Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hetman Stanisław Żółkiewski - zdobywca Kremla

Redakcja
Pomnik hetmana Stanisława Żółkiewskiego dłuta Stanisława Emila Czapka
Pomnik hetmana Stanisława Żółkiewskiego dłuta Stanisława Emila Czapka fot. archiwum
Kilka tygodni temu na Allegro pojawiło się kilkanaście unikatowych widokówek Żółkwi z lat dwudziestych XX wieku. Licytacja nakręciła się tak, że nie byłem w stanie wszystkich kupić.
Centrum Żółkwi, rok 1912 fot. archiwum

Centrum Żółkwi, rok 1912
(fot. fot. archiwum)

Adresatem pocztówek wystawionych na internetową aukcję był Franciszek Duralski, prezes sądu w Poznaniu, a później radca ministerialny w Warszawie. Z ich treści wynikało, że będąc na wyjeździe służbowym, zostawił on w Żółkwi rodzinę - kilkuletniego synka i żonę. Pisała więc do niego tęskne kartki, informując, co się dzieje w domu, w miasteczku i u sąsiadów.
Nabyłem tylko trzy pocztówki, w tym najwartościowszą dla mnie, z nieznaną mi dotychczas, rzadką fotografią pomnika hetmana Stanisława Żółkiewskiego (1547-1620), dziadka króla Jana III Sobieskiego. Pomnik ten wyrzeźbił w roku 1903 zupełnie zapomniany dziś lwowski artysta Stanisław Emil Czapek (1874-1915), z pochodzenia Czech, syn dyrektora banku "Slavia" we Lwowie. Na wysokim cokole umieścił nadnaturalnych rozmiarów popiersie hetmana w czapce z pawim piórem. Rosjanie, gdy weszli do Żółkwi w 1939 roku, pierwsze, co uczynili, to wysadzili w powietrze ten pomnik.
Skąd ta nienawiść do kamiennej figury? Trudno im się nawet dziwić, bo dla nich hetman Żółkiewski był symbolem ich klęski i upokorzenia. Zdobył w 1610 roku Kreml, pojmał cara i w kajdankach przywiózł go do Warszawy

Żółkiew - miasto niegdyś stołeczne

Pomnik hetmana Stanisława Żółkiewskiego dłuta Stanisława Emila Czapka fot. archiwum

Pomnik hetmana Stanisława Żółkiewskiego dłuta Stanisława Emila Czapka
(fot. fot. archiwum)

Żółkiew leży na Roztoczu, niespełna 30 kilometrów od Lwowa. Dziś liczy 14 tysięcy mieszkańców. Jest sennym, zaniedbanym miasteczkiem. Polaków już tu prawie nie ma. Zostali przesiedleni głównie do Dzierżoniowa i Złotoryi. Jak żadne inne miasto tego regionu, Żółkiew przez długie lata za panowania Jana III Sobieskiego pełniła funkcję monarszej rezydencji. Król bywał tu częściej niż w stołecznej Warszawie. Miasto było twierdzą obronną ze wspaniałym zamkiem, kolegiatą pełną bogatych rzeźb i obrazów, pomnikiem sławy i chwały rodu Żółkiewskich.
Swoją wielkość miasto zawdzięczało Stanisławowi Żółkiewskiemu, niewątpliwie jednej z najważniejszych postaci XVII-wiecznej Polski, znakomicie wykształconemu, znawcy kultury i sztuki, pisarzowi, wybitnemu wodzowi, hetmanowi.

Pisarz Władysław Łoziński w głośnej przed stu laty książce "Prawem i lewem" napisał: "Żółkiewski był syntezą i krystalizacją wszystkiego, co było wzniosłe, świetne, dobre w naturze polskiej. Wojownik, dziejopis, orator, uczony, gospodarz na wszystkich polach swej działalności znakomity. W niektórych niezrównany. Zawarł w swoim charakterze całe bogactwo polskiej duszy, całą bujność polskiego geniuszu". Nie tylko Łoziński tak komplementował Żółkiewskiego. Bohaterem swoich powieści uczynili go m.in. Stefan Żeromski, Józef Szujski i Julian Ursyn Niemcewicz. Wiersze o nim pisała Maria Konopnicka.
Tak, był Żółkiewski wyjątkowym gospodarzem. Wybudował miasto porównywalne z Zamościem Jana Zamoyskiego. Nawet mówiło się wówczas, że są to miasta bliźniacze. Ich właściciele umieli pięknie z sobą rywalizować - nie wyniszczać się wzajemnie, ale budować.
Żółkiewski miał wizje, które według jego instrukcji realizowała jego żona, Regina z Herburtów, gdyż on ciągle przebywał na polach bitewnych. Wziął udział aż w 44 wyprawach wojennych. W sumie spędził na wojnie ponad 40 lat. A walczył i pod opolską Byczyną, Guzowem, Udyczą, Cecorą.

Wyprawa na Moskwę

Bitwa, która przyniosła wyjątkową sławę Żółkiewskiemu i wprowadziła go do narodowej legendy, rozegrała się 4 lipca 1610 roku pod Kłuszynem. Wtedy to odniósł, dzięki sprytnej taktyce i przebiegłości, zwycięstwo nad znacznie liczniejszą armią rosyjską. W następstwie tego sukcesu zdobył Moskwę i obsadził Kreml czterotysięczną załogą polską. Polacy okupowali Kreml przez dwa lata. W końcu 6 listopada 1612 roku, po ciężkim oblężeniu, zostali zmuszeni do kapitulacji. Rosjanie obecnie, po upadku komunizmu, uznają tę datę za święto państwowe - Dzień Jedności, upamiętniający "wyzwolenie Moskwy spod polskich okupantów". Zamienili więc święto zwycięstwa rewolucji październikowej, które też obchodzono 6 listopada, na święcenie rocznicy wypędzenia Polaków z Kremla. A na Placu Czerwonym postawili pomnik tym dowódcom rosyjskim, którzy zmusili Polaków do wycofania się z Moskwy.

Upokorzenie cara

W historiografii polskiej i rosyjskiej, a także publicystyce data 6 listopada 1612 roku budziła i budzi ogromne kontrowersje. Znaczenie zwycięstwa pod Kłuszynem rozrastało się zwłaszcza w latach, gdy Rzeczpospolita przestała być potęgą i w końcu, trawiona słabością, stała się carskim łupem, tracąc na wiele pokoleń niepodległość. Warto tu przywołać za Jerzym Besalą opis triumfalnego wjazdu hetmana Stanisława Żółkiewskiego do Warszawy po zwycięstwie pod Kłuszynem z jeńcami rosyjskimi, wśród których był car Wasyl Szujski, gdyż wątek ten w czasach PRL, by nie psuć "dobrych stosunków polsko-radzieckich", był szczególnie wstydliwie skrywany zarówno w historiografii polskiej, jak i radzieckiej.
29 października 1611 roku cała Warszawa wyległa na Krakowskie Przedmieście. Wtedy to o godzinie 10.00 pojawił się hetman Stanisław Zółkiewski owiany chwałą zwycięzcy spod Kłuszyna. Otaczało go 60 senatorów i posłów strojnych w rycerskie zbroje. Żółkiewski jechał w obitej skórą karecie, zaprzężonej w sześć białych koni. Za karocą hetmana sunęła inna, w której siedział "sam car w złotogłowej białej długiej szacie i czapie ze srebrnego lisa". Car był mężczyzną niezbyt wysokim, z małą, okalającą twarz bródką przyprószoną siwizną. Towarzyszyli mu jego dwaj rodzeni bracia (Dymitr i Iwan).
Na ulicy panowała niesamowita ciżba. Ludzie pchali się, by ujrzeć pierwszego w dziejach Polski cara, który dotknął ziemi mazowieckiej jako polski jeniec. Orszak hetmański minął Krakowskie Przedmieście i zatrzymał się przed Zamkiem Królewskim. Żółkiewski wprowadził cara do Sali Senatorskiej przed oblicze polskiego króla Zygmunta III Wazy. Car szedł w szpalerze senatorów ze spuszczoną głową, pobladły, zalękniony, niepewny swego dalszego losu. Tak wyglądał car, jeszcze niedawno potężny i wszechmocny, a teraz strącony ze szczytu wielkości.

Przyglądając się temu upokorzeniu, Żółkiewski wstał i wygłosił dłuższą mowę. Podkreślał w niej zasługi rycerstwa polskiego w zdobyciu Smoleńska i Moskwy. Sporo czasu zajęło mu wyliczanie bogactw i krain, które dzierżył potężny car, skruszony teraz i poniżony, stojący jako jeniec przed królem Polski.
Hetman unikał jakichkolwiek wzmianek o swoich zasługach, ale pouczył króla, że wiedziony przykładami dziejów antycznych ma przekonanie, że o wielkości monarchy można mówić dopiero po jego śmierci. "Oto stoi przed nami - mówił - car Wasyl, wzór szczęścia odmiennego. Na koniec poprosił króla o łaskę i miłosierdzie dla moskiewskich jeńców".

Car, schyliwszy się nisko przed królem, dotknął prawą ręką ziemi i ucałował ją. Jego brat Dymitr (wódz spod Kłuszyna) uderzył czołem o posadzkę raz, a jego brat Iwan - trzy razy i zapłakał. "Król Zygmunt III - jak pisze kronikarz - w akcie wspaniałomyślności dopuścił trzech znakomitych jeńców do pocałowania jego dłoni. Odrzucił myśl, aby oddać ich pod topór kata".
Ten rzadko przywoływany w historii Polski opis może być porównywany do słynnego triumfu z czasów jagiellońskich, kiedy to Zygmunt Stary przyjął od elektora brandenburskiego Albrechta Hohenzollerna hołd pruski. To był w istocie drugi, równie wspaniały w swym majestacie, hołd - tym razem cara moskiewskiego.

Po skończonej audiencji cara z braćmi wywieziono do zamku w Gostyninie. Osadzono tam również żonę Wasyla - Katarzynę. Traktowano ich tam jako jeńców z atencją, ale z niewiadomych przyczyn szybko jako jeńcy zmarli niemal jednocześnie w 1612 r. Badacze nigdy nie poddali wnikliwej analizie tych zaskakujących zgonów, jak gdyby wstydliwie spuszczono nad tym kurtynę milczenia. Sadzę, że nie chciano tego wielkiego triumfu polskiego nad Moskwą zbrukać opiniami o niegodnym skrytobójstwie. Jaka jest prawda, nikt tego dziś nie docieknie, ale będzie nad tym faktem zawsze wisiał potężny znak zapytania i domysłu.

Nie chciał porzucić żołnierzy

Hetman Żółkiewski, twórca zwycięstw oręża polskiego i budowniczy wspaniałej rezydencji w Żółkwi, uchodził zawsze za wzorzec cnót. Na pewno skrytobójstwo było mu obce. Sądzę, że grzeszył jednak naiwnością, gdy bez specjalnego zdziwienia przyjął wiadomość o szybkiej śmierci wszystkich Szujskich więzionych przez Polaków.
Osiem lat później Stanisław Żółkiewski zginął pod Cecorą (1620) - dziś jest to małe miasteczko w Rumunii. Otoczony przez Turków, gdy znalazł się w beznadziejnej sytuacji, otrzymał propozycję, aby w przebraniu opuścił pole bitwy. Odmówił. Chciał być do końca ze swymi żołnierzami. Turcy sprofanowali jego ciało, odcięli mu głowę i przybili na bramie wjazdowej do Stambułu. Żona wykupiła zwłoki hetmana oraz jego syna Jana, który w bitwie pod Cecorą, towarzysząc ojcu, doznał ciężkich ran. Wkrótce po odzyskaniu wolności zmarł w Żółkwi. Obaj zostali pochowani w krypcie kolegiaty żółkiewskiej. Marmurowy sarkofag, kryjący zwłoki hetmana i jego syna Jana, sprofanowany w czasach sowieckich, został odnowiony w 1998 roku przez polskich konserwatorów pod kierunkiem dr. Janusza Smazy.

Od kilku lat, między innymi dzięki dotacjom Senatu RP, trwa wielki remont kolegiaty w Żółkwi - wspaniałej świątyni, gdzie było siedem barokowych ołtarzy, marmurowe pomniki Żółkiewskich i liczne polskie epitafia. Konserwatorzy warszawscy - mam satysfakcję, że jest wśród nich moja córka Wisłomira - odnawiają obecnie cztery gigantyczne obrazy olejne, które wisiały niegdyś w tej kolegiacie (6x7 metra), przedstawiające słynne zwycięskie polskie bitwy: pod Kłuszynem (1610), Chocimiem (1673), Parkanami (1683) i Wiedniem (1683).
Wraca powoli w Żółkwi pamięć o Stanisławie Żółkiewskim. Odbudowywany jest jego zamek, przed którym stał niegdyś wspaniały pomnik przedstawiający sześciu wielkich polskich hetmanów - oprócz Żółkiewskiego byli to: Sobieski, Jabłonowski, Radziwiłł, Potocki i Zamoyski. Istnieją plany odbudowy stojącego przed wojną w tym mieście pięknego pomnika Jana III Sobieskiego, którego autorem był również Stanisław Emil Czapek.

Pamięci Zdzisława Kocurkiewicza

Byłem ostatnio na opłatku opolskich Kresowian. Niestety, nie było już wśród nich Zdzisława Kocurkiewicza, który zmarł w Opolu 26 października 2009 roku, w wieku 77 lat. Śmierć ta była zaskoczeniem. Wiedzieliśmy, że ciężko choruje jego żona, którą się opiekował. Ale on nigdy nie dawał znaku, że coś może mu dolegać. Tryskał optymizmem, energią, ciekawością i radością życia.
Zdzisław Kocurkiewicz to bardzo piękna postać opolskiego Kresowiaka. Urodził się w Stryju i to miasto było jego wielką miłością. Opuścił je z rodzicami w 1945 roku i osiadł w Opolu. Tu skończył Liceum Handlowe (obecnie Zespół Szkół Ekonomicznych im. Grota Roweckiego) i odbył studia w zakresie technologii żywienia zbiorowego na Politechnice Częstochowskiej. Po studiach związał się na trwałe z Wojewódzką Stacją Sanitarno-Epidemiologiczną w Opolu, gdzie do emerytury pełnił funkcje kierownicze jako wybitny znawca higieny żywienia.

Jednak jego wielką pasją było poznawanie dziejów Kresów, a szczególnie swego miasta urodzenia - Stryja. Zbierał wszystko, co wiązało się z tym miasteczkiem: stare fotografie, książki, obrazy, sztychy, znaczki ze stemplami stryjskiej poczty, widokówki, druki ulotne i na podstawie tych materiałów pisał artykuły do pism, które wydawało liczne w Polsce ziomkostwo Stryjan. Na łamach czasopism "Strzecha Stryjska" i "Nurt Stryja" opublikował wiele artykułów, wspomnień i relacji. Gdy wyjeżdżał do swego syna mieszkającego w Kanadzie, tam też wśród Polonii krzewił wiedzę o Kresach.
Był współzałożycielem opolskiego oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Wnosił do tej organizacji swój wigor, wiedzę, uczynność i wielką kulturę osobistą. Wyróżniał go piękny głos i umiejętność gry na gitarze. Nikt tak nie umiał śpiewać ballad Bułata Okudżawy na comiesięcznych spotkaniach Kresowiaków w Klubie Akademickim czy na plebanii kościoła św. św. Piotra i Pawła.

Często odwiedzał mnie w rektoracie. Zawsze z teczką wypełnioną dokumentami, zdjęciami, nowymi książkami, wycinkami artykułów i z entuzjazmem mówił o swoich nowych zdobyczach.
Nagle w smutny październikowy dzień ubył z pejzażu naszego miasta. Tuż przed śmiercią, której nie wyczuwałem, udostępnił mi swoje rodzinne fotografie, na których zatrzymany jest czas jego młodości i twarze jego najbliższych. Może w oparciu o te materiały uda mi się kiedyś odtworzyć barwne dzieje jego rodzinnego miasteczka, w którym urodziło się wielu wspaniałych ludzi, m.in. pisarz Walery Łoziński, historyk Karol Szajnocha i krytyk Artur Sandauer.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska