Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fani Sabatonu utonęli w potopie szwedzkich decybeli

Redakcja
Joakim Brodén miał świetny kontakt z zielonogórską publicznością
Joakim Brodén miał świetny kontakt z zielonogórską publicznością fot. Paweł Janczaruk
Kto w środę dotrwał do końca blisko sześciogodzinnego maratonu rocka w zielonogórskim amfiteatrze, chyba nie mógł żałować 85 zł za bilet. Sabaton poraził mocą!

[galeria_glowna]
Początek środowego koncertu nie wyglądał obiecująco. Zawalona sprzętem i zestawami perkusyjnymi scena (czemu trudno się dziwić, bo każdy zespół używa przecież własnego instrumentarium), przeciągające się strojenie i próbowanie "grającej machiny"... Trudno nie zgodzić się z jednym z muzyków z zielonogórskiego Jakoś To Będzie, którzy otwierając imprezę, poszli trochę "na pożarcie". Ale ekipa "Bełcyka" i Irka Wereńskiego dzielnie się wybroniła, choć słoneczna "żarówa" paliła w oczy.

Potem zagrał Votum i tu zaczęła się walka z czasem. Kiedy pojawiał się blondwłosy pan z obsługi, to był znak, że Votum, Armia czy Jelonek ma grać ostatni utwór. Tymczasem Budzy i Armia przygrzmocili jak za dawnych, dobrych czasów.

Kiedy na scenę wyskoczył Jelonek, wycinający na skrzypcach Vivaldiego i Paganiniego w otoczeniu metalowych wymiataczy, zapachniało Przystankiem Woodstock. I tym w Kostrzynie, ale też tym w Żarach przed laty. Jelonek - chyba najczęściej rozdający autografy podczas maratonu - skutecznie zachęcił do "pogo-niniego". Pod estradą się zakotłowało!

Maski przeciwgazowe na głowach muzyków Jelonka były tylko wstępem do show, które przygotowała gwiazda wieczoru - Sabaton. Ok. 22.30 na "wyczyszczonej" z obcego sprzętu scenie opadła czarna zasłona z podestu, na którym - pod wielkim logo Sabatonu - na Szwedów czekała perkusja i klawisze.

Wreszcie eksplodowały petardy, buchnęły w górę płomienie - rozpoczęło się porywające show. Z kilkuset osób, które pojawiły się tego wieczoru w amfiteatrze, większość "spłynęła" przed scenę, by tu, wzdłuż barierek, skandować "Sabaton! Sabaton!" po niemal każdym utworze pełnym batalistycznej mocy.

A Szwedzi się nie obijali. Grzmocili równo: "Cliffs of Gallipoli", "Attero Dominatus", "Primo Victoria"... Długowłosi muzycy z bródkami wyglądali jak wyjęci z "Potopu" Hoffmana ich przodkowie, maszerujący na Jasną Górę... Uwijający się pośród nich wokalista Joakim Brodén - w czymś w rodzaju kamizelki kuloodpornej, wzmocnionej kawałkami blachy - przypominał z kolei współczesnego komandosa.

Ale Sabaton nie przyjechał do Zielonej Góry i w ogóle ruszył w trasę "Always Remember Tour" po Polsce, by przypominać XVII-wieczne batalie Karola Gustawa. Szwedzi w swojej "wojennej" twórczości sławią różne fronty, w tym te, gdzie krew przelewali Polacy. Stąd Joakim, zapowiadając utwór "Union...", przypomniał o polskich pilotach, o Monte Cassino. Mówił też o tym, co się zdarzyło 70 lat temu, gdy Polskę zaatakowali z jednej strony najpierw Niemcy, a potem z drugiej strony Rosjanie.

Utwór "40:1", sławiący męstwo 720 podkomendnych kapitana Władysława Raginisa, którzy od 6 do 10 września 1939 r. odpierali pod Wizną atak ponad 42 tys. hitlerowskich najeźdźców, odśpiewano chóralnie. Zanim przed północą na scenie odpalono ostatnie ognie, Joakim jeszcze raz wykonał "40:1" - tym razem trzymając biało-czerwoną flagą, którą dostał od fanów. Zbudowany ich postawą i ciągłym skandowaniem "Sabaton!", wraz z muzykami postanowił się zrewanżować. Szwedzi zaczęli skandować: "Poland! Poland!". Wielkie logo Sabatonu miało już biało-czerwone tło.

Współorganizatorem zielonogórskiego koncertu Sabatonu była Fundacja Kombinat Kultury, a patronami - marszałek województwa lubuskiego i prezydent Zielonej Góry.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska