Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Film o Polakach i Niemcach podzielił widzów

(hak)
Reżyser Michał Majerski podczas dyskusji z widzami. Jego film można obejrzeć w zielonogórskim kinie Newa jeszcze tylko dziś o 18.00.
Reżyser Michał Majerski podczas dyskusji z widzami. Jego film można obejrzeć w zielonogórskim kinie Newa jeszcze tylko dziś o 18.00. fot. Paweł Janczaruk
W sobotę w zielonogórskim kinie Newa odbyła się polska i światowa premiera dokumentu "Dom mojego ojca".

Reżyser Michał Majerski namówił na wspomnienia z pierwszych lat życia tuż po wojnie Niemców i Polaków - tych, którzy przez jakiś czas wspólnie egzystowali na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Różne są to wspomnienia.

Jedni Niemcy wspominają, że najpierw przyszli Rosjanie o "zwierzęcych oczach", potem oddziały milicji i szabrowników, którzy zabierali co się dało. Jedne Niemieckie rodziny były wyrzucane ze swoich domów albo stłaczane w 14 osób w jednym pokoju. Głodowały.

.

Ale inni pamiętają, jak Polacy i Niemcy przez dwa lata mieszkali pod jednym dachem i trzy razy dziennie zgodnie zasiadali do posiłków. A polski krawiec szył niemieckim kobietom ubrania.

Inny Polak opowiada, jak jego matka codziennie dawała pewnej Niemce mleko. Potem po mleko przychodziła córka tej kobiety. - Odprowadziłem ją raz, i drugi. I tak się zaczęło - śmieje się Polak, który tę młodą Niemkę wziął za żonę.

W filmie występują m.in. mieszkańcy Krosna Odrzańskiego (krośnianin całe życie spędził w pięknym poniemieckim domu "na skarpie", porośniętej różami), okolic Sulęcina, Drezdenka... Mówią, że oni też utracili swoje domy na Wschodnich Kresach: na Wileńszczyźnie, na Białorusi...

- Ale ja tam nawet nie chcę jechać i patrzeć, jak te domki się pozapadały - mówi mężczyzna spod Sulęcina.

Inny Polak do dziś nie powymieniał zamków w całym gospodarstwie. Używa poniemieckich kluczy do wszystkich drzwi. I w niczym mu to nie przeszkadza.
Twarze niemal wszystkich Polaków i Niemców rozjaśniają się, kiedy wspominają swoje dziecięce zabawy.

Okazuje się, że niemiecki chłopak - choć przezywany w polskiej szkole "Bocianem" - oglądał się za polskimi dziewczynami. Dzieci nie znały nawzajem swoich języków, ale to nie przeszkadzało w handlu wymiennym odłamkami po bombach. W ogóle zwykle bawiono się w wojnę. - Mieliśmy drewniane karabiny. My zakładaliśmy hełmy rosyjskie, oni niemieckie i się bawiliśmy - wspomina Polak. - Tyle tylko, że oni się zawsze poddawali.

- Bardzo dobry, wzruszający film - mówili po seansie jedni widzowie. Inni uważali, że Niemcy wypadli na ekranie "za dobrze". Że mają ładne czyste koszule, nowoczesne mieszkania, a u Polaków znów widać zacofanie i brud. Że reżyser źle wybrał...

- To był właśnie problem: jak objąć tę gigantyczną historię? Co wybrać? Jak ugryźć? Przecież każdy los był inny - tłumaczył reżyser Michał Majerski, który sam ma matkę Niemkę, a jego ojciec był Polakiem.

Dzieła filmowca bronił m.in. Czesław Fiedorowicz, prezes Konwentu Euroregionu "Sprewa-Nysa-Bóbr", który stwierdził, że to przejmujący i głęboki film. I mówi to jako dziecko przesiedleńców ze Wschodu.

"Dom mojego ojca" - w ramach przeglądu "Współczesne kino polskie i niemieckie" - można obejrzeć w zielonogórskim kinie Newa jeszcze tylko dziś, w niedzielę o 18.00.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska