Informacja pochodzi z listu. Autorami są podobno nauczyciele ze szkoły, w której miało dojść do oszustwa. Podobno, bo pod donosem nie ma żadnego nazwiska. List jest napisany na komputerze, podobnie jak adres siedziby naszej redakcji w Gorzowie.
Do tego, zgodnie ze stemplem pocztowym, został wysłany z Gorzowa, a nie z miejscowości, w której znajduje się szkoła. Korespondencję, oprócz "Gazety Lubuskiej", otrzymali: lubuski kurator oświaty, centralna komisja egzaminacyjna i burmistrz.
Co w donosie zarzucają "nauczyciele"? Mianowicie, że podczas matury z matematyki jeden z uczniów otrzymywał rozwiązania zadań SMS-ami od nauczyciela (dane obu do wiadomości redakcji), który w tym czasie był członkiem komisji w innej sali, gdzie również odbywał się egzamin z matematyki. Belfer o swoim "wyczynie" miał pochwalić się przed pozostałymi kolegami i koleżankami z pracy. Dlaczego? Z lojalności wobec dyrektora, bo uczeń, któremu pomógł, jest jego... siostrzeńcem.
List dotarł również do lubuskiego kuratora oświaty. - Sprawdzamy tę informację. Przygotowaliśmy już pismo do dyrektora z prośbą o wyjaśnienie, bo takie są procedury. Sygnał jest istotny, więc nie zamierzamy go ignorować - powiedział nam Roman Sondej.
Wczoraj rozmawialiśmy z dyrektorem szkoły (rano telefonicznie, po południu osobiście). Spotkanie odbyło się tuż po radzie pedagogicznej. Miał w nim uczestniczyć także nauczyciel oskarżany w liście, ale nie zjawił się w gabinecie. A po chwili nie było go już również w szkole. Dyrektor o sprawie dowiedział się od "Gazety Lubuskiej". - Zarzuty są żenujące - stwierdził i opowiedział, jak przebiegał egzamin z matematyki. - W obu salach byli zewnętrzni obserwatorzy z Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej. Mam ich protokoły. Nie stwierdzili żadnych uchybień ani próby wniesienia na egzamin sprzętu - podkreślił.
Dyrektor próbował udowodnić, że nauczyciel nie mógł mieć dostępu do arkusza z zadaniami. - Dostaliśmy je rano. Arkusze są otwierane komisyjnie, każdy jest dokładnie zaklejony kilkoma taśmami. Nie można poznać treści, nie rozrywając ich - tłumaczył i pokazał podobny arkusz z matury próbnej. Faktycznie, aby zobaczyć zadania, trzeba uszkodzić naklejki. - A ja muszę rozliczyć każdy arkusz, szczególnie te, które nie zostały otwarte. Wracają one do nas, wszystkie sztuki muszą być udokumentowane - zaznaczył.
Na nasze pytanie, czy rozmawiał o sprawie z nauczycielami podczas rady, odpowiedział tylko, że pracownicy wiedzą o liście, ale do czasu wyjaśnienia wszystkiego przez kuratorium, nie chce się wypowiadać. Po porannym telefonie od "Gazety Lubuskiej" także dyrektor powiadomił wicekuratora i poprosił o sprawdzenie anonimowych informacji. - Zarzuty są bzdurne - dodał. - Przecież list mógł napisać uczeń, który nie zdał matury, a teraz chce doprowadzić do unieważnienia egzaminu. Albo ktoś, kto chciał wyrządzić krzywdę mi, nauczycielowi lub uczniowi.
Dyrektor nie zaprzeczył, że jest blisko spokrewniony z uczniem wymienionym w donosie. - Przez cały okres nauki nie mieliśmy razem lekcji. Nie było mnie także na sali egzaminacyjnej podczas matury - zapewnił. Wątpliwości budzi również fakt, że - jak sugerują autorzy listu - nauczyciel wysyłał uczniowi rozwiązania SMS-ami... W obecności obserwatora z komisji egzaminacyjnej? Nauczyciel, bohater donosu, na co dzień uczy chemii.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?