Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Genowefa Bizukojć: Co z tego, że mój pradziad był szlachcicem?

Alina Chondromadidis 68 387 52 87 [email protected]
Dla dzieci i wnuków pani Genowefa szykuje zawsze jakiś przysmak z Kresów. Na przykład piecze placek z kremem, czyli "Napoleon”.
Dla dzieci i wnuków pani Genowefa szykuje zawsze jakiś przysmak z Kresów. Na przykład piecze placek z kremem, czyli "Napoleon”. Fot. Alina Chondromadidis
Urodzona w majątku na Kresach "panienka" stała się w Polsce zwykłą chłopką i ciężko pracowała na kawałek chleba. Ale pierwsza osadniczka w gminie Szlichtyngowa nie żałuje lat świetności swojej rodziny. Bo tutaj siódemka jej dzieci mogła zdobyć porządne wykształcenie.

Pani Genowefa Bizukojć jest potomkinią rodu kanclerza Łaskiego. Choć dokumenty i zdjęcia przechowuje, nigdy się drzewem genealogicznym nie przejmowała. - Szlachcicem jest ten, kogo uszlachetnia własna cnota. Nasza rodzina schłopiała. Co z tego, że mój pradziad do zdjęcia pozuje w strojnych szatach - mówi i zaznacza: - Ja nie mam czym się chwalić, bo nie ma w moim życiu niczego niezwykłego.

Ale rodzina uważa, że na niejeden medal zasługuje. Mimo 90 lat na karku i niezbyt sprawnych nóg po niedawnym wylewie - dogląda obejścia i dziś, posługując się specjalnym "chodzikiem". - Całe szczęście, że nie możesz chodzić - przekomarza się syn Jerzy. I wyjaśnia - Mama wszystko sprawdza. Jak prokurator: czy pieski mają ciepło i pełną miskę, czy siekierka leży na swoim miejscu… W tej rodzinie wszyscy wszystkim życzliwie dogadują. Poczucie humoru ich nie opuszczało, dzięki temu żyli zawsze w przykładnej zgodzie i nie załamywali byle czym.

Pani Genowefa urodziła się w majątku pod Oszmianami. Za panieńskich lat żyła jak pączek w maśle: bawiła się, chodziła na tańce; w domu była służba. Kiedy wybuchła wojna - mężczyźni poszli na front, zostały z matką i siostrami same. To wtedy nauczyła się siać, orać, żąć. Umiejętności te bardzo przydały się w Polsce. Przyjechała tu z dwojgiem dzieci (mąż wrócił z wojny dopiero po roku), rodzicami i siostrą w maju 1945 r. Był to pierwszy transport z Wileńszczyzny. Krążyli w bydlęcych wagonach po kraju przez cały miesiąc, nigdzie nie było dla nich miejsca. Brudni i wynędzniali stanęli wreszcie na peronie z napisem Fraustadt.

- Przecież tu Niemcy? A my chcieliśmy do Polski - protestowali zdziwieni. Ale to właśnie we Wschowie dostali czyste baraki, porządne prycze i wody do woli. Gospodarstwa w Górczynie objęli 7 maja. Były puste, wszystko rozkradzione, tylko w stodołach leżały zdechłe zwierzęta. Jednak głód im nie groził, na polu rosły kartofle i zboże, a praca na roli już "panienki" nie przerażała.

Niektórzy ze wsi znaleźli pracę w Głogowie. Most na Odrze był wtedy złamany w połowie, ale śmiałkowie potrafili jakoś tę przeszkodę pokonać. Częściej przeprawiano się łodzią. Pierwsze wspomnienie pani Genowefy z powojennego Głogowa, to ścieżki w ruinach i… ogromne stado leżących pokotem, wzdętych krów na łące pod Serbami. I szaber. Stoły czy inne potrzebne sprzęty też przewoziło się łódką. -Takie to były czasy. Bezpańskie.

Pani Genowefie żal było Niemców, którzy musieli zostawić gospodarstwa i również wyruszyć w nieznane. Przez dwa miesiące w gospodarstwie mieszkał jeszcze poprzedni właściciel. -Był załamany. Chodził i w kółko powtarzał "Mein Gott, mein Gott…"Ale poczciwy był, objaśniał jak działają maszyny, np. do sadzenia ziemniaków, bo takich na Kresach nie znaliśmy - mówi pani Genowefa.

Górczyna okazała się być przyjaznym miejscem na ziemi. Osiedlili się tu nie tylko Kresowiacy, ale i Ukraińcy, poznaniacy. Mimo to stosunki sąsiedzkie zawsze były wręcz wzorowe, wszyscy sobie wzajemnie pomagali i nikt się nie kłócił o miedzę. Tak zostało do dziś. Od 30 lat pani Genowefa jest wdową, mieszka z synem, siostra - kilka gospodarstw dalej. Na Kresy nigdy po wojnie nie pojechała. Swoim siedmiorgu dzieciom wielokrotnie opowiadała przedwojenne życie jak piękną bajkę. I niech już tak zostanie, ten piękny wyidealizowany obraz. Siostra raz odwiedziła rodzinne strony. Gdy wróciła, powiedziała tylko: "nie trzeba tam jechać".

Pani Genowefa żałuje jedynie tego, że miała w życiu za mało czasu na książki. Wciąż była w polu jakaś praca, karmiła i doiła krowy - o czytaniu nie było mowy. -Wykorzystywałam za to każdą chwilę karmienia piersią. Całą siódemkę wykarmiłam, więc trochę się naczytałam - mówi ze śmiechem. Jest szczęśliwa, że dzieciom wpoiła głód wiedzy. Że pokończyły studia. A wnuki mają świetne zawody i żyje im się dziś naprawdę dobrze. No i że rodzina ani razu się ze sobą nie pokłóciła. -To twoja i tylko twoja zasługa, mamo - mówi Jerzy Bizukojć. - Ty trzymałaś nas wszystkich twardą ręką.

Po ostatnim wylewie uczyła się prostych czynności na nowo. Powtarzała za synem niby znajome, a obco brzmiące słowa. Uparcie czytała na głos w kółko tę samą książkę. Dziś krzyżówki w grubym zbiorze są rozwiązane do ostatniego hasła. Trylogię pani Genowefa zna na wyrywki i pierwsza odpowiada na pytania teleturniejowe. W telewizji ogląda głównie wiadomości i programy publicystyczne. Bardzo interesuje się polityką.

- Dobrze, że nastały zmiany, bo nigdy nie pochwalałam "komuny". Ale nie mogę jej do końca potępić. Bo wiejskie dziecko mogło wtedy zdobyć wykształcenie, a to dla mnie było najważniejsze - podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska