Trzy lata temu media huczały: "Futra z kolekcji Ewy Minge, warte 100 tysięcy euro, skonfiskowane na wniosek Włoskiej Izby Mody!". Stało się to na dzień przed pokazem projektantki zaplanowanym podczas słynnego Rzymskiego Tygodnia.
Wszystko wyglądało jak z filmu - sensacyjnego. Podczas przymiarek do pokoju wtargnęło sześciu mężczyzn, którzy zarekwirowali suknie (bo ostatecznie to o nie chodziło).
Po tej akcji wszyscy mówili o stylistce pracującej w Pszczewie, a mieszkającej w Zielonej Górze. Włoska Izba Mody wydała jedynie suchy komunikat. Wynikało z niego, że zabezpieczyła odzież Minge, by odzyskać od niej ogromne pieniądze. W związku ze sprawą z 2003 roku i pokazem na Schodach Hiszpańskich. To właśnie one stały się przepustką do wielkiej kariery Minge, która ubierała Jolantę i Olę Kwaśniewskie, Ninę Terientiew i …Barbie.
Po zarekwirowaniu sukien projektantka tłumaczyła, że to pomyłka, bo ona sama nie ma żadnych długów. Winna jest wyłącznie polska firma, która prezentowała ją wówczas na włoskim rynku. Jednak strojów przed pokazem nie odzyskała.
Zamiast nich na wybiegu modelki prezentowały wówczas suknie w pośpiechu sprowadzone z Polski. Włoska Izba Mody nie chciała odpuścić kilkuset tysięcy złotych i oddała sprawę do sądu.
- Wygraliśmy ją. Wyrok jest prawomocny - mówi reprezentujący projektantkę, radca prawny Waldemar Glinka z Międzyrzecza.
Sporne suknie ciągle znajdują się jeszcze we włoskim depozycie. Po trzech latach mają już tylko wartość historyczną, ale Minge planuje je odzyskać.
- Dlatego, że mają swoją historię, i to niesamowitą. Mogą trafić na aukcję charytatywną licytację albo jakiś szczytny cel - zdradza mecenas.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?