Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Irek "Jeżyk" Wereński: - Punk nie umarł

Zdzisław Haczek 68 324 88 05 [email protected]
Irek "Jeżyk” Wereńskiod ćwierć wieku basista zespołu Kult, z którym nagrał kilkanaście płyt. Wcześniej grał w grupach Poland, Kanał, Kryzys, Brygada Kryzys. Kilka lat temu za sprawą swojej ukochanej przeniósł się z Warszawy do Zielonej Góry, gdzie z muzykami Jugosławii i ONL założył zespół Jakoś To Będzie. Grupa właśnie promuje swoją płytę - "Historia”.
Irek "Jeżyk” Wereńskiod ćwierć wieku basista zespołu Kult, z którym nagrał kilkanaście płyt. Wcześniej grał w grupach Poland, Kanał, Kryzys, Brygada Kryzys. Kilka lat temu za sprawą swojej ukochanej przeniósł się z Warszawy do Zielonej Góry, gdzie z muzykami Jugosławii i ONL założył zespół Jakoś To Będzie. Grupa właśnie promuje swoją płytę - "Historia”. fot. Paweł Janczaruk
- Uważałem, że gdy będę żyć tylko z muzyki, to będę muzykiem komercyjnym i to już nie będzie takie szczere - mówi Irek "Jeżyk" Wereński, basista zespołów Kult i zielonogórskiego Jakoś To Będzie

TU GRA JAKOŚ TO BĘDZIE

TU GRA JAKOŚ TO BĘDZIE

* 26 listopada - 4 Róże dla Lucienne (z Grunberg i The Bauagans)
* 3 grudnia - Kaflowy w Nowej Soli
* 4 grudnia - Pub 19 w Lubsku
* 10 grudnia - Stodoła w Szprotawie (z Grunberg)

- "Punk nie umarł, punk olewa system"?
- Widzę, że to się jakoś jeszcze tłucze, są ludzie zaangażowani, walczący, którzy na koncertach dają temu wyraz.

- Na imprezach z cyklu Maximum Punkrocka w zielonogórskim klubie 4 Róże dla Lucienne zawsze pełno. I gorące pogo.
- Bywa nawet lepiej niż na kapelach z kręgu komercyjnego.

- Punkrock to ciągle ten sam ładunek szczerych emocji?
- Coś w tym jest... Obserwuję powrót do starej muzyki punkowej, widzę jakieś jej odnowienie. Moskwa gra koncerty, festiwale.

- To widać też w filmie. W "Domu złym" słyszymy "Spytaj milicjanta" Dezertera. Kawałki tego zespołu słychać też we "Wszystko co kocham", gdzie bohaterami są muzycy punkowej kapeli...
- Słychać tam "Plakat" Dezertera, który nasz zespół Jakoś To Będzie miał w repertuarze jeszcze przed premierą filmu. To bardzo miło, bo publiczność, dzięki filmowi, zna tę piosenkę. Wiem, że ludzi kręci tamten czas, mówią: póki jeszcze pamiętacie, to spiszmy jak to było z Kryzysem, Brygadą Kryzys.

- A jak było z tymi twoimi kapelami? Czułeś, że obalasz komunę?
- Nie czułem i zawsze powtarzam: miałem szczęście znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie między odpowiednimi ludźmi. Nawet nie musiałem dokonywać wielkich wyborów, bo wybór był oczywisty. To było moje środowisko. Nie czułem się nigdy jakimś rewolucjonistą. Muzycznie w to wchodziłem, popierałem tych poetów punkrockowych, którym akompaniowałem.

- Miałeś gitarę basową, a to było coś, nawet w Warszawie.
- Zazwyczaj jest tak, że gitarzystów jest od groma, bo każdy ma jakąś gitarę, choćby pudłową, a basistów z prostej przyczyny, że to mało popularny instrument, jest dużo mniej. Byłem poszukiwanym gościem. Umiejętności były wtedy zerowe, ale wystarczyło posiadać gitarę basową i mieć chęci. A w wieku nastoletnim chęci jest dużo.

- Ganialiście się z milicją, SB-ecja was śledziła?
- Ja bym takiego kombatanctwa nie poruszał. Wiadomo, że to było częścią tamtych czasów, ale jakiś spektakularnych akcji w stosunku do naszych zespołów nie pamiętam. Chodziły pogłoski, że dziennikarze z "Na Przełaj" to wcale nie są dziennikarze, a prowadząc z nami niby-wywiady zbierają informacje dla służb bezpieczeństwa. Po latach też się dowiadywałem, że imprezy były obfotografowywane, że każdy miał kartotekę. Teraz KSU wydało książkę, gdzie o tych rzeczach można poczytać. I się pośmiać.

- Myślałeś wtedy, że twoja przygoda z Kultem potrwa ćwierć wieku?
- Nigdy! Kult tak jak wcześniej Poland to był zespół, który brał instrumenty do ręki i jechał na koncert pociągami, np. do Torunia. Po czym szliśmy na ostatni pociąg w stronę Warszawy z przesiadką w Kutnie i wracaliśmy z tymi gitarami pod pachą w miękkich futerałach. Nie traktowałem tego, jako czegoś do końca życia. Nawet jak później już nagrywałem płyty, grałem koncerty, byłem rozpoznawalny, to trzymałem sobie gdzieś jeszcze pół etatu, bo to było jedyne pewne źródło dochodów. Muzyka była natomiast kosztownym hobby. Uważałem, że dopóki pracuję, to granie ma sens, jest prawdziwe. A kiedy będę żyć tylko z muzyki, to będę muzykiem komercyjnym i to już nie będzie takie szczere. Mam nadzieję, że teraz, gdy muzyka jest moim głównym źródłem utrzymania, tamta wiarygodność jednak pozostała.

- Latasz samolotami na koncerty Kultu.
- To nieprawda... Raz byliśmy z Kultem na koncertach za granicą. Wracamy, lądujemy w Warszawie, muszę jeszcze iść na pociąg, którym dotrę do Zielonej Góry o 23.00. A tu Lao Che miało grać w 4 Różach. Patrzę na lotnisku - kończy się odprawa na lot do Babimostu, są wolne miejsca! Kupiłem bilet i na Lao Che zdążyłem. Generalnie podróżuję pociągiem. Najczęściej o 4.30 jadę do Warszawy na próby. Na szczęście mam tam rodzinę, więc mam gdzie się przez te kilka dni zatrzymać. A wracam też PKP bezpośrednio albo przez Świebodzin z przesiadką na PKS.

- Czego ci brakowało, że w twoim życiu pojawił się zielonogórski zespół Jakoś To Będzie?
- Życiem rządzi przypadek. Zobaczyłem zespół Jugosławia tu, w 4 Różach, na finale festiwalu Rock Nocą i poczułem z nimi wspólne korzenie. Zakolegowaliśmy się, zostałem zaproszony na ich urodziny, żeby zagrać z nimi ze dwie piosenki. Potem były następne urodziny i tak jakoś naturalnie powstał zespół.
- Jakoś to będzie...
- Z nazwą było tak, że mieliśmy repertuar, umówiony koncert, a nazwy nie było. Tymczasem Igor z 4 Róż nas ścigał, że nazwę trzeba dać na plakat i do mediów. Nie mogliśmy się na nic zdecydować. Była propozycja Czterej Pancerni i Jeż, bo ja mam pseudonim Jeżyk. A w końcu stwierdziliśmy, że... jakoś to będzie. I mieliśmy nazwę!

- Na swojej płycie "Historia" sięgnęliście po kawałki polskich kapel punkrockowych, w których grałeś, ale i po utwory brytyjskich legend. Ale nie jesteście zespołem coverowym?
- Od tego zaczęła się nasza współpraca. Łatwiej nam było odświeżyć stare piosenki niż przebijać się z własnym repertuarem. Myślę jednak, że nie będziemy się sztywno trzymać tego, że gramy covery z lat 70. czy 80. Na płycie jest nasz utwór, na próbach też próbujemy coś swojego. A cover zielonogórskiego zespołu Kloshi Lumpen Terror pewnie zna niewielu i to już zupełnie miejscowa perełka. Podobnie jest z "Historią" ADP - też wyrób regionalny. Sięgnęliśmy po te zagraniczne kapele, które znam i lubię: The Clash, Buzzcocks, UK Subs. Fajnie, że były wersje polskojęzyczne utworów. Nie udajemy Anglików.

- Skąd się wziąłeś w Zielonej Górze?
- Jak to zwykle w życiu faceta bywa, to kobiety powodują wiele ruchów. Poznałem Anię z Zielonej Góry i najpierw byłem dojeżdżaczem, później zostawałem na dłużej, a od kilku lat jestem zielonogórzaninem z meldunkiem i mieszkaniem.

- Jak ci się to miasto widzi?
- Bardzo sympatyczne. Odpowiedniej dla mnie wielkości - nie jestem zagubiony jak w molochach typu Warszawa czy Kraków. Nie jestem tu anonimowy - znajomości przez lata przybyło. Jako ktoś bez samochodu cenię sobie niewielkie odległości do klubu, do kina... I tu jest cieplej niż w Białymstoku czy nawet w Warszawie. Wiosna wcześniej przychodzi.

- Nagraliście koncert w słynnej serii "MTV Unplugged". Jak wrażenia?
- To było przeżycie!

- No koncert...
- No koncert, ale po pierwsze: nietypowe instrumenty, bo jesteśmy jednak rockowym zespołem, który wychodzi na scenę i robi dużo hałasu...

- ... a tu prądu nie ma!
- Teoretycznie, a instrumenty są akustyczne i trzeba to wszystko zagrać ciszej. I dodatkowy stres, że to wszystko jest nagrywane. Napięcie sięgało zenitu! Zarówno po stronie zespołu, bo byliśmy bardzo spięci, skoncentrowani i pełni obaw, jak i po stronie publiczności, którą byli w większości nasi bliscy, przyjaciele, fani. Jak po pierwszych piosenkach troszeczkę odeszła ta spinka i zobaczyłem tyle znajomych twarzy, to się prawie rozpłakałem. To było jakieś takie party, gdzie wszyscy są - sami przyjaciele. Ta koncentracja napięcia w jednym miejscu powodowała, że to zdarzenie było dla nas czymś wyjątkowym, wspaniałym. Uczucie święta. Nigdy nie jest idealnie, ale byliśmy bardzo zadowoleni z tego zdarzenia.

- Obyło się bez pomyłek?
- No właśnie. Po zakończeniu nagraniu puściło napięcie, zaczęliśmy sobie grać na luzie piosenki, których nie szykowaliśmy do programu i... pomylić się w "Celinie" albo w "Polsce"? Dało radę! A potem się okazało, że to jednak też zostało zarejestrowane i pójdzie na DVD jako dokument. Płyta będzie na zasadzie, że nie robimy cięć, idzie prawie cała konferansjerka Kazika, pogaduszki gości i bisy.

- Jesteś jeszcze człowiekiem zbuntowanym? Pójdziesz na wybory? Tylko nie zdradź, na kogo głosujesz, bo ta rozmowa ukaże się w czasie ciszy wyborczej.
- Pójdę na wybory, a nie powiem, na kogo zagłosuję, bo jeszcze nie wiem. Po prostu nie miałem czasu zapoznać się z kandydatami w naszym rejonie. Jedno mogę powiedzieć: nic nie mają tu sympatie czy antypatie do partii politycznych, tutaj powinno się głosować na konkretnego człowieka i stąd to są najfajniejsze wybory.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska