Nasz triumf w Brukseli ma podwójny wymiar. Z jednej strony znacznie ograniczyliśmy szanse Belgów, a z drugiej odrobiliśmy fatalną porażkę, poniesioną na starcie eliminacji z Finlandią.
Gaz w metrze
Na stadionie im. Króla Baudoina zasiadło 30 tys. widzów. Połowę stanowili nasi rodacy, którzy bilety kupowali i w Polsce, i w Belgii. Te sprzedawane w Brukseli kosztowały 21 euro. Gdy jednak dystrybucją zajmowali się właściciele polskich sklepów, ceny od razu wzrastały do 23-24 euro. Cóż, nasi rodacy potrafią zarobić. Nawet na swoich i na obczyźnie.
Przyjazd polskich kibiców postawił w stan gotowości belgijską policję. Patrole z psami były na lotnisku, głównych placach i ulicach miasta oraz dworcach. Do starć i awantur nie doszło, ale całkiem spokojnie też nie było. W metrze musieliśmy na gwałt opuszczać na stacji Simonis wagon, bo ktoś wpuścił gaz łzawiący.
Posłuchali Beenhakkera
W podstawowym składzie polskiej drużyny wystąpiło aż pięciu zawodników, którzy nie zagrali miesiąc temu przeciwko Portugalii. Choć kilku liderów zmogły choroby i kontuzje, to ich zastępców nie opuścił duch z Chorzowa. - Do przodu, chłopaki! - krzyczał co chwilę biegający wzdłuż bocznej linii selekcjoner Leo Beenhakker.
Zawodnicy posłuchali Holendra i zdominowali Belgów odważną, ofensywną grą. W pierwszej połowie z czterech doskonałych sytuacji wykorzystali jedną. W 19 min Radosław Matusiak "wziął na plecy" stopera Bayernu Monachium Daniela van Buytena i płaskim uderzeniem z kąta pokonał Stijna Stijnena. Polakom nie zabrakło pomyślunku także po przerwie. Nie dali się zepchnąć do rozpaczliwej obrony, sami wciąż groźnie atakowali. Ale w końcówce w kilku sytuacjach uratował nas Artur Boruc.
Jak pięknie jest wygrywać!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?