Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Epidemia matką wynalazków? Jak zamknięcie sprzyja myśleniu

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Isaac Newton / WIKIPEDIA
Od Newtona do Weigla. Epidemiom zawdzięczamy niejeden wynalazek i niejedno dzieło literatury. Oto nasz krótki przegląd wkładu wirusów i bakterii w postęp nauki i kultury.

Być może nie byłoby teorii grawitacji, gdyby nie mimowolne poświęcenie niejakiej pani Philips, która w Boże Narodzenie 1664 roku wyzionęła ducha w podlondyńskiej parafii St Giles-in-the-Fields. Objawy, których doświadczyła chora, jednoznacznie wskazywały na dżumę. Dlatego też okna domu zmarłej pani Philips pieczołowicie pozabijano deskami a na drzwiach wymalowano jaskrawą czerwonną farbą napis „Panie, zmiłuj się nad nami” - stanowiący czytelne dla wszystkich ostrzeżenie sanitarne.

NASZE WYWIADY:

Podjęte środki zaradcze okazały się jednak zawodne - w krótkim czasie całą Wielką Brytanię ogarnęła potężna epidemia dżumy. W jej wyniku zmarło kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Londynu, trzeba było także podjąć tak drastyczne decyzje, jak ta o likwidacji wszystkich psów i kotów w jednym z największych miast ówczesnego świata.

A co z tym wszystkim ma wspólnego teoria grawitacji i Izaac Newton? Legenda głosi, że wpadł na trop swych najbardziej przełomowych odkryć, gdy jabłko spadło mu znienacka na głowę podczas leniwego wylegiwania się w sadzie. To jednak nie do końca prawda. Newton rzeczywiście przyglądał się sporo jabłoniom i spadającym z nich jabłkom - jednak przez okno swego gabinetu. Miał aż nadto czasu, bo w całej Europie szalała epidemia dżumy. Wtedy, w drugiej połowie XVII wieku zdawano sobie już sprawę z tego, że tą chorobą można się zarazić - choć nie wiedziano jeszcze jak. Dlatego też gdy zaraza szalała, dość powszechnie ograniczano wychodzenie z domów. Newton był wtedy studentem na Cambridge. Po wybuchu epidemii uczelnię zamknięto, a wszystkich studentów odesłano do domów. Na wsi, w posiadłości rodziny w Linconshire, Newton miał mnóstwo wolnego czasu - i właśnie wtedy opracował metodologię rachunku różniczkowego. Ale kwarantanna trwała nieco dłużej. Przyszedł więc i czas na kolejne odkrycie. Trudno powiedzieć, czy to rzeczywiście długotrwałe wpatrywanie się w sad za oknem zainspirowało go do badań nad grawitacją - faktem jednak jest, że to właśnie podczas epidemii dżumy zaczął pracę nad prawem ciążenia. „Po obiedzie w Kensington 15 kwietnia 1726, przy ciepłej pogodzie, przeszliśmy do ogrodu i piliśmy herbatę w cieniu jabłoni, tylko on i ja. Wśród rozmów na inne tematy powiedział mi, że kiedyś w takich właśnie okolicznościach przyszło mu do głowy pojęcie grawitacji. Wywołane było upadkiem jabłka, gdy siedział zatopiony w rozmyślaniach” - tak, na podstawie rozmowy mającej miejsce po kilku dekadach od przełomowego odkrycia wspominał to jego przyjaciel, lekarz William Stukeley.

Epidemie zawsze oznaczały dla ludzkości zatrzymanie dotychczasowego rytmu świata. Zarazem zaś zmuszały ją do czasowego zmianu trybu i stylu życia. Takiemu zaburzeniu istniejącego porządku towarzyszyły całkowicie nowe wyzwania - związane z walką z chorobą, próbom jej zaradzenia etc.

W jakimś sensie tak jest i teraz. Powstało już kilkadziesiąt różnych projektów urządzeń do wentylacji pacjentów w stanie ciężkim. W tym na przykład VentilAid skonstruowany przez Polaków, którego koszt produkcji może wynieść zaledwie 200 złotych. Część takich urządzeń to oczywiście wyłącznie rozwiązania awaryjne czy „ostatniej szansy”. Część jednak może wejść do bardziej powszechnego użytku stanowiąc np. szpitalne rezerwy na trudniejsze momenty.

Warto też odnotować, że pandemia koronawirusa to także pierwszy moment w historii, w którym jedną z najbardziej przydatnych technologii dla świata stał się druk 3D. Dotąd traktowaliśmy tę technologię jako coś między zabawką a narzędziem do modelowania prototypów - dziś z drukarek 3D wychodzą dziesiątki tysięcy przyłbic dla personelu medycznego, niedostępne w sprzedaży filtry i adaptery do masek pełnotwarzowych, nie mówiąc już o częściach do respiratorów, rurkach do intubacji itp.

NASZE WYWIADY:

Rzecz jasna nie wiemy jeszcze, do czego doprowadzą niezwykle intensywne badania nad koronawirusem prowadzone przez dziesiątki zespołów naukowych na całym świecie. Ich imponująca skala i niemal nieograniczone budżety mogą się przyczynić nie tylko do opracowania szczepionki czy leku na tego konkretnego koronawirusa, ale i do przełomów naukowych mających znaczenie dla całej wirusologii, czy też do opracowania metod leczenia możliwych do adaptacji także w wypadku innych chorób.

Epidemie mogą tez zmieniać tryb życia całej ludzkości. Wyludnienie Europy po epidemii Czarnej Śmierci z XIV wieku było jedną z przyczyn zmiany zasad rządzących całą gospodarką i tym samym jednym z fundamentów kapitalizmu. Niedostatek siły roboczej sprawił, że pojawił się popyt na płatnych pracowników w nowożytnym już rozumieniu. Stosunki oparte na własności ziemi zaczęły być stopniowo uzupełniane i zastępowane różnymi umowami o świadczenie konkretnej pracy lub usług.

Skutkiem „ubocznym” epidemii koronawirusa również mogą być zmiany w stosunkach pracy. Być może i po epidemii w większym stopniu będziemy stosować narzędzia komunikacji zdalnej i rozmaite formy pracy w domu. Być może też dojdzie do mniej lub bardziej głębokiej przebudowy niektórych branż - na przykład do przyspieszenia procesów automatyzacji niektórych czynności. A może dojdzie do zmian, których nie potrafimy sobie jeszcze wyobrazić. Skutki doświadczeń epidemicznych bywały naprawdę odległe od tych najbardziej spodziewanych.

XVIII-wieczne epidemie dżumy były na przykład czasem upowszechnienia się perfum - wcześniej nieprawdopodobnie drogich i dostępnych wyłącznie dla elit. Chodzenie z otwartą buteleczką perfum przed nosem uważano za jeden z rodzajów zabezpieczenia. Taki widok był więc powszechny na przykład w Gdańsku na przełomie 1708 i 1709 roku, gdy epidemia dżumy pochłonęła życie połowy mieszkańców miasta. Rzecz jasna zejście perfum pod strzechy wiązało się z ogromnym uproszczeniem procesów ich pozyskiwania i produkcji, co rzecz jasna oznaczało w tej branży rodzaj rewolucji.

Wtedy, w XVII wieku w konfrontacji z dżumą buteleczki z perfumami nie pomogły nikomu - podobnie jak nie pomagała niemal żadna ze stosowanych wówczas metod zabezpieczenia się przed chorobą. Powszechnie stosowano na przykład różne formy okadzania pomieszczeń - by w ten sposób zmienić skład „morowego powietrza”. Już jednak mycie całego ciała uważano za niebezpieczne - zdaniem ówczesnych lekarzy leczenia. Zaliczało się do nich na przykład obklejanie chorych nasączonymi żywicami plastrami - miały one doprowadzić do pękania dymienicznych wrzodów, w czym upatrywano większej szansy na powrót do zdrowia. Spore nadzieje pokładano też w diecie - chorym zalecano potrawy pożywne, lecz uważane za lekkostrawne - drób, jaja, cielęcinę czy ryby.

NASZE WYWIADY:

Rzecz jasna nic z tego nie przyczyniało się do znaczącej poprawy stanu zdrowia publicznego.

Pomagały natomiast szpitale dla zadżumionych, będące pierwowzorami późniejszych szpitali zakaźnych. Z nowoczesnymi placówkami nie łączyło ich prawie nic - poza dość konsekwentnie stosowaną zasadą izolowania chorych na dżumę od reszty świata. Stosowane tam metody leczenia już opisywaliśmy - chory był więc zdany niemal wyłącznie na własny system immunologiczny. Jeśli udało mu się przezyć, to dlatego że miał szczęście. A jednak ówczesne szpitale w jakimś stopniu przyczyniały się do ograniczania rozprzestrzeniania się epidemią. Skupienie chorych w jednym miejscu, niedopuszczenie do ich przemieszczania zwiększało szanse tych, którzy jeszcze się nie zarazili. Choć z punktu widzenia zdrowia jednostek sam szpital był raczej umieralnią niż placówką medyczną, jego istnienie miało więc całkiem spory pozytywny wpływ na zdrowie publicznej.

Epidemie przyczyniały się też do rozwoju medycyny, w tym do powstania zupełnie nowych metod zwalczania chorób zakaźnych. Słynny przykład pochodzi z dziewiętnastowiecznego Londynu. W roku 1854 w dzielnicy Soho (dziś bardzo modnej, wtedy zamieszkanej przez biedotę) doszło do epidemii cholery. W ciągu ledwie dwóch tygodni zmarło około 500 osób. Lekarze pomagali im jak mogli, ale nie mieli żadnego pomysłu, jak zatrzymać epidemię. Metody stosowane od wieków, takie jak izolacja chorych, w wypadku cholery nie pomagały. Problem rozwiązał lekarz o nazwisku John Snow (niczym bohater „Gry o Tron”. Naniósł on adresy zmarłych na cholerę na plan miasta. W ten sposób odkrył, że prawie wszystkie koncentrują się w rejonie jednego, konkretnego ujęcia wody przy ulicy Broad Street. Rzecz jasna to ono było źródłem epidemii - szybko też ustalono, że bakterie cholery trafiły do studni z nieszczelnego dołu kloacznego położonego nieopodal. Skutkowało to nie tylko opanowaniem sytuacji w Londynie, ale też zmianą przepisów sanitarnych dotyczących odległości między ujęciami wody a instalacjami na nieczystości, która w ciągu kilku kolejnych dekad objęła całą Europę, przyczyniając się między innymi do rozwoju sieci wodociągowych i kanalizacyjnych. W Warszawie na przykład cholera została w zasadzie wyeliminowana dopiero po budowie sieci kanalizacyjnej i wodociągowej pod koniec XIX wieku.

Walka z chorobami zakaźnymi przyczyniła się też oczywiście do odkrycia szczepionek na większość z nich. Pierwsza była ospa - i szczepionka z 1796 roku (sic!) zastosowana przez doktora Edwarda Jennera z Wielkiej Brytanii. Zaszczepił on ośmiolatka wirusem nieszkodliwej dla ludzi ospy krowiej, który uodpornił chłopca również na ospę prawdziwą. To właśnie ta szczepionka po prawie dwustu latach doprowadziła do uznania w roku 1980 przez WHO ospy prawdziwej za chorobę wyeradykowaną. Z czasem udało się wyeliminować albo znacząco ograniczyć większość chorób, które wcześniej dziesiątkowały ludzkość. Walka z niektórymi z nich trwała jednak jeszcze w połowie XX wieku. Szczepionki przeciw polio powstały dopiero w latach 50 - współtwórca jednej z nich, Hilary Koprowski sprawdzał ją na sobie (i swoim asystencie) pijąc cokolwiek potworny koktajl z mózgu i rdzenia kręgowego szczura zakażonego osłabioną wersją wirusa. Obaj panowie zmiksowali wcześniej składniki w kuchennym blenderze. Z kolei Rudolf Weigel w 1934 roku najpierw hodował na sobie wszy służące do pozyskania szczepionki na tyfus, a potem testował ją na sobie samym i personelu swego instytutu naukowego we Lwowie.

Bez epidemii nie byłoby też niektórych dzieł kultury. Najsłynniejszym utworem literackim, które przynajmniej po części zawdzięczamy epidemii, jest „Dekameron”, czyli zbiór stu nowel autorstwa Giovanniego Boccaccia. Ich wspólną kanwą jest historia o grupie młodych arystokratów z Florencji, którzy schronili się pod miastem przed epidemią dżumy. By skrócić sobie czas, kwarantanny postanowili sobie opowiadać możliwie interesujące historie. Trudno powiedzieć, czy Boccaccio rzeczywiście współuczestniczył w takim epidemicznym przedsięwzięciu artystycznym, faktem jest jednak, że tuż po epidemii rzeczywiśce powstał słynny zbiór nowel. Pamiętajmy tylko, że Boccaccio pisał jednak „Dekameron” na początku lat 50. XIV stulecia, jakieś dwa lata po przetoczeniu się przez Włochy Czarnej Śmierci, co miało miejsce w roku 1348 - a nie bezpośrednio w warunkach kwarantanny.

Legenda - bo w końcu nie jesteśmy w stanie potwierdzić nawet istnienia samego Szekspira - głosi, że najsłynniejszy dramatopisarz Anglii pisał „Króla Leara” właśnie w trakcie wielkiej epidemii dżumy. To miałoby stanowić dodatkowe uzasadnienie mrocznego klimatu tego właśnie dramatu. Czy jednak jest „Król Lear” nasycony większym ładunkiem tragizmu od „Makbeta” czy „Burzy”?

Wątki epidemiczne pojawiają się i w polskiej literaturze. W „Ludziach bezdomnych” Stefana Żeromskiego doktor Judym walczy na przykład z epidemią malarii wśród miejscowej ludności - sądzi, że powodują je „wyziewy” z bagnistych stawów, choć są to już lata 20. XX wiek i od mniej więcej 20 lat jest już wiadomo, że malarię roznoszą komary przenoszące pierwotniaki Plasmodium vivax. Notabene w 1921 roku odnotowano w Polsce prawdziwą epidemię malarii - do statystyk trafiło aż 53 tysiące zachorowań. Z tą chorobą zmagaliśmy się aż do lat 50. - ostatecznie pozbyliśmy się jej wybijając z pomocą DDT całe populacje komarów we wszystkich ogniskach choroby.

Najsłynniejsze dzieło literatury o epidemii, czyli „Dżuma” Alberta Camusa nie powstawało natomiast podczas żadnej zarazy, w algierskim Oranie, w którym rozgrywa się akcja powieści, w latach 40. (czyli w czasie, w którym umiejscawia ją autor) nie miała też tam miejsca epidemia. Faktem jest jednak, że Camus pisał „Dżumę” ciężko chorując - od młodości zmagał się z gruźlicą, którą w pierwszej połowie XX wieku można było uznawać za chorobę o charakterze epidemicznym. W trakcie prac nad „Dżumą” gruźlica zaatakowała drugie z płuc pisarza - Camus spędził mnóstwo czasu w szpitalach i sanatoriach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Epidemia matką wynalazków? Jak zamknięcie sprzyja myśleniu - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska