Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Europoseł, zawód w którym można by nic nie robić

Alicja Bogiel 68 324 88 46 [email protected]
fot. Paweł Janczaruk
- Jeszcze nie pracowałem w takim zawodzie, że można by nic nie robić. A można. Szkoda jednak tracić ogromne możliwości, jakie daje ta praca - mówi Artur Zasada, pierwszy lubuski europarlamentarzysta.

- Ciężkie jest życie europosła... A to jeździ na Cypr, a to do Norwegii. Na koszt podatników europejskich.
- Podróże to duża część mojej pracy. Na koszt parlamentu byłem na Łotwie i w Estonii, gdzie posłowie przyglądali się problemom Rail Baltica. Dwa dni spędziłem w Tuluzie, oglądaliśmy produkcję airbusa. W Chorwacji byłem na konferencji, rozmawialiśmy o projekcie Korytarza Środkowoeuropejskiego, który w przyszłości może być istotny dla Lubuskiego. To były spotkania związane ściśle z pracą w komisji transportu. Na Cypr zaprosił nas Kościół greckokatolicki, by pokazać zrujnowane świątynie i cmentarze po tureckiej stronie wyspy. Odwiedziłem na krótko Londyn, a ostatnio w Norwegii namawiałem Polaków do głosowania. W imieniu PO, nie parlamentu. I to już koniec wojaży.

- Do Zielonej Góry często pan zagląda?
- Przyjeżdżam prawie na każdy weekend, do rodziny.

- Samochodem z Brukseli? Dłuuuga podróż.
- Podróżuję na zmianę samolotem i samochodem. W obu przypadkach zabiera to dobre kilka godzin. Na lotnisku trzeba zgłosić się wcześniej do odprawy i jeszcze na nie dojechać. Samochodem też można podróżować szybko, na przykład po niemieckich autostradach.

- Pana rekord?
- Powiem tak: kiedyś porównywaliśmy z kolegami te rekordy i niektórzy byli lepsi ode mnie.

- Jak pracuje europoseł? Nam się wydaje, że to życie jak w Madrycie...
- Przyznam, że nie znałem wcześniej takiego zawodu, w którym można by nic nie robić. Tu można. Ale nie warto. Bo ta praca daje ogromne możliwości, które trzeba wykorzystać.

- Są kary finansowe za nieobecności na głosowaniach?
- Jeśli poseł nie uczestniczy w sesjach plenarnych, parlament obniża do połowy pieniądze na jego biuro. Wynagrodzenie ma i tak w tej samej wysokości. Ale to hipotetyczna sytuacja. Szkoda tracić szanse, które daje ta profesja. Dlatego pracujemy często do późna.

- Do tego jeszcze w dwóch różnych miejscach - Brukseli i Strasburgu.
- Są tygodnie: komisji, polityczne i głosowania. Dwa, trzy tygodnie jesteśmy w Brukseli, gdzie na początku omawiamy sprawy w komisjach. Ja jestem w komisji transportu oraz rolnictwa. Posiedzenie trwać może nawet cały dzień. Czasami dyskusje się nakładają, wtedy trzeba biegać między salami... Kolejny tydzień jest polityczny, gdy frakcje uzgadniają swoje stanowiska. Potem już sesja plenarna w Strasburgu.

- A kiedy ustalacie polskie stanowisko?
- Po posiedzeniach komisji spotykamy się w gronie Polaków i omawiamy, jak poszczególne decyzje mogą wpłynąć na polskie kwestie. Jeśli nie ma stanowiska rządu, a my podejrzewamy, że jakaś sprawa może mieć znaczenie, prosimy o opinię nasze przedstawicielstwo.

- Dużo jest takich sytuacji, że Polacy głosują przeciwko frakcji?
- Niewiele. Około 95 procent głosowań to zgodne z polityką stronnictwa. Czasami głosujemy inaczej w sprawach ideologicznych, na przykład finansowania aborcji czy w sprawie krzyży. Czasami te odrębne stanowiska wynikają z interesu Polski.

- Jak to jest wtedy komentowane?
- Raczej ze zrozumieniem.

- Jak polscy europarlamentarzyści wypadają na tle innych?
- Zaczynamy doganiać czołówkę, ale do Włochów, Niemców czy Francuzów nam trochę brakuje. Przede wszystkim nie mamy takiej infrastruktury. W przedstawicielstwach niemieckich landów jest tyle osób, że każda może odpowiadać za daną tematykę, my mamy po dwie osoby. Muszę sam przygotować to, co inni dostają od pracowników.

- W gronie dziesięciu najlepszych europosłów naszych nie zauważyłam...
- Zależy, jakie się czyta rankingi. Zwykle dziennikarze obracają się w gronie tych samych osób, ogólnie znanych. I tych wymieniają. Dziennikarka tygodnika "Wprost" pochwaliła mnie za znajomość spraw transportowych.

- Da się jeszcze funkcjonować w parlamencie bez znajomości języka angielskiego?
- To byłoby bardzo trudne. Ale jest możliwe. Byłem na Łotwie z pewnym włoskim parlamentarzystą, który angielskiego nie zna. Wysłano z nim trzech tłumaczy.

- Trzech?!
- Tłumacze mają określony czas pracy, a my tam pracowaliśmy od rana do wieczora.

- Czym różni się Parlament Europejski od naszego?
- Mniej gadania, więcej pracy. Nie można od tak wystąpić i przekazać światu zdanie na jakiś temat.

- Po obradach zielonogórskiej rady, pełnych kłótni i dyskusji, musiał pan przeżyć szok...
- Na posiedzeniach komisji można swobodnie rozmawiać, ale na sesji zabrać głos jest bardzo trudno. Każda z frakcji ma określony czas na każdą sesję i dzieli go na poszczególne sprawy, po kilka minut. Jeśli uda się otrzymać głos frakcji, trzeba zmieścić się na przykład w minucie.

- O tłumikach żużlowych mówił pan właśnie w ramach tej minuty?
- To była wyjątkowa sprawa. Tak zwane wystąpienie w ważnych sprawach politycznych. W ciągu roku wykorzystałem to dwa razy. Raz mówiłem o Środkowoeuropejskim Korytarzu Transportowym, a potem właśnie o motocyklach żużlowych. Dla Lubuszan żużel jest ważny. Sportowcy alarmowali, że ograniczenie hałasu w przypadku tych motocykli pozbawi sport charakteru i może być nawet niebezpieczne. Sprawa długo trwała, ale mamy pozytywną decyzję. Ustalono, że ograniczenia hałasu nie dotyczą motocykli żużlowych.

- To uznaje pan za największy sukces?
- Dla mnie sukcesem była wystawa o gubińskiej farze w siedzibie parlamentu. Między innymi w kontekście współpracy polsko-niemieckiej. Zarezerwowałem na imprezę największą salę. Gdy ją zobaczyłem, pomyślałem: o mój Boże, gdzie ja znajdę 200 osób, o 18.30 we wtorek?! Zwykle na te spotkania przychodzi 50, 100 osób. U nas było 400 gości! To była świetna promocja Lubuskiego.

- Pana ambicje w europarlamencie?
- Zamierzam specjalizować się w problemach transportowych, szczególnie w lotnictwie. Zabrałem kilka razy głos w imieniu frakcji, wkrótce będę miał okazję zostać sprawozdawcą. Chcę się rozwijać. Jeśli zostanę specjalistą w dziedzinie transportu, a na przykład polskie władze będą chciały to wykorzystać, będę bardzo zadowolony.

- Myśli pan o rządzie?
- Być może, ale to daleka perspektywa.

- Mamy trochę bliższą, wybory samorządowe. Kandydatka PO może wygrać prezydenturę Zielonej Góry?
- Tak i paradoksalnie jej rzekoma słabość, kobiecość, może być atutem. Za to problemem może być skromność naszej kandydatki, niechęć do autopromocji.

- Co jest tajemnicą sukcesu PO w naszym regionie? Poseł Materna mówi, że chodzi o specyficzny sposób myślenia, moralność... Nie bez powodu u nas jest najwięcej rozwodów w kraju.
- Wynik PO to efekt pracy członków Platformy, a także otwartość Lubuszan. Nie bez znaczenia jest, że mieszkamy blisko granicy. Nie boimy się Niemców, bo ich znamy i wiemy, że nie przyjadą nam zabrać domu. Takie argumenty do nas nie trafiają.

- My tacy dobrzy dla PO, a ona już dla nas mniej łaskawa. Rzeszowska uczelnia dostała na przykład 800 milionów złotych na rozwój, nasze nic. Ładujecie pieniądze w Polskę B?
- To są pytania do polityków krajowych. Myślę jednak, że powoli to się zmienia. Takie osoby, jak minister Waldemar Sługocki, mogą odwracać ten trend. I powinno to się zmienić, bo to u nas właśnie spada dynamika rozwoju gospodarczego.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska