badań na większą skalę stosować systemy otwarte.

Dlaczego w Polsce na początku pandemii większość testów robiono w systemie otwartym?
Ponieważ na początku tylko takie testy były dostępne. SARS-CoV-2 to nowy wirus i potrzebny był czas na opracowanie zaawansowanych technologicznie testów do jego wykrywania. Mimo, że w Polsce było około 150 analizatorów, używanych do tej pory do diagnostyki innych chorób, na testy do wykrywania SARS-CoV-2 do tych urządzeń musieliśmy długo czekać. Problem pogłębiał się wraz z rozwojem pandemii, kiedy cały świat zaczął kupować testy. W momencie, gdy epidemia pojawiła się w Stanach Zjednoczonych dostawy testów do systemów zamkniętych całkowicie nam zablokowano.

Najgorsze już za nami?
Przez dwa miesiące wszyscy poszukiwali sposobu na to, jak zapanować nad przeprowadzaniem badań na koronawirusa. Zastanawiano się, czy lepiej tworzyć ogromne centralne laboratoria, czy też organizować miejsca w całym kraju, gdzie testy będą dostępne. W mojej opinii lepiej jest zorganizować to tak, żeby próbka w jak najszybszym czasie docierała do laboratorium. Ma to kluczowe znaczenie dla wyniku testu. Wożenie materiału na duże odległości powoduje, że możemy mieć jakieś straty w próbce, a wtedy powtórzenie testu też jest zdecydowanie bardziej skomplikowane. W ubiegłym tygodniu mieliśmy w Polsce 131 laboratoriów, wpisanych na listę Ministra Zdrowia, wykonujących badania metodami molekularnymi. Laboratoria te muszą spełniać określone standardy, istnieje pełna sprawozdawczość dotycząca liczby wykonywanych testów. Nie znamy natomiast liczby pozostałych wykonywanych badań, m.in. serologicznych czy antygenowych. Tu liczby mogą być już ogromne. Nie wiem, czy ktoś je w ogóle zna.

Jednak z tego, co Pani mówi wynika, że sytuacja na te chwilę jest opanowana. Z kolei we Włoszech są spore obawy, że jesienią testów może zabraknąć.
Sytuację należy rozpatrywać pod względem globalnym, a nie lokalnym. Jeżeli Włosi twierdzą, że monitorują rynek i że mogą być problemy, to oznacza, że i my oraz inne państwa europejskie możemy je mieć. Oczywiście wkrótce znów uruchomi się rynek wschodni, z którego jednak powinniśmy korzystać z ostrożnością.

Dlaczego?
Testy molekularne mają to do siebie, że wykrywają konkretne fragmenty wirusa. Wirusy z powodu mutacji charakteryzują się zmiennością. Patogen ten ciągle nie jest do końca poznany. My nie wiemy nawet, czy wirusy obecne w Europie są identyczne jak te występujące w USA, czy w Chinach. Musimy na zimno kalkulować, co sprowadzić do Polski. Nie wiadomo też, kto miałby kontrolować kupowane partie testów. Powinniśmy mieć pewność, że te, które kupujemy zostały wyprodukowane prawidłowo, a deklarowana czułość jest zgodna z rzeczywistością. Zdecydowanie jako KIDL jesteśmy za tym, żeby kierować się jakością, a nie ilością. Oczywiście można nakupić różnych testów i zacząć je wykonywać, ale w kilku krajach to już dało kiepskie rezultaty w efekcie czego wypuszczono z domów ludzi, których wyniki były fałszywie ujemne, a stanowili oni źródło zakażenia dla innych osób.

Kilka tygodni temu zapowiadano, że wkrótce ruszy produkcja testów wynalezionych w Polsce.
Polskie testy są już dostępne i uzyskały pozytywną opinię laboratorium referencyjnego w Państwowym Zakładzie Higieny NIZP. Niestety nie potrafię powiedzieć na jaką skalę są już wykorzystywane w polskich laboratoriach.

Co będzie jesienią, kiedy może dotrzeć do nas spodziewana druga fala pandemii?
Też się nad tym zastanawiamy. Na dobrą sprawę nie wiemy, czy styczeń tego roku był bardziej grypowy, czy już koronawirusowy. Dlatego diagnostyka jesienią będzie musiała być bardziej wnikliwa, testów będziemy prawdopodobnie wykonywać dużo więcej i to zarówno tych wykrywających grypę jak i SARS-CoV-2. Konsultanci do spraw epidemiologii i chorób zakaźnych już poruszali ten temat. Mamy jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do tej sytuacji. Powinniśmy mieć dostęp do różnych systemów diagnostycznych, zarówno zamkniętych jak i otwartych i zapewnić dostawy odczynników do nich. Jeśli pojawią się trudności z dostawami odczynników do jednego analizatora będzie można wykorzystać inny. Nauczyliśmy się już tego podczas ostatnich miesięcy. Jaka będzie spodziewana na jesień druga fala zachorowań na COVID tego nie wiemy, ale powinniśmy być przygotowani na czarny scenariusz.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ekspert: Nie wiemy jaka będzie spodziewana na jesień druga fala zachorowań na COVID, ale powinniśmy być przygotowani na czarny scenariusz - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska