Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Greg Hancock: Fani w Zielonej Górze są specyficzni, rozkochani w tym sporcie

Marcin Łada [email protected] 68 324 88 14
Greg Hancock ma 40 lat (skończył 3 czerwca), żonaty, dwóch synów. Amerykanin, jako jedyny, wystartował we wszystkich turniejach Grand Prix, a w 1997 r. wywalczył tytuł mistrza świata. Nieprzerwanie w czołówce najskuteczniejszych w lidze polskiej i szwedzkiej.
Greg Hancock ma 40 lat (skończył 3 czerwca), żonaty, dwóch synów. Amerykanin, jako jedyny, wystartował we wszystkich turniejach Grand Prix, a w 1997 r. wywalczył tytuł mistrza świata. Nieprzerwanie w czołówce najskuteczniejszych w lidze polskiej i szwedzkiej. fot. Tomasz Gawałkiewicz / ZAFF
- Nigdy nie usłyszałem złego słowa od żadnego z kibiców. Fani w Zielonej Górze są specyficzni, rozkochani w tym sporcie - komplementował żużlowiec Falubazu Greg Hancock. Przy okazji wyjaśnił, jak odbudował formę.

- Zastanawiające, że zaczął pan sezon słabo i z meczu na mecz się rozkręcał, by pod koniec rundy zasadniczej osiągnąć wysoki poziom. Dlaczego tyle to trwało?
- To nie tak, że zakładałem słaby początek. Planowałem, że będzie dobrze i w końcu jest. Mam nadzieję, że tak to wszyscy zapamiętają. Gorszy początek, rok, a teraz większość spraw się poukładała. Miałem problemy ze sprzętem i w związku z tym straciłem pewność siebie. Gdybym tego nie poukładał, wykopałbym sobie jeszcze większy dół.

- "Poukładał" pan, ale jak? Zainwestował w motocykle, szukał rady u innych tunerów?
- O tak, wydałem bardzo dużo pieniędzy. Każdy tak robi. Nauczyłem się jednak, że nie można dać się zwariować. Zainwestowałem w silnik od innego tunera, ale to nie tak, że poprzednie były zupełnie złe. Po prostu musiałem wrócić do podstaw, pokombinować, sprawdzić. Okazało się, że stary sprzęt też spisuje się przyzwoicie, ale trzeba go było odpowiednio przygotować. W każdym razie odbudowa formy wymagała większych wydatków.

- Nerwy podcinały skrzydła, czy wiedział pan, że w końcu uda się wrócić na szczyt?
- Byłem raczej sfrustrowany, bo nerwy towarzyszą zawodnikowi przed każdym biegiem. Nie wie wtedy, czy ustawienie jest prawidłowe i co ma zrobić. Starałem się nie dokładać stresu do swej sytuacji, bo po prostu bym zwariował.

- Docierały do pana opinie rozczarowanych kibiców, że miał być filarem zespołu i jego najmocniejszym punktem? A może działacze rozliczyli za kilka słabszych spotkań?
- Nigdy nie usłyszałem złego słowa od żadnego z kibiców. Fani w Zielonej Górze są specyficzni, rozkochani w tym sporcie. Ani jeden nie powiedział mi w twarz: Greg, co jest grane? Czemu jesteś słaby? Może obgadywali mnie za plecami, ale nie słyszałem. Jeśli chodzi o klub, to nigdy nie usłyszałem, że jest źle. Była tylko jedna rozmowa, w której brał udział Wojtek, prezes i ja. Padło wtedy tylko jedno pytanie: co się dzieje? Jesteśmy zmartwieni.

- A jak odczucia po spotkaniu z ekipą z Tarnowa? Jedno zwycięstwo, siedem punktów...
- Absolutnie nie mogę być zadowolony. Dobrze, ze wygraliśmy, ale indywidualny wynik zupełnie mnie nie satysfakcjonuje. Zmieniały się warunki i w żadnym momencie nie czułem, żeby motocykle spisywały się w stu procentach tak, jak planowałem. Miałem kilka fajnych biegów, ale to nie było to.

- Czego możemy się spodziewać po panu i zespole w rundzie play off?
- Mówiąc o kolejnej rundzie, rzućmy okiem na całość. Gdzie Falubaz był dwa miesiące temu, a gdzie jest teraz? Myślę, że nie ma znaczenia, kto do nas przyjedzie. Przy naszej obecnej dyspozycji celem powinien być finał. A moja rola? Zdaję sobie sprawę, że mam być kluczowym zawodnikiem. Chciałbym ją pełnić. To, co zaprezentowałem w meczu z Tarnowem stanowiło minimum, a musi być więcej.

- Słyszałem opinie, że wygasza pan powoli karierę i szykuje się do emerytury. Czy faktycznie myśli pan o ustąpieniu miejsca młodszym?
- Do mnie też docierają takie opinie. Gdzieś tam krążą... To już klasyka i to nie tylko w polskiej lidze, ale także w Szwecji czy Grand Prix. Ale to nie tak, że zamykam temat, wygaszam ogień i nie ma we mnie woli walki. Jeśli ktoś mówi mi o emeryturze, wyzwala we mnie jeszcze większą złość. Postaram się to udowodnić.

- Słynie pan ze współpracy z polskimi juniorami. Jak ich pan ocenia?
- Patrząc globalnie na żużel, system szkolenia w Polsce jest czymś fajnym. Z jednej strony chcę pomagać, a z drugiej zazdroszczę, że czegoś podobnego nie ma na przykład w Stanach Zjednoczonych. Wprowadzam młodych chłopaków w tajniki żużla tak, jak mnie kiedyś wprowadzano. Myślę, że za kilka lat będziecie prawdziwą potęgą, bo czegoś podobnego nie ma żadnym innym kraju.

- A zielonogórska młodzież?
- Macie chłopca, który właśnie stał się seniorem i walczy w pierwszej drużynie. Chodzi mi o Grzegorza Zengotę, który był bardzo obiecującym młodzieżowcem. Znalazł się teraz pod ogromnym ciśnieniem, walczy o miejsce w drużynie, swą pozycję i jest mu potwornie ciężko. A on potrafi jechać i myśli na torze. Wróżę mu wiele, wiele lat kariery. Wracając do obecnych juniorów. Jest Patryk Dudek. To niesamowity żużlowiec z głową na karku. Słucha, uczy się i przekłada to wszystko na swą jazdę. Nie można też zapominać o dwóch pozostałych: Sówce i Łoktajewie. Są podobni do Patryka. Słuchają, podpatrują i zdobywają doświadczenie, które potrafią później wykorzystać.

- Swego czasu bardzo wspierał pan Macieja Janowskiego.
- Znam go od najmłodszych lat. Nie mogłem mu wciąż pomagać, bo muszę się koncentrować na własnych występach. Patryk jest do niego bardzo podobny. Mają podobne podejście do tych wszystkich spraw. Słuchają, obserwują i uczą się. Są skoncentrowani na tym, co robią. Potrafią przyjmować z otoczenia to, co dla nich najlepsze.

- Dziękuję.

Tłumaczył Wojciech Domagała

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska