Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gwatemala (zdjęcia)

Monika Szyszłowska http://monika-szyszlowska.com/index.php
fot. Monika Szyszłowska
W Meksyku, w Palenque, wykupuję cały pakiet na przejazd do Gwatemali, bo ponoć łatwiej, taniej i bezpieczniej niż na własną rękę.

[galeria_glowna]
Do granicy dojeżdżamy mikrobusem, granicę przekraczamy długą wąską drewnianą łódką z motorem (bo jak napiszę motorówka, to sobie wyobrazicie coś innego). Po drugiej stronie czeka na nas przedstawiciel z biura podróży z Gwatemali. Dalej rozwalającym się mikrobusem jedziemy po ubitej czerwonej drodze pośród tropikalnej zieleni.

We Flores zatrzymuję się w hotelu Los Amigos. Jest on bardzo znany wśród podróżników, prowadzą go cudzoziemcy i tutaj nagle wszyscy mówią po angielsku, a nie po hiszpańsku.
Od razu widać, że Gwatemala jest biedniejsza od Meksyku. Ku mojemu zdziwieniu nie oznacza to że tańsza, jak napisane jest w moim przewodniku. Może to tylko tu we Flores, bo w końcu to baza wypadowa do najważniejszych ruin Ameryki.

Zwiedzania ruin Majów w Gwatemali z Salwadorczykami

Zwiedzanie okolic zaczynam od wyprawy do dwóch wiosek położonych na brzegu jeziora. Zupełny spokój, ubogie chatki pośród palm. Dojeżdżam tam mikrobusem i droga upływa mi na miłej pogawędce z lokalną parą. Super jest móc pogadać sobie z miejscowymi. Ogólnie ludzie są tu przyjemni. Ta poznana w colectivo para poleciła mi odwiedzenie Yaxha, ruin Majów. "Możesz spokojnie wziąć lokalny autobus i od krzyżówki trzeba iść ok. 20 min." "20 min to nic!".

No i kolejnego dnia rano dojechałam do krzyżówki colectivo. Tylko, że od krzyżówki było 11 km. Kazali czekać na kolejny autobus. Po 10 min. widzę nadjeżdżający microbus. Myśląc, że to colectivo macham. Zatrzymuje się, ale okazuje się, że to prywatna wycieczka z El Salvador. Zapraszają mnie, żebym się do nich dołączyła w zwiedzaniu ruin. Ruiny są bardzo stare, zaniedbane, porośnięte roślinnością. Niektóre piramidy wyglądają jak zwykłe góry porośnięte trawą i nie domyśliłabym się, że pod spodem kryją się ruiny Majów.

Położone są na terenie dżungli stanowiącej park narodowy. Widzimy małpy i tukany. Z najwyższej piramidy rozciąga się widok na czubki drzew i jezioro w oddali. Na koniec Salwadorczycy częstują mnie swoimi przekąskami wymieniamy się kontaktami, umawiam się na tańce w Salvadorze z jednym z uczestników wycieczki i że skontaktuję się z ich przewodnikiem, to pomoże mi w zorganizowaniu mojego pobytu w EL Salvador. Odwożą mnie do krzyżówki i życzą szczęśliwej drogi.

Tikal

W końcu odwiedzam te najwspanialsze i najbardziej znane ruiny Majów w całej Ameryce Południowej. Te również znajdują się w dżungli - parku narodowym. Znów zdecydowałam się nie jechać z grupą i przewodnikiem i była to świetna decyzja. Do parku docieram przed 8 rano i przez park idę sama. Dżungla wciąż budzi się do życia i mogę posłuchać jej głosów. Dopiero na głównym placu spotykam kilka osób. Znów widzę tukany i małpy.

Siadam sobie pośród kompleksu ruin zwanego Zaginione Miasto i słuchałam jak dżungla rozmawia. Niby nic nie widać, a tak głośno od ptaków i owadów. Wspaniale jest mieć ten kawałek dżungli dla siebie. Dopiero po 10.00 dociera tu chmara turystów. Ale cały kompleks jest ogromny więc udało mi się ich zgubić. Tikal jest bardzo stary, początkami sięga III wieku, jego rozkwit przypadał na VII-VIII w., W IX wieku został porzucony i zaniedbany, ale jest uroczy i tajemniczy. Na koniec wdrapuję się na najwyższą piramidę, z której rozlega się widok w promieniu xxx km na cały obszar ruin i dżunglę.

Rio Dulce i Livingstone

Atrakcją w pobliżu Rio Dulce są gorące źródła znajdujące się w lesie na terenie prywatnej posiadłości. A dokładniej to jest to… gorący wodospad. Wpada do rzeki, prawie wrząca woda miesza się z zimną rzeką i tak tworzy uroczo relaksujący basen, licznie odwiedzany przez turystów i lokalnych mieszkańców. Miejscowość Rio Dulce położona jest na rzece o tej nazwie. Stąd pływają łodzie pasażerskie m.in. dla turystów do Livingstone. Rejs ten jest atrakcją turystyczną ze względu na malowniczość krajobrazu.

Mijamy liczne wysepki zamieszkiwane przez różnorodne zwierzęta i domy na wodzie. Dopływany do Livingstone położonego na wyspie. Tutaj jesteśmy blisko Karaibów. Ta miejscowość ma zupełnie odmienny charakter niż cała Gwatemala. Zamieszkują ją Gurafa - czarni, którzy przybyli tu z Karaibów. Przedziwnym doświadczeniem jest spacerowanie po gwatemalskim miasteczku, gdzie większość mieszkańców to Murzyni z całą swą karaibską kulturą.

Antigua

Antigua, dawna stolica Gwatemali, jest małym przeuroczym miasteczkiem z wybrukowanymi uliczkami i zabytkową zabudową, która znajduje się na liście UNESCO. Antiguę otaczają wulkany. Jest to jedno z tych miasteczek w których można spacerować w nieskończoność i odkrywać ukryte patia i ogrody z fontannami. Bardzo przypomina mi San Cristobal.

Mnóstwo tu cudzoziemców, którzy zatrzymują się na dłużej ucząc się hiszpańskiego na kursach, pracują w barach i restauracjach, niektórzy zostają i zakładają swój biznes.

W Antigua zatrzymuję się u Luisa z Couch Surfingu. Luis ma przepiękny dom urządzony jak 5-gwiazdkowy hotel. Kiedy weszłam do jego domu byłam w szoku. Śpiąc w przykrytym atłasami łóżku czuję się jak księżniczka. Balkon i taras na dachu z widokiem na wulkan. Luis zabiera mnie na jeden dzień do stolicy, Gwatemala City, które wcale nie jest tak okropna jak słyszałam i spodziewałam się. Problem ze stolicą jest taki, że jest ona bardzo niebezpieczna, mieszkańcy nieustannie czują się zagrożeni i żyją niejako w stałej gotowość na atak i są agresywni. Poza tym zabudowa jest dość przyjemna.

Najważniejszym punktem programu podczas pobytu w Antigua, a raczej w Gwatemali są wspinaczki na wulkany. Największą popularnością cieszy się Pacaya. Nie jest najwyższy, mierzy 2552 m npm. ale za to jest aktywny i to jest największą frajdą i najbardziej niesamowitym doświadczeniem. Wspinaczka nie jest łatwa: jest stromo i stąpa się po czarnej skale wulkanicznej, która jest sypka i nie dają wiele oparcia dla stóp. Najlepiej wyruszyć popołudniu tak, żeby na zachód słońca być na szczycie wulkany.

Stąd wydobywa się lawa i rozpływa w dół. Schodzimy już po ciemku, ale właśnie o to chodzi: gorąca czerwona lawa iskrząca się w ciemności to niezapomniany widok. Schodzić trzeba bardzo ostrożnie, ciekawscy chcą iść jak najbliżej gorącej lawy i trzeba uważać, żeby nie spalić sobie butów. Do miasta wracamy o 21.00.

Pozostałe wulkany - Agua , Fuego i Acatenango mają wysokość prawie 4 000 m npm. - oferują wspaniałe widoki z góry, ale wspinaczka jest długa i trudna.

Lago Atitlan

Jest to chyba najbardziej turystyczny region Gwatemali z bogatą kulturą, tradycjami, indigenous, czyli tubylcami. Wszędzie sprzedają swoje tradycyjne wyroby i hipisowskie ciuchy i na każdym kroku ktoś cię nagabuje i zachęca do kupna. Jednak ogólna atmosfera jest przyjazna i spokojna.

Jezioro jest ogromne, a wokół niego na wzgórzach schodzących do jeziora położone są wioski. W tych wioskach wielu cudzoziemców znalazło oazę spokoju i pokoju. Sporo hipisów, marihuany, kursy jogi, szkoły hiszpańskiego, masaże, zdrowa żywność, itp. Na horyzoncie z każdej strony zarysowują się wulkany. Zatrzymuję się w Panajachel, które obieram sobie za bazę ze względu na łatwy transport łodziami i lądem i stąd odwiedzam okoliczne wioski.

Dziś wybieram się do San Marcos - coś dla mnie: kompletny spokój, a cudzoziemcy stworzyli tu oazę jogi, medytacji i alternatywnych terapii i wszystkiego co się z tym wiąże. Tylko nie rozumiem, dlaczego jest to tutaj takie drogie. Jednak bardziej polecam w tym momencie Azję - bezpośrednio u źródeł, w naturalnie a nie sztucznie stworzonym klimacie i za ok. jedną-trzecią tutejszych cen.

Xela

Pełna nazwa miasta brzmi Quetzaltenango. Większość miast i miasteczek tutaj ma takie przedziwne długie nazwy i potocznie używa się ich skróconych form. Xela to doskonałe miejsce na kurs hiszpańskiego - mówi się, że ceny i jakość kursów są tu najlepsze. Wokół Parque Central mnóstwo jest barów, cafe i restauracji, muzyka na żywo, życie nocne.

Miasto samo w sobie - drugie pod względem wielkości - nie jest szczególnie ładne i niewiele jest tu do zobaczenia, ale stanowi moją bazę dla wycieczek do okolicznych wiosek położonych na wyżynach. Wioski zamieszkiwane są przez indigenous, czyli rdzennych mieszkańców tych terenów, którzy na co dzień noszą tradycyjne stroje. Odwiedzam parę wiosek w dzień targowy i widok barwnych strojów i tubylczych kobiet sprzedających i kupujących i dźwigających zakupione towary na głowach jest wyjątkowo malowniczy.

W Xela zatrzymuję się u Any, dziewczyny z CouchSurfingu. Spędzamy mnóstwo czasu na rozmowach i jeszcze raz mogę podkreślić, że kraj i kultura nie mają znaczenia: wszystkie jesteśmy młodymi kobietami z takimi sama mymi problemami i marzeniami.

Todos Santos

Moja ostatnia przygoda w tej podróży. Postanawam wybrać się do wioski położonej wysoko w górach, która opisywana jest jako typowa wioska gwatemalska w malowniczym otoczeniu. W przewodniku napisane jest, że z Huehue do Todos Santos jest 40 km i 3 godziny jazdy. Myślałam, że to błąd w przewodniku i ktoś powiedział mi, że to 1 godzina, w sumie (2 autobusy) - będą trzy godziny. Ale to nie był błąd w przewodniku: 3 godziny, w sumie 5.

Tym sposobem, kiedy dojeżdżam do wioski nie ma mowy, żebym wróciła tego samego dnia. Znajduję tani hospedaje i zatrzymuję się na noc. Na wszelki wypadek zabrałam ze sobą szczoteczkę do zębów i płyn do soczewek. Za to wioska położona jest niesamowicie: pośród chmur! A dokładniej w górach zatopionych w chmurach - dla samych krajobrazów towarzyszących przez drogę warto było ją pokonać. Wieczorem poznaję Australijczyka, który zdecydował się pracować tam w wolontariacie w szkole hiszpańskiego.

Szalony chłopak - w tak odizolowanym miejscu na 3 miesiące! Za to języka można nauczyć się tu błyskawicznie, bo nie wiele tam okazji do używania angielskiego i trzeba się szybko uczyć hiszpańskiego. Wybieramy się razem na kolację do comedore (lokalna jadłodajnia). Ryż nazywa się z warzywami - jest to parę plasterków marchewki i ziemniaków - oraz z jajkiem i znienawidzoną przeze mnie czarną fasolką. Ale nie ma innych opcji. Żegnamy się i wcześnie idę spać.

Rano autobus odjeżdża o 6.00. Autobus zapakowany jest miejscowymi ludźmi w tradycyjnych strojach. Wszyscy mężczyźni i chłopcy noszą tu identyczne czerwone spodnie. Droga znów jest długa. To moja przedostatnia długa przejażdżka. Czeka mnie jeszcze tylko 8-9 godzinna jazda z powrotem do Meksyku.

Czuję niedosyt Gwatemali: ten kraj jest tak bogaty w krajobrazy i kulturę, że chciałabym tu spędzić o wiele więcej czasu. O wielu niesamowitych miejscach słyszałam od napotkanych podróżników, niestety nie dotarłam tam. Może ktoś z was dotrze?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska