Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia domu krawca w Gorzowie

Robert Piotrowski
Rodzina Vorrink-Bohm z Holandii z mamą Brigitte w 2008 r. przed jej domem rodzinnym i atelier krawieckim dziadka, ojca, pradziadka...
Rodzina Vorrink-Bohm z Holandii z mamą Brigitte w 2008 r. przed jej domem rodzinnym i atelier krawieckim dziadka, ojca, pradziadka... Kolekcja Roberta Piotrowskiego
Każdy dom w Gorzowie ma swą historię. Każda kamienica opowiadać może ciekawe historie ludzi, wydarzeń, niestety ostatnich żyjących byłych mieszkańców coraz mniej...

W ostatnim czasie docierają do mnie kolejne smutne wiadomości o następnych zmarłych, a dobrze i od lat znanych landsberczykach. Szereg zmarłych zasiedziałych gorzowian wspomnieliśmy przy okazji listopadowego święta. A nasi niemieccy współziomkowie odchodzą z tego świata dla Gorzowa niezauważenie z dala od stron rodzinnych.

Dopiero co pożegnałem myślami Horsta Wegnera, syna ostatniego ewangelickiego proboszcza obecnej katedry, a tu kolejna klepsydra w poczcie.
I wróciły wspomnienia jak cieszyłem się, kiedy zamieszkując w jednej z nowomiejskich kamienic Gorzowa udało mi się dotrzeć do trójki ostatnich w niej urodzonych przedwojennych - w sumie - sąsiadów.

W 2007 r. zadzwoniłem do Kilonii do Hansa-Petera Bergera, jak się okazało z jego dawnego dziecinnego pokoju. Niestety jego także już nie ma. Potem były listy do ostatniej żyjącej córki ostatniego do 1945 r. właściciela kamienicy i nawiązanie bardzo miłej relacji trwającej do dziś. Ale wyjątkowym przełomem był telefon - po pewnych poszukiwaniach - do Holandii i początkowo ostrożna, ale czuć było, że dobrze się zapowiadająca reakcja w słuchawce. To była Brigitte Bohm, za sprawą męża Vorrink, choć w Niederlandach, to gdzieś głęboko nadal dziewczyna znad Warty i Kłodawki. I zaczęły się łączyć w całość rozsypane kamyczki układanki. Dziadek Brigitte kupił "moją" kamienicę, a był krawcem nie byle jakim. Nie tylko z obszywania landsberskiej elity brał swą pozycję - w końcu kupić całą okazałą kamienicę, to nie przelewki - ale profitował z mundurowej klienteli. Akurat dobrze miał się i tutejszy regiment artylerii polowej i pozostałe strażackie, policyjne, urzędowe, sądowe, muzyczne, leśne, kolejowe i wiele innych kręgi. To był złoty okres dla wielu branż szlachetnego rzemiosła, wolny od zalewu tanich gotowych wyrobów, szycia na całe życie, szacunku do odzieży, przekazywania co lepszych sztuk nierzadko w spadku. Mistrz krawiecki miał się w rosnącej metropolii dobrze, tak też jego rodzina, no ale nic nie jest wieczne. Przyjść musiał w latach 20. kolejny kamienicznik, a został nim po krawcu, a wcześniej mistrzu murarskim Ludwiku Huhnie, budowniczym domu zresztą, lekarz. Doktor wielu landsberskich rodzin, ale nade wszystko przyjmujący jako położnik tak wielu na ten świat, zagościł na rogu ul. Łokietka i Dąbrowskiego (wtedy odpowiednio Bismarcka i Moltkego) na niemal 20 lat, mieszkając tu, prowadząc swą znaną praktykę, czy ruszając z postawionego tuż obok garażu do nagłych wypadków. Dr Friedländer aż do czerwca 1945 opiekował się oddanie także ofiarom wojennego walca, jaki przeszedł przez miasto i okolice.

Jednak nadal na przebudowanym narożniku działało atelier krawieckie Bohmów. Ojciec Brigitte, mieszkając z rodziną już jako lokator i najemca w dawnym domu rodziców na zapleczu, od frontu nadal oferował szykowne płaszcze na miarę, świąteczne i codzienne ubrania, ale i mundury zmienionej już sytuacji. A urodziła ona straszne dla Landsberga i całego świata skutki. Panowie w świetnie skrojonych szaro-zielonych, ale i czarnych uniformach sprowadzili w styczniu 1945 zemstę i zniszczenie wywołanej przez siebie wojny. Tuż obok kamienicy spłonął Dom Działalności Społecznej (obecne technika) z siedzibą NSDAP, a ulicami Łokietka, Dąbrowskiego ciągnęły niekończące się szeregi zwycięskiej Armii Radzieckiej. Ile cierpienia widziały mury tej i innych kamienic nie sposób dziś sobie wyobrazić.

I to musiało stać przed oczami Brigitte Vorrink-Bohm, kiedy zjawiła się z dziećmi, już dorosłymi Holendrami i sporą gromadką reszty rodziny, przed swym dawnym rodzinnym domem w maju 2008 r.

Wcześniej pisaliśmy do siebie, telefonowaliśmy, bo choć nie było to powiedziane, wiedziałem, że decyzja by zobaczyć miejsce dzieciństwa, ale przecież też i miesięcy gehenny, to kawałek odwagi. No i daleka podróż z miłej krainy w nieznane na Wschodzie. Ale był to piękny czas, pełen wzruszeń. Było wiele opowiadań, były łzy, kiedy Brigitte stanęła w swoim pokoju dziecinnym, w którym się urodziła, choć to dziś zapleczu księgarni św. Antoniego. Była radość z zobaczenia gruszy na podwórku kamienicy i haków na ścianie, na których z koleżanką z drugiego piętra zainstalowały sznurek i przesyłały sobie przez okna karteczki z tajemnicami. I była posadzka (jest nadal) w sieni, która u małej Brydzi wywoływała fascynację swymi kolorami, kiedy dozorca umył ją na mokro każdego ranka. Było też wspomnienie o delfinach, jakie niegdyś wieńczyły szczyty domu, a z których jeden z nich stał potem w ogrodzie, po którym nie ma już śladu.

Ile jeszcze nieopowiedzianych historii, ilu ciekawych, także powojennych mieszkańców przewinęło się przez te i sąsiednie śródmiejskie mury... Praktykował tu długo dr Braun, a nie był ostatnim znanym lekarzem z tej kamienicy, na parterze 68 lat już działa diecezjalna księgarnia, zmieniali się na każdym piętrze lokatorzy, a ostatnio właściciele mieszkań. Na takie historie, opowieści "udomowione" czeka Gorzów, czekają miłośnicy historii i ci, którzy dadzą się nią zarazić. Takie pomnożone przez kolejne domy i miejsca opowieści musimy zacząć gromadzić, a najlepszy będzie Dom Historii Gorzowa, takie inne muzeum dla miasta. Ludzka strona dziejów miasta aż prosi się o działanie, bo ludzi z ich niepowtarzalnymi życiami niestety nam ubywa z każdym dniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska