Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Francuz w Wolsztynie

Eugeniusz Kurzawa 0 68 324 88 54 [email protected]
Pytamy Gerarda Candy, czy jego miłość do Polski bierze się z wdzięczności za te 25 koziołków, które mógł odstrzelić w ciągu jednego roku w naszych lasach. - Francję też kocham! - odpowiada dyplomantycznie.
Pytamy Gerarda Candy, czy jego miłość do Polski bierze się z wdzięczności za te 25 koziołków, które mógł odstrzelić w ciągu jednego roku w naszych lasach. - Francję też kocham! - odpowiada dyplomantycznie. fot. Paweł Janczaruk
Gerard Candy z Lyonu pierwszy raz pojawił się w Polsce w 1976 r. Przyciągnęły go wówczas nasze lasy i lepsze niż we Francji warunki polowań. Dziś mieszka w Kębłowie, a w Wolsztynie prowadzi interesy.

Siedzimy w biurze firmy La Franco-Polonaise. Stąd Gerard Candy prowadzi interesy. Tutaj także, na ścianach, prezentuje swoje hobby. Mnóstwo poroży upolowanej zwierzyny.

- Dlaczego w Polsce? - powtarza moje pytanie swoistą polszczyzną. - Bo jestem szalony myśliwy, pasjonat polowań. Kolega mówił: Polska, fantastyczne polowania!

Rozmawiamy trochę po polsku, trochę po francusku, wykorzystując w trudnych momentach "moją kolaboratrice", jak ją określa, czyli Darię Furman, prawą rękę pana Gerarda.

- Lubię Polaków, to kuzyni Francuzów - ciągnie swój wywód Candy i wylicza co nas łączy: - Religia, edukacja, kuchnia, tradycja. Choć dziwna tu pisownia. Pisze się "jawor", a czyta się "jawor", a nie "żawor"...

Określa się jako republikanin. Antikomunist. Ale i polski patriota. - Gdy umarł papież zauważyłem, iż wszyscy powywieszali biało-czerwone flagi, tylko u mnie nie było - przypomina. - Więc wywiesiłem.

Związki z Polską zaczęły się w połowie lat 70. od polowań i to kilka razy w roku i wielu przyjaźni. Co miało owocować później. Polska spodobała mu się ponieważ była mniej zanieczyszczona i dlatego, że mógł polować na swoje ulubione kuropatwy, które we Francji zostały już wybite.

- Poznałem przyjaciela z Częstochowy, który ułatwił mi możliwość załatwienia karty stałego pobytu, dzięki czemu po paru latach mogłem kupić dom - Candy przedstawia koleje swego losu. - No i wreszcie najważniejsze, otrzymałem kartę pozwolenia na polowania.

Francuz wspomina innego przyjaciela, z Warszawy, którego pewnego dnia poprosił o wskazanie mu dobrego koła łowieckiego. Ów zaproponował koło "Czapla" w Chobienicach. - To było 20 lat do tyłu - śmieje się Gerard. - Wtedy poznałem, jeszcze jako tłumacza, mojego przyjaciela z Wolsztyna Roberta Mielewczyka. Później od niego kupiłem dom w Kębłowie...

W 1996 r. dwóch Francuzów i jeden Polak założyli firmę.
- Niestety, po paru latach kolega Francuz bankrutuje, jestem w katastroficznej sytuacji - barwnie opisuje Candy. - Na szczęście wcześniej poznaję piękną kobietę, rodzi mi się syn. W 2000 r. zakładam drugą firmę, własną.

Pani Daria - w trakcie, gdy G. Candy pilnie telefonuje do klientów - krótko streszcza dalsze losy swego pryncypała. Okazuje się, iż potrafi on umiejętnie prowadzić interesy w tej dziedzinie, która jest jego pasją. W 2006 r. założył agencję organizującą tzw. polowania dewizowe. Buduje też drewniane domki wczasowe, słowem realizuje się z uśmiechem na ustach.

- Chcę umrzeć w Polsce - deklaruje na koniec pan Gerard. - A co z Francją? - pytam. - Cóż, Francja jest piękna... - odpowiada.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska