Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historyk może wpaść w maliny

Wojciech Wyszogrodzki 95 722 57 72 [email protected]
Dariusz Aleksander Rymar ma 50 lat. Od 1991 r. kieruje Archiwum Państwowym w Gorzowie. Absolwent UAM w Poznaniu. Autor wielu książek o historii Gorzowa i regionu. Tytuł doktora zdobył w 2002 r., w tym roku obronił habilitację. Dzięki jego staraniom gorzowskie archiwum kilka tygodni temu przeniosło się z ul. Grottgera do nowego budynku przy ul. Mościckiego.
Dariusz Aleksander Rymar ma 50 lat. Od 1991 r. kieruje Archiwum Państwowym w Gorzowie. Absolwent UAM w Poznaniu. Autor wielu książek o historii Gorzowa i regionu. Tytuł doktora zdobył w 2002 r., w tym roku obronił habilitację. Dzięki jego staraniom gorzowskie archiwum kilka tygodni temu przeniosło się z ul. Grottgera do nowego budynku przy ul. Mościckiego. Jarosław Miłkowski
- To, co piszę, nie jest opowieścią, jak było, ale jak mnie się wydaje, że było. Żadna książka historyczna nie jest odwzorowaniem rzeczywistości, tylko autorską wizją piszącego - mówi prof. Dariusz A. Rymar, dyrektor Archiwum Państwowego.

- Gabinet jest chyba mniejszy od poprzedniego…
- Odpowiem żartobliwie: swojej wielkości nie buduję na wielkości gabinetu. Nie jest to najważniejsze pomieszczenie w archiwum. Zależało nam, by jak największa część była przeznaczona na magazyny, bo to jest sedno tej instytucji. Może dzisiaj bym trochę powiększył gabinet, bo czasami służy jako miejsce narad i sprawdza się jedynie przy sześciu osobach. Tak, gdyby przesunąć ściany o metr, byłoby idealnie (śmiech).

- Czyli po przeprowadzce z Grottgera zyskaliście większą powierzchnię. Tylko po co? Jaki jest sens istnienia archiwum w dobie Internetu?
- Rzeczy zamieszczane w Internecie są przecież gdzieś przechowywane. Ktoś to musiał wytworzyć, przechować, zeskanować i udostępnić.

- Nie wystarczy centrala w Warszawie? Tam ekipa mogłaby skanować i umieszczać w Internecie…
- Owszem, jeśli miałaby co umieszczać. Internet jest końcówką całego procesu. Oryginały skanów gdzieś muszą fizycznie leżeć. Nie jestem przeciwnikiem zasobów cyfrowych, sam z nich korzystam. One są jednak ulotne, zdarzają się przecież awarie, problemy techniczne, ataki hackerskie. Inaczej obcuje się z historią, gdy ogląda się w Internecie np. skan Konstytucji 3 Maja, a inaczej, gdy można przyjść i dotknąć oryginał.

- I tłumy przychodzą, by delektować się dotykaniem konstytucji?
- Nie, ale nawet gdyby przychodziły, nie moglibyśmy udostępnić do dotykania - nie taka jest idea archiwum. W takim celu organizuje się wystawy. Być może na Moście Karola w Pradze widział pan tablice, które należy dotknąć, by pomóc szczęściu. Teraz te miejsca są już wytarte od samego dotyku.

- Nie pamiętam, ale tak samo jest ze stopą świętego Piotra w jego bazylice w Watykanie…
- Tego z kolei ja nie widziałem (śmiech). Wracając do archiwum: przychodzą do nas osoby, które korzystają z akt. Mamy więc grupę odbiorców. Poza tym nie ma żadnej pracy historycznej bez wizyty w archiwum.

- Jakoś nie widzę kolejki studentów, doktorantów, naukowców, którzy z wypiekami na twarzy oglądają dokumenty…
- Zależy, co pan ma na myśli, mówiąc o kolejce. W starym budynku przy Grottgera mieliśmy niewielką pracownię i czasami zdarzało się, że było pięć osób jednocześnie. Czy to już kolejka? Mieliśmy takie warunki, że co jakiś czas musieliśmy wypraszać, żeby przewietrzyć salę. Oczywiście, są większe ośrodki, większe archiwa.

- Gorzowianie interesują się historią swojego miasta?
- Na pewno nie jest to zjawisko masowe. Normą normalnego społeczeństwa jest to, że mało kto interesuje się historią.

- W ramach habilitacji zajmował się pan historią gorzowskiej Solidarności. Dla badacza łatwiejszym terenem są czasy dawne czy bliskie?
- Według mnie łatwiejszymi są dzieje nowsze. Gdy ktoś chce zabrać się za początki historii naszego miasta, musi znać łacinę i niemiecki. To jest warunek podstawowy. Pierwszy dokument, jaki mamy - z XIV wieku - napisany został po łacinie. Później pojawiają się teksty niemieckie. Ponadto do końca XIX w. dominują rękopisy, czyli dochodzą problemy z odszyfrowaniem wyrazów. Niedawno zmarła pani Stanisława Janicka - do niej, do naszego archiwum przyjeżdżali Niemcy, by im pomóc odczytać dokumenty. Nie była to więc łatwa sprawa nawet dla nich.

- Czasy bliskie są łatwiejsze, ale czy bezpieczniejsze dla badacza? Zawsze znajdzie się ktoś, kto żył w badanym okresie i może zweryfikować. Ostatnia pańska książka dotyczyła Solidarności w Ursusie - jak dla mnie, to trochę stąpanie po minie. Uczestnicy tamtych wydarzeń mogą powiedzieć, że to oni tam byli i wszystko widzieli, a pan, jako naukowiec, oparł się na oficjalnych dokumentach…
- Każdą książkę oddaję do druku z duszą na ramieniu. Zwłaszcza że na czasach stanu wojennego - jak na piłce i zdrowiu - wszyscy się znają. Poza tym każdy uczestnik tamtych wydarzeń ma swoją historię i inaczej ją zapamiętał. Konfrontacja z żyjącymi świadkami jest zawsze dla mnie zagadką. Pojawia się również niebezpieczeństwo, że kogoś się pominęło, opisało inaczej, niżby chciał. Powtarzam w takich przypadkach, że to, co piszę, nie jest opowieścią, jak było, ale jak mnie się wydaje, że było. A moje opinie pochodzą z analizy dokumentów, z rozmów ze świadkami. Czy to jest obraz prawdziwy? Nigdy w życiu! Żadna książka historyczna nie jest odwzorowaniem rzeczywistości, tylko autorską wizją piszącego. Mówię każdemu, że może napisać swoją historię Solidarności, moja nie musi być najważniejsza. Mam jednak nadzieję, że jest bliska rekonstrukcji rzeczywistości. Każde pokolenie pisze swoje dzieje. Kolejne spojrzy na nas pod innym kątem. Inaczej historia byłaby nauką zamkniętą.

- Ufa pan każdemu dokumentowi, jaki jest w archiwum?
- Nigdy. Historyk nie może ufać niczemu, zanim tego nie potwierdzi. To podstawa. Klasyczna definicja faktu mówi, że jest to zdarzenie potwierdzone co najmniej przez dwa niezależne od siebie źródła. Gdy nie żyją świadkowie, jest jeden dokument, nie ma go jak zweryfikować, historyk może wpaść w maliny.

- A prasa to dobre źródło dla historyka?
- Tu zalecałbym wielką ostrożność. W prasie gorzowskiej przed 1989 r. nie znajdzie pan informacji o wielu wydarzeniach, np. o uroczystościach millenijnych przy katedrze. Już widać, że wiarygodność jest kiepska. Zresztą po 1989 r. też trzeba uważać, bo przecież media mają swoją linię programową, reklamodawców…

- Także oficjalne dokumenty czytane po latach mogą być różnie interpretowane. Wystarczy, że ktoś oprze się w badaniach jedynie na sprawozdaniu zespołu Antoniego Macierewicza, wybranych gazetach i stworzy alternatywną wizję rzeczywistości…
- Na tym polega praca historyka, tym różni się rzetelny badacz od byle jakiego, że sprawdza źródła. Nie sądzę, by za 100 lat ktoś nie zweryfikował czytanych dokumentów, nie doczytał, że zespół posła Macierewicza nie był gronem badaczy naukowych. Napisać dziś można wszystko. Mam wrażenie, że więcej osób pisze niż czyta. Nie nadążam ze śledzeniem książek historycznych, tyle ich się ukazuje - także w Gorzowie. I sporo z nich nawet do kosza się nie nadaje. Ktoś to wydaje, ma pieniądze. Ja kiedy kupuję książkę, patrzę na przypisy. Od razu widzę, czy to jest solidna rzecz.

- Nowym pokoleniom i tak wystarcza już wikipedia…
- Nie traktuję poważnie tego źródła. Z niektórym stronami w Internecie wręcz walczę, np. z tą poświęconą Franciszkowi Walczakowi. Jego biogram wprowadza sporo zamieszania, są w nim błędy. Potrafię zweryfikować wiele informacji i widzę, jaki tam jest bełkot. Do niedawna w wikipedii przy haśle Ruch Młodzieży Niezależnej dwie linijki poświęcono Gorzowowi, a kilkanaście oddziałowi tej organizacji w Zielonej Górze. Dziś już to poprawiono, działacze RMN wywalczyli prawdziwe proporcje. Z Internetu trzeba umiejętnie korzystać.

- Nie czuje się pan jak Don Kichot, walcząc z internetową wiedzą? Życia panu nie starczy, by nad tym zapanować…
- Tak właśnie jest, ale to cena za Internet, za wolność, za możliwość pisania, co się tylko chce. Problem z tym, co później z taką wiedzą się zrobi.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska