Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Irak bez cenzury. Część V - Obiecaliśmy, że wrócimy

opr. (th)
Przed wylotem była oczywiście defilada
Przed wylotem była oczywiście defilada fot. 17 WBZ
Dziś część piąta książki "Al. Kut. Ostatnia zmiana". Została ona napisana przez 27 żołnierzy 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, którzy jako ostatni opuścili irackie Al Kut. W księgarniach tego nie znajdziecie. Czas na wylot do Iraku.

Po zakończeniu urlopów wszyscy żołnierze BGB, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, stanęli na placu apelowym w Międzyrzeczu. Stąd przy dźwiękach orkiestry przemaszerowali do kościoła pw. św. Jana Chrzciciela, w którym odbyła się pożegnalna msza misjonarzy z Iraku. W trakcie mszy biskup Adam Dyczkowski poświęcił proporzec 1BGB i pobłogosławił żołnierzy na czas niebezpiecznej misji. Później na placu apelowym w 17WBZ odbyła się zbiórka z udziałem władz wojewódzkich i samorządowców oraz rodzin żołnierzy. Podczas tej uroczystości przedstawiciel prezydenta Lubina, Roberta Raczyńskiego, wręczył ufundowany przez mieszkańców proporzec bojowy.

Zebranym na placu utkwiły w pamięci słowa dowódcy brygady, który obiecał, że za pół roku wszyscy żołnierze powrócą do kraju cali i zdrowi. Jak się później okazało przyrzeczenia dotrzymał. Wieczorem większość uczestników misji spotkała się na balu w kasynie wojskowym w Międzyrzeczu. Zabawa trwała do białego rana. To spotkanie było poświęcone żonom, narzeczonym i bliskim. Była to idealna chwila, by przytulić się do ukochanej osoby, spojrzeć w oczy i obiecać, powrót za pół roku.

W Kuwejcie nie czuć wojny

Przed wylotem była oczywiście defilada
(fot. fot. 17 WBZ)

Po oficjalnych pożegnaniach przyszedł czas na pakowanie i podróż do Iraku. 1. Brygadowa Grupa Bojowa została przetransportowana do Iraku w czterech grupach. Najpierw autokarami do Wrocławia, następnie samolotami pasażerskimi do Kuwejtu, a stamtąd wojskowymi samolotami transportowymi bezpośrednio do Al-Kut - miejsca stacjonowania BGB.

Pierwsza grupa żołnierzy, tzw. grupa przygotowawcza, opuściła kraj 8 stycznia 2007 r. Było w niej dziesięciu żołnierzy, którzy mieli rozpocząć proces przyjmowania obowiązków. Potem, 16 i 20 stycznia, polecieli pozostali żołnierze z dowódcą brygady na czele. Żołnierze plutonu dowodzenia tak relacjonują tamte chwile: - Tak naprawdę zaczęło się 18 stycznia 2007 r., gdy wylądowaliśmy w Kuwejcie. Temperatura 16 stopni, chociaż słoneczko wskazuje, że powinno być więcej. Wszyscy uśmiechnięci, radośni jak na wycieczce. Nie czuje się groźby wojny, zagrożenia życia. Dla części plutonu dowodzenia była to pierwsza misja, ale byli też weterani, którzy zabrali się kolejny raz do Iraku.

W Kuwejcie nie czuć wojny, wszyscy na "lajtowo", bez amunicji. Owszem broń musi być, ale nie załadowana. Podobno następnego dnia mamy pobrać amunicję i ma być przelot do Iraku, do bazy Delta w Al-Kut. Wszyscy lekko podnieceni idziemy do dużego namiotu spać. Warunki prawie jak na poligonie, łóżka polowe składane, duże nadmuchy z ciepłym powietrzem - tak nam się wydaje. Leżymy na śpiworach, dobrze że dostaliśmy takie grube. Niektórzy, co bardziej leniwi, zabrali cywilne letnie śpiworki, takie na ciepłe noce pod namiotem. Późna noc, część żołnierzy rozmawia o doznaniach podczas lotu.
Powoli cichną rozmowy, zasypiamy. W środku nocy nagle rozpoczął się ruch - ci w letnich śpiworach zaczęli marznąć. Temperatura spadła szybko, a dmuchawy dmuchały zimnym powietrzem.

Jak w McDonaldzie

Kolejny dzień zaczął się bardzo wcześnie wojskowym zwyczajem - aby się nie spóźnić na lot o 9 trzeba wstać o 4. Wszyscy szybko się budzą, idą coś zjeść. DFAC czynny od 5 do 8, a tam cieplutko i przyjemnie można siedzieć, rozmawiać i jeść. DFAC, czyli stołówka urządzona skromnie, ale ze smakiem, jak przystało na zawodową armię. Jedzenie jak w barze McDonald's - barowe dania i do oporu napoje: Pepsi, Coca Cola, 7Up, Sprite. Zajadamy bekon, popijamy Pepsi i czujemy się jak w... kurorcie.
Spotykamy innych misjonarzy wracających po misji do kraju - są zmęczeni, ale szczęśliwi. Każdy wypatruje znajomych z poprzednich misji. Oczywiście Wolti wszędzie ma znajomych. Spotkał kolegę, który wracał właśnie z Echo. Pogadali, powspominali, wymienili opinie i życzenia spokojnej misji, bezpiecznego powrotu i do obowiązków.

Następnie pobieramy amunicję i kamizelki kuloodporne. Cały dzień spędzimy w bazie Virginia w Kuwejcie. Nie ma lotów do Delty. Może dopiero kolejnego dnia. Wszyscy odpoczywamy, a raczej nudzimy się. Jakieś sklepy lub internet - trzeba wysłać do rodziny wiadomości że wszystko w porządku. Przekazujemy sobie informacje, gdzie jest kafejka internetowa, gdzie są sklepy, gdzie BX/PX. Niestety nikt z polskiej misji organizującej przerzut wojska nie zadbał, aby wykonać jakiś plan, bo i po co lub dla kogo? Chodzimy, błąkamy się: spanie, jedzenie, spacer, spanie, spacer, jedzenie i tak do wieczora.

Panowie z letnich śpiworów zaglądają do dmuchawy.
- Dlaczego nie grzeje - pyta jeden drugiego.
- Zobacz. Widzisz? Spirala jest czerwona czy nie? Dobra zobaczymy wieczorem, czy grzeje, bo teraz nie widać - rezygnują znudzeni z naprawy amerykańskiego bubla.

Mija kolejna zimna noc. Jest decyzja - lecimy następnego dnia z samego rana. Pobudka o 4, wylot o 7. Jest ciemno, autobusy mają pozasłaniane okna - takie przepisy. Jedziemy na lotnisko. Dobrze, że w autobusie jest ciepło. Na lotnisku procedury wypakowania bagaży, ułożenia na palety i oczekiwanie na lot. Przemieszczamy się do samolotu autobusem. Widać zbombardowane, poniszczone schrony. Dostajemy ochraniacze słuchu, będziemy lecieć około 40 minut. Kamizelki, hełmy i broń mamy przy sobie. Rośnie napięcie. Wsiadamy do samolotu… Tu natrafiamy na pierwszą niespodziankę - brak dwóch miejsc. Ostatni siedzą więc na ogonie.

Strzelają do nas!

Lot trwa krótko, około 45 minut. Samolot schodzi gwałtownie do lądowania, pilot wykonuje nerwowe manewry, rzuca samolotem na lewo i prawo. Czyżby ostrzał? Strzelają do nas? U niektórych widać strach, oczy wielkie jak pięć złotych.
Samolot wylądował szczęśliwie. Nikt do nas nie strzelał, po prostu takie procedury lądowania. Kołujemy. Gdy otwiera się tył samolotu, widać dowódcę kompanii, kapitana Borowczyka. Wysiadamy, nie wiemy czy jest jakieś zagrożenie, może strzelają do nas.

Wszyscy stoją jednak na lotnisku bez kamizelek i hełmów, czyli jest bezpiecznie, całe szczęście.
Wszyscy żołnierze BGB zostali przerzuceni w rejon pełnienia misji do 20 stycznia 2007 r. Do tego czasu wcześniej przybyli przyjmowali obowiązki od VII zmiany. Czasu było mało, bo już 23 stycznia 2007 r., po uroczystym przekazaniu obowiązków, międzyrzeczanie przystąpili do wykonywania zadań.

Niewątpliwie sukcesem formowania BGB było obsadzenie wszystkich stanowisk żołnierzami z jednej brygady. Trafne wydaje się tu hasło znajdujące się na jej proporcu "One team one mission" (z ang. jedna drużyna, jedna misja). Każdy wiedział na kogo, w jakim stopniu i w jakiej sytuacji może liczyć. Sukcesem był również równy udział żołnierzy będących już na misjach, w tym tej irackiej, i żołnierzy jadących na nią po raz pierwszy. Choć sytuacja w Iraku i charakter misji od ich ostatniego pobytu zmienił się diametralnie, to pewne procedury pozostały bez zmian. Ci którzy jechali na misję po raz pierwszy, mieli od kogo się uczyć. Misja VIII zmiany BGB była niewątpliwie pierwszą stworzoną z żołnierzy jednej brygady. Jest to na pewno kierunek na przyszłość. Na misje powinny jeździć zwarte i zgrane pododdziały.

Już w sobotę kolejny odcinek książki "Al Kut. Ostatnia zmiana". Tylko u nas!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska