Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy diagnoza lekarska brzmi jak wyrok

(kb, boch, dam, kok)
- Na co dzień staram się nie myśleć o chorobie Sewerynka, ale podświadomie cały czas przyglądam się synkowi, patrzę na jego oczko - mówi Monika Bortnowska
- Na co dzień staram się nie myśleć o chorobie Sewerynka, ale podświadomie cały czas przyglądam się synkowi, patrzę na jego oczko - mówi Monika Bortnowska fot. Krzysztof Korsak
W niedzielę Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy gra dla dzieci z chorobami onkologicznymi. Takich jak Kubuś czy Mariuszek z Zielonej Góry, Weronika z Kowalowa, Sewerynek z Drezdenka...

Długo łudziliśmy się, że diagnoza "rak" to jedna wielka pomyłka. - Przecież taki zdrowy się urodził, tak ładnie rozwijał... - wspominają Sylwia i Radosław Długoszowie, rodzice Kubusia. 2,5-letni dziś chłopczyk miał 16 miesięcy, gdy stwierdzono u niego nowotwór obu oczu. Lekarze kategorycznie stwierdzili, że na lewe dziecko już w ogóle nie widzi, a na prawe tylko połowę obrazu. I ostrzegli rodziców, że w przypadku siatkówczaka trzeba się liczyć z całkowitym usunięciem gałek. Bo inaczej mogą być przerzuty i Kubuś umrze. A na radioterapię, która mogłaby pomóc, jest za mały.

- Nie da się opisać tego, co czuliśmy... - tacie Radosławowi jeszcze dziś łamie się głos. Mama Sylwia i babcia Maria myślały wtedy tylko o jednym: że ich słoneczko bardzo boi się ciemności, a może być na nią już wiecznie skazane... Dlatego rodzina postanowiła szukać innych metod leczenia, choć polscy lekarze przekonywali, że takich nie ma i to bez sensu. Ale Długoszowie znaleźli dowody na to, że na świecie chorobę Kubusia zwalcza się już zupełnie inaczej. Tyle że za sumy, które były dla nich nie do ogarnięcia, dlatego poprosili o pomoc Czytelników "GL". Uzbieraliście ponad 100 tys. zł, dzięki którym chłopczyk mógł pojechać do kliniki w Essen.

- Tam okazało się, że w przypadku radioterapii nie wiek dziecka ma znaczenie, ale sprzęt! W Polsce takiego nie ma i dlatego nasz synek był leczony tylko chemią - rodzice do dziś nie mogą tego wybaczyć, bo okazało się, że to było marnowanie czasu. Tak cennego, gdy chodzi o nowotwory. - Niemieccy lekarze dziwili się, że ktoś jeszcze siatkówczaka takimi sposobami chciał wyleczyć. Zbadali Kubusia swoimi urządzeniami i okazało się, że jednak... widzi na oba oczka!

Niestety, jedno było tak osłabione chemioterapią, że trzeba je było usunąć. Ale drugie jest zdrowe. Do pełnego cudu brakowało naprawdę niewiele. Innego sprzętu i metody leczenia...

Pomaga cała wieś

12-letnia Weronika z Kowalowa w gminie Rzepin jest sierotą. Wychowuje ją babcia Bogusława Mowczan. Do wioski wprowadziły się niedawno, nie mają tu rodziny. Gdy w maju lekarze wykryli u dziewczynki guza mózgu, babcia była przekonana, że jest sama z tą tragedią. A tymczasem ludzie we wsi okazali tyle serca!

- Siedziałam przy łóżku Weroniki, która była po ciężkiej operacji, i patrzę, a tu na salę wchodzi nasz proboszcz, za nim sołtys i panie z koła gospodyń. Oczom nie wierzyłam - wspomina ze łzami pani Bogusława.

O chorobie dziecka pierwsze dowiedziały się panie z miejscowego KGW. - Zrobiłyśmy wśród nas zbiórkę pieniędzy, prosiłyśmy rodziny i znajomych - opowiada Irena Lange. Zebrało się około 2 tys. zł. O nieszczęściu zawiadomiły też proboszcza i sołtysa Janusza Kołodzińskiego.

- Kiedy przyszedł do mnie z pytaniem, czy robimy razem zbiórkę pieniędzy, powiedziałem, że oczywiście - mówi ks. Wojciech Krajenta. Gdy ogłosił to w kościele, ludzie po mszy mówili, żeby dać im chwilę, bo nie mają przy sobie pieniędzy. Grosza nie żałowali. Podczas czerwcowej kwesty uzbierało się prawie 4 tys. zł. Kolejne 800 zł dołożyli mieszkańcy pobliskiego Sułowa i Serbowa.

Babcia przez dwa miesiące nie odchodziła w klinice od łóżka wnuczki. Przez pierwsze tygodnie spała na krześle w korytarzu, dopiero potem znalazła miejsce w przyszpitalnym hotelu. Do Poznania i z powrotem do Kowalowa najpierw woził Weronikę i panią Bogusławę proboszcz swoim autem. Potem włączyli się inni mieszkańcy - i tak jest do dziś.

Dziewczynka ma za sobą kilka chemii, przeszła naświetlania, za parę tygodni kolejna chemia... - I na pewno znów ktoś z naszej wsi zawiezie babcię i wnuczkę do Poznania, a potem je stamtąd przywiezie - podkreśla sołtys Kołodziński. Z radością, że dziewczynka czuje się lepiej, że guz się zmniejszył. Zapewnia, że mała może nadal liczyć na ludzi ze swojej wsi.

Jeden dzień zmienił wszystko

Mariuszek Sołtysiak z Zielonej Góry ma 10 lat i od kilku miesięcy walczy z nowotworem. Był koniec sierpnia, całą rodziną pojechali nad jezioro. Wieczorem pani Małgorzata, zauważyła u syna spuchniętą żyłę na szyi. - Myśleliśmy, że komar go ugryzł - wspomina pan Ryszard, ojciec. - Ale ta szyja puchła. Wróciliśmy szybko do domu i od razu poszliśmy do lekarza.

Chłopiec wcześniej nigdy nie chorował, więc rodzice przeżyli szok. Specjaliści dość szybko postawili diagnozę: ziarnica złośliwa, czyli rak węzłów chłonnych. Tamtego dnia pan Ryszard nie zapomni do końca życia. I choć jest zawodowym wojskowym, rozbeczał się jak dziecko. Bo nawet największego twardziela taka diagnoza powali z nóg.

- Ten wyrok spadł na nas jak grom z jasnego nieba - mówi mama. - I tego, co wtedy przeżyliśmy, nie da opisać się słowami. To jakiś koszmar, horror... Czułam się, jakby to nie dotyczyło naszego synka. Przecież dzień wcześniej biegał po boisku i kopał piłkę, był taki wesoły i ruchliwy. A już następnego dnia trafił do szpitala.

Od tamtej pory Mariuszek jest pod stałą opieką Kliniki Onkologii i Hematologii we Wrocławiu. Kilka razy w miesiącu musi jeździć na chemioterapię. Przeszedł ich już 28. Stracił wszystkie włosy. Ale jest dzielny, nie poddaje się i mocno walczy z chorobą. Wierzy, że tak właściwie to jest zdrowy. Tylko ten rak zamieszkał w nim na chwilę...

Pani Małgorzata zauważa, że jej synek bardzo wydoroślał. To on podtrzymuje wszystkich na duchu. I ciągle powtarza, żebym nie płakać, bo jest dobrze. Kilka dni temu chłopczyk wrócił z kliniki. Czuje się świetnie, jest wesoły. Ale niebawem znów będzie musiał jechać do Wrocławia. Rodzice wydają na leczenie wszystkie pieniądze. Kosztowne są wyjazdy do kliniki, środki opatrunkowe, soki... Nie starcza na węgiel, opłaty... Po naszym artykule pomoc finansowa popłynęła z wielu stron, także od żołnierzy. Stowarzyszenie "Warto jest Pomagać" utworzyło specjalne konto. Do tej pory wpłynęło na nie około 11 tys. zł.

Dlaczego mój synek?

- W głowie miałam tylko to jedno pytanie. To był dla mnie szok, serce pękało z żalu - Monika Bortnowska z Drezdenka tak zareagowała na wiadomość o chorobie swojego synka Seweryna. Dziś chłopczyk ma rok i pięć miesięcy. Od urodzenia zmaga się ze złośliwym guzem oczodołu prawego, wielkości orzecha włoskiego. Miał kilkanaście chemioterapii. - Ja z tego powodu bardzo cierpiałam, ale to jest pikuś przy tym, co on musiał czuć - mówi mama. Nie odstępuje synka na krok, a on nie odstępuje jej.

Na początku choroby musieli jeździć co dwa tygodnie do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Obecnie stan zdrowia Seweryna jest o wiele lepszy. Ma "tylko" ślady guza i musi pojawiać się na kontroli co półtora miesiąca. Mama na co dzień stara się nie myśleć o chorobie. Ale podświadomie cały czas przygląda się synkowi. Patrzy na jego oczko.

A jak zbliża się wyjazd na kontrolę, to od razu ma głupie sny... Bo spokojna będzie dopiero wtedy, gdy lekarze powiedzą: "Pani Bortnowska, proszę przyjeżdżać na kontrolę raz na rok".
Sewerynek dorasta jak inne dzieci. Jest jedynie o pół głowy niższy od rówieśników. Ma wielkie oczka, ciekawe otoczenia. Na łysej po chemioterapiach główce pojawia się coraz więcej włosków. Chodzi, biega, wszystkiego dotyka. - Jest bardzo bystry. Ostatnio patrzę, a on pozbierał śmieci i wrzucił do kosza - śmieje się pani Monika. Pomagaliśmy jej i Sewerynowi artykułami w "GL". Obecnie mama nie chce pomocy, bo leczenie zostało zakończone.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska