Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ferrari, konno lub traktorem

ANDRZEJ FLÜGEL
Zdjęcie zostało wykonane w lipcu 1972 roku. Na autostopie stoją Andrzej Flügel (z lewej) i Sławek Janik
Zdjęcie zostało wykonane w lipcu 1972 roku. Na autostopie stoją Andrzej Flügel (z lewej) i Sławek Janik
- Auto stop, auto stop, siadaj bracie dalej hop- śpiewała w połowie lat sześćdziesiątych Karin Stanek.

Żeby jeździć stopem, czuć się dobrze w tym towarzystwie trzeba też było kultowo wyglądać. Wystrzyżony wypłosz w garniturze nie miał nic do szukania między autostopowiczami.
A więc: obowiązkowo długie włosy, panterka wojskowa, bluzka z kolorowej włóczki, dżinsy - dzwony, drewniaki. Mogą być jeszcze do wyboru: okulary lennonki, opaska na włosy. Do tego mały plecak, koc, materac dmuchany (śpiwory to jeszcze melodia przyszłości), lekki namiot, książeczka oszczędnościowa (żeby nie zgubić forsy) z wkładem powiedzmy 1.000 złotych (początek lat 70-tych). Oczywiście dobrana paczka kumpli (najlepiej jeździć we dwójkę lub w trójkę) i w drogę!

Ferrari, konno lub traktorem

Przejechałem autostopem prawie 25.000 kilometrów. Jechałem walcem drogowym, wozem konnym, ferrari prowadzonym przez Włocha, z niemiecką wycieczką, karetką z chorym, chłodnią, gazikiem policyjnym, traktorem i Bóg wie czym jeszcze. Podróżowałem na brudnej pace, na węglu, mleku w proszku, cegłach, piachu, cemencie, silnikach elektrycznych, pralkach, telewizorach, ale też na skórzanych siedzeniach eleganckiego volkswagena, również w ,,suce" milicyjnej. By opisać egzotyczne dla młodych czytelników przygody nie starczyłoby miejsca w całej ,,Lubuskiej do plecaka". Dziś więc tylko kilka.

Pełna paka

Sierpień 1973. Od kilku godzin tkwimy w rowie. Nikt nas nie chce zabrać. Do Gdańska mamy jeszcze około 100 kilometrów. Jest późne popołudnie. Marzymy o campingu we Wrzeszczu gdzie przed rokiem bardzo mile sobie imprezowaliśmy. Tym razem możemy spać obok szosy (to się zdarza). Wreszcie jeest! Star z plandeką, rejestracja wrocławską (wśród autostopowiczów najlepszą opinię mieli kierowcy z tego właśnie województwa). Kierowca wychyla się i krzyczy - Szybko, bo nie mam czasu! Biegniemy ostro wrzucamy plecaki, wskakujemy za burtę i szok - na pace jest 30 stopowiczów! Z nami 33! To absolutny rekord. Specjalnie byli cichutko, bo chcieli zobaczyć jaką zrobimy minę. Pytamy jak długo w trasie. Od kilku dni. Ktoś z Krakowa, ktoś z Katowic. A wy? Mówimy: proszę bardzo i podajemy trasę - Zielona Góra, Wrocław, Katowice, Kraków, Rzeszów, Lublin, Warszawa, Augustów, Olsztyn. Teraz jesteśmy tu i wieczorem pijemy browara w Gdańsku. Zaliczyliśmy już prawie 2 tysiące kilometrów. Nie mają do nas szans.

Walcem szybciej

Lipiec 1977. Stoimy razem z Adasiem pod Elblągiem. Jedziemy do Warszawy. Ruch duży, ale nikt nie staje. Powoli zza rogu wynurza się walec. Zatrzymuje się koło nas. Kierowca idzie do kiosku. Patrzy na nas jak na Marsjan. - Ile chłopaki tu stoita? - Dwie godziny. - Siadajta na walec. - Daleko pan jedzie? - Siedem kilometrów. Jak szybko pojedziemy? - K..wa z góry będziemy osobowe mijać. Po takiej wymianie zdań wdrapujemy się na machinę. Adaś brzdąka na gitarze jakieś country, ja zatrzymuję z walca mijające nas samochody, wzbudzając wielką wesołość. - Co tam śpiewata - pyta kierowca w kufajce i w bereciku. - Country panie - grzecznie odpowiadamy. - Zagrajta coś Framerów - prosi. Adaś wykręca się, ale w końcu coś tam gra. Poczciwiec jest zadowolony. Siedem kilometrów pokonaliśmy w dwie godziny. Ale walec przyniósł nam szczęście. Szybko złapaliśmy jelcza do samej Warszawy.

Trzech ludzi z szafą

Sierpień 1974. Rabka. Łapiemy ziła. Gość jedzie do Jasła. Ponieważ ja go zatrzymałem włażę do kabiny, chłopacy na pakę, gdzie wiatr rozwiewa im włosy. Jedziemy. W Limanowej kierowca robi mały postój. Wraca z trzema tubylcami. Mówi, że chwilkę to potrwa. Ma fuchę. Ci panowie kupili szafę. Przewieziemy ją ze sklepu do ich domu. Czemu nie? Mamy czas. Panowie są wyraźnie wcięci. Z trudem wtargują szafę do ziła. Gdy ruszamy zaczyna padać deszcz. Szafa jest na wysoki połysk więc u nowego właściciela widać rozpacz na twarzy. Jesteśmy na miejscu. Oferujemy pomoc. Górale ambitnie odmawiają. Kierowca otwiera im drzwi. Jakoś im się udaje wnieść ją na parter. Znikają na schodach. Nagle słychać huk, trzask i szafa, oczywiście w kawałkach, ląduje na dole. Słychać okrzyki grozy żony nieszczęśliwego nabywcy. Wsiadamy do ziła kulając się razem z kierowcą ze śmiechu.

Śniadanie do łóżka

Lipiec 1977. Dopiero wystartowaliśmy w trasę. Idzie nam słabo. Po prawie całym dniu jesteśmy dopiero za Poznaniem. Łapiemy nyskę do Gniezna. Dosiadamy się do młodej pary, która wraca ze spływu kajakowego. Pytamy czy w Gnieźnie jest camping (od 1975 roku nie można było się rozbijać na dziko, takich delikwentów łapała milicja i waliła mandaty). Mówią, że nie ma. Mamy problem bo jest już późny wieczór. Dziewczyna proponuje nam, że pogada ze starymi. Mają domek jednorodzinny, może pozwolą się rozbić w ogrodzie. Wysiadamy w Gnieźnie. Idziemy do willi. Bogaci badylarze. Ładny dom i ogród. Starzy się zgadzają. Kiedy rozbijamy namiot przychodzi gospodyni. Mówi, że już noce chłodne i proponuje dom. Nie ma sprawy. Dostajemy super kolację. Pokój jest tak elegancki, że nawet nie wyciągamy wina, które zakupiliśmy by sobie wieczorem wypić. Rano budzimy się o 10.00. Gospodarze są już dawno w pracy. Gosposia przynosi nam śniadanie! Kąpiemy się. Pojadamy i w drogę. Takiej historii nie przeżyliśmy nigdy.

Siwy

Sierpień 1975 Spotykamy stopowicza indywidualistę. Ksywa Siwy. Długie jasne pióra, na plecach napis ,,Slade" (bardzo popularny wówczas zespół), drewniaki, dżinsy, mały chlebaczek i gitara. Jedziemy razem dwa dni. On do kumpli do Kościeliska, my przed siebie.
Siwy nie ma dokumentów, pieniędzy, a jedyny papier z nazwiskiem to świadectwo trzeciej klasy Technikum Cermicznego w Krakowie, dodajmy - z brakiem promocji. Gra na gitarze, opowiada, że ma w dupie cały świat. Ma ponoć bogatego starego, ale nie chce jego forsy. Jest wolny i mogą mu wszyscy skoczyć. Zaczynał kilka szkół ale ciągle rzucają mu kłody pod nogi. Kocha ,,Slade'ów", "Parpli" i "Zeppelinów". Nienawidzi milicji. Łapiemy busa. Pakujemy się do środka. Z tyłu elegancka pani w średnim wieku z mniej więcej 17-letnim synkiem. Szczaw patrzy na nas z zazdrością. Pani mówi, chcąc nawiązać rozmowę - Długo tak panowie podróżują? Już chcemy grzecznie odpowiedzieć, gdy wyrywa się Siwy: - Ja proszę pani wyp.....am w pierwszy dzień wakacji, wracam w ostatni. Konsternacja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska