Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Euro 2020. Zwycięski koniec eliminacji, ale Słowenia znów postraszyła Polaków

Hubert Zdankiewicz
Hubert Zdankiewicz
Polska z problemami, ale wygrała 3:2 ze Słowenią, po golach Sebastiana Szymańskiego, Roberta Lewandowskiego i Jacka Góralskiego, kończąc zwycięskie dla nas eliminacje Euro 2020. Z reprezentacją Polski pożegnał się przy okazji Łukasz Piszczek.

Awans mieliśmy zapewniony po październikowym meczu z Macedonią Północną (2:0). Pierwsze miejsce w grupie po sobotnim wyjeździe do Izraela (2:1). Na pierwszy koszyk podczas losowania grup Euro 2020 jeszcze przed meczem ze Słowenią szanse mieliśmy znikome. Na kilka innych pytań po wtorkowym meczu na PGE Narodowym można było sobie jednak odpowiedzieć.

Pierwszy to taki, że polscy kibice zdążyli trochę polubić Jerzego Brzęczka. Albo trochę mniej go obecnie nie lubią – przed poprzednimi jesiennymi meczami kadry w Warszawie podczas wyczytywania przed spikera składów, gdy dochodziło do selekcjonera, to na hasło: „Jerzy”, zamiast głośnego „Brzęczek” słychać było gwizdy. Tym razem zapadła cisza i lekkie gwizdy. Jest postęp…

Choć do owacji, jakie rozległy się na hasło „Łukasz” jeszcze bardzo daleko. Łukasz Piszczek, bo o nim mowa, meczem ze Słowenią oficjalnie pożegnał się z reprezentacją, z której zrezygnował po ubiegłorocznym mundialu w Rosji. Zgodnie z zapowiedziami wyszedł w pierwszym składzie, ale wbrew zapowiedziom nie zagrał tylko pierwszych trzydziestu minut. Zszedł dopiero w 45., zastąpiony przez Tomasza Kędziorę.

Miało to zapewne związek z kontuzją Kamila Glika – to kolejny wniosek z kolejnego meczu ze Słowenią. Dość oczywisty – o ile w sobotę z Izraelem nasza gra wyglądała nadspodziewanie dobrze bez Roberta Lewandowskiego i Kamila Grosickiego (tym razem obaj wyszli w pierwszym składzie, a na ławkę powędrowali Krzysztof Piątek i Przemysław Frankowski), o tyle bez stopera Monaco nasza defensywa po raz kolejny zauważalnie straciła na wartości.

Jedynej porażki w tych eliminacjach, właśnie ze Słowenią, doznaliśmy, gdy Glika wyeliminowała kontuzja. We wtorek wyszedł w pierwszym składzie, ale już w siódmej minucie musiał opuścić boisko. I zaczęło robić się nerwowo.

Najpierw było wesoło, bo już w trzeciej minucie meczu prowadziliśmy 1:0. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Jan Oblak wybił piłkę przed pole karne. Dopadł do niej Sebastian Szymański i potężnym strzałem wpakował piłkę do siatki.

Feta nie trwał jednak długo, bo strzelec bramki i koledzy szybko zauważyli, że z murawy nie podnosi się Glik. Leżał na niej i zwijał się z bólu również słoweński bramkarz, sugerując sędziemu, że był faulowany. Do arbitra pospieszyli zresztą koledzy Oblaka, ten jednak decyzji o uznaniu bramki nie zmienił. Chwilę później zmieniony musiał zostać za to nasz stoper, który – jak pokazały telewizyjne powtórki – oberwał przy dośrodkowaniu w twarz od interweniującego Słoweńca. Zastąpił go Artur Jędrzejczyk.

A zejście Glika ośmieliło naszych rywali, którzy odważniej ruszyli pod bramkę Wojciecha Szczęsnego i niestety przyniosło to efekty. Choć gdyby Polacy byli w kolejnych kilku minutach bardziej skuteczni pod bramką Oblaka, to gol Tima Matavza byłby co najwyżej trafieniem kontaktowym. Był trafieniem na 1:1 – w 14. minucie do piłki wrzuconej w polskie pole karne dopadł Josip Ilicić. „Nawinął” zwodem Arkadiusza Recę i podał do środka, do kolegi, któremu w oddaniu celnego strzału nie zdołali przeszkodzić Jędrzejczyk z Janem Bednarkiem.

To zachęciło Słoweńców do jeszcze śmielszych ataków, a Wojciech Szczęsny miał w końcu okazję do tego, żeby się wykazać (z Izraelem przez pierwszą godzinę nudził się w bramce). Atakować próbowali również Biało-Czerwoni. Jednym i drugim przeszkadzał fatalny (który to już raz) stan murawy na PGE Narodowym.

Do przerwy więcej bramek nie zobaczyliśmy. Drugą połowę lepiej zaczęli Polacy i szybko przyniosło to efekt w postaci drugiej bramki. Na indywidualną akcję zdecydował się Lewandowski, pięciu, a może nawet i sześciu rywali, wpadł w pole karne i uderzył w kierunku dalszego słupka. W ciągu kilku następnych minut mogło i powinno być 3:1, a może nawet 4:1. Nasi piłkarze nie wykorzystywali jednak kolejnych dogodnych okazji i w efekcie… zrobiło się 2:2. Tym razem podawał Matavz, a wykańczał Ilicić.

I zrobiło się nerwowo. Na szczęście Jacek Góralski potrafi nie tylko odbierać piłki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Euro 2020. Zwycięski koniec eliminacji, ale Słowenia znów postraszyła Polaków - Sportowy24

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska