Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Irena Jarocka: - Piosenki z lat 70. i 80. miały duszę

Magdalena Kleban mkleban@gazeta współczesna.pl
Irena Jarocka urodziła się 18 sierpnia 1946 w Srebrnej Górze koło Kcyni. Ukończyła Wydział Biologii Studium Nauczycielskiego w Gdańsku. W 1965 występowała w najlepszych ówczesnych klubach studenckich Wybrzeża „Żak” i „Rudy Kot”. W 1966 zadebiutowała na na Krajowym Fesiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Jej pierwszym wielkim przebojem była kompozycja Seweryna Krajewskiego „Gondolierzy znad Wisły”...
Irena Jarocka urodziła się 18 sierpnia 1946 w Srebrnej Górze koło Kcyni. Ukończyła Wydział Biologii Studium Nauczycielskiego w Gdańsku. W 1965 występowała w najlepszych ówczesnych klubach studenckich Wybrzeża „Żak” i „Rudy Kot”. W 1966 zadebiutowała na na Krajowym Fesiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Jej pierwszym wielkim przebojem była kompozycja Seweryna Krajewskiego „Gondolierzy znad Wisły”... Fot. Justyna Steczkowska
- Ja jestem z tych chorych na Polskę. Przeciwnie niż mój mąż. On się świetnie w Stanach realizuje od strony naukowej, zawodowej, nawet towarzyskiej - mówi Irena Jarocka.

- Po raz pierwszy od 20 lat spędziła pani święta w Polsce. Czy to oznacza, że na dobre wróciła Pani do kraju?
- To niesamowita sprawa, bo choć w Polsce jestem już właściwie od dwóch lat, to Wigilię i święta do tej pory spędzaliśmy w Stanach Zjednoczonych, w naszym amerykańskim domu. W tym roku zaś święta spędzone w Polsce miały wymiar symboliczny dla naszego powrotu do kraju na stałe.

- Można jakoś porównać polskie i amerykańskie Boże Narodzenie?
- Boże Narodzenie w Stanach ma bardzo komercyjny charakter. Już szybciej Święto Dziękczynienia, obchodzone w listopadzie, ze względu na swój rodzinny charakter bardziej przypomina nasze święta. My jednak zawsze niezwykle ważną role przykładaliśmy do tradycyjnego obchodzenia Gwiazdki. Pomimo że tak daleko, to zawsze staraliśmy się, żeby to było bardzo polskie, bardzo tradycyjne święto. Nie było to proste, najwięcej kłopotów sprawiało oczywiście zdobycie odpowiednich produktów. Problemy tam są niemal ze wszystkim, trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby wszystko było jak należy. Można wręcz żartem powiedzieć, że tak jak kiedyś w Polsce nie można było dostać niczego, tak jest i tam, choć oczywiście z zupełnie innych powodów. Po prostu polskie sklepy są tam rzadkością, zwłaszcza jeśli nie mieszka się w dużych skupiskach miejskich. Zdarzało się, że aby dojechać do takiego sklepu w Nowym Jorku musiałam jechać samochodem trzy godziny w jedną stronę. A po przeprowadzce, jeździłam do sklepu w Dallas około 5-6 godzin w jedną stronę. Ale bardzo nam zależało na zachowaniu atmosfery polskich świąt, choć i tak mimo wszystko to nie było to samo co tutaj. Bez zapachu polskiej choinki, bez tej cudownej atmosfery polskich świąt... I zawsze z łezką w oku przy śpiewaniu kolęd, a potem przy długich rozmowach telefonicznych z rodziną w kraju.
Tym bardziej tegoroczne święta były dla mnie tak ważne. Spędzamy je zresztą bardzo tradycyjnie, u mojej cioci w Warszawie. I cieszę się bardzo, bo przyjeżdża i mąż, i moja córka, Monika. Monika już raczej w Stanach zostanie, ma tam pracę, jest szczęśliwa, ale mąż też już przymierza się do powrotu do Polski na stałe, tak jak ja to zrobiłam, choć na razie ciągle jeszcze jego zawodowe zobowiązania mu na to nie pozwalają.

- To nie wszystkie zmiany w Państwa życiu. Zostanie Pani niedługo babcią...
- No nareszcie (śmiech)! Nie mogłam się już tego doczekać. Córkę już od dawna pytałam: "Kiedy w końcu będę babcią?", ale ona mi zawsze mówiła: "Mamo, mi się nie spieszy, jeszcze zdążę". I całkiem niedawno okazało się, że już jest w ciąży, w maju jest rozwiązanie. Na pewno tam wówczas pojadę, żeby z nią być. Monika pracuje na Texas Tech University w Lubbock, gdzie mamy dom. Tam skończyła studia i znalazła pracę, którą lubi. Jest szczęśliwa. Jest też bardzo pogodnym człowiekiem.

- Ale Pani wcale nie wygląda na babcię. Jaki jest pani sekret?
- Wiele osób mnie o to pyta. Ja myślę, że podstawą są geny. Poza tym od 20 roku życia ciągle udaje mi się utrzymywać tę samą wagę. Uważam się też za pogodną osobę, ciekawą świata. Ciągle coś w moim życiu się dzieje, wymyślam, żyję pasjami, każdym szczęśliwym drobiazgiem. I tak myślę sobie, że jeśli się czuję dobrze ze sobą, a przy tym emanuję spokojem, wewnętrznym szczęściem, to też pomaga. Szczęście trzeba w sobie znaleźć, bo często nie zauważamy tych pięknych rzeczy, które są wokół nas i sprawiają, że czujemy się szczęśliwsi. Tego musiałam się nauczyć, bo w moim życiu bywało różnie. Ale nauczyłam się jednego: zawsze jak mnie los dotyka, to myślę: "Boże, czego jeszcze mam się nauczyć?". Nie narzekam, nie płaczę, ile to już tragedii przeżyłam, na ile teraz będzie gorzej. Wiem już, że widocznie tak miało być, że jest to jakaś lekcja dla mnie. Dlatego we wszystkim, co mnie spotyka staram się dostrzec dobrą stronę, naukę. Tak to już chyba jest w życiu, że często musimy dostać po głowie, żeby coś zrozumieć. Ja w swoim życiu miałam cztery wielkie przełomy, które mnie zmieniły. I zawsze podchodziłam do nich z nadzieją, że jednak to ma mnie czegoś nauczyć. Ot, choćby niedawno miałam problem ze zdrowiem, ale właśnie okazało się, że wszystko jest super.
- Nie brakowało Pani odwagi, kiedy stawiała Pani wszystko na jedną kartę. Nie każdego artystę byłoby stać, żeby w rozkwicie kariery wyjechać do obcego kraju.
- Takie jest życie. Mój mąż jest znakomitym naukowcem. Nie mogłam uwięzić go w Polsce po to, by robić karierę. Zresztą w Polsce 20 lat temu był taki czas, że "piosenka środka" była prawie kompletnie odsunięta, a królowała głównie muzyka rockowa. Już tak czasami u nas jest, że jak jest jedna moda, to inne przestają się liczyć. I my wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych. Początkowo miało to być jedynie na dwa lata. I po tym czasie nawet wróciłam, ale ta moja piosenka środka dalej była w niełasce. Dopiero po kilku latach powstały stacje radiowe, które zaczęły puszczać taką muzykę. Publiczność się tego domagała.

- I wiele Pani utworów weszło do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej.
- Publiczność postawiła na swoim. Na moje koncerty przychodzą ludzie starsi, ale i młodzież. Coś było w tych moich utworach, że nawet po tylu latach ludzie do nich wracają.

- To musi być fantastyczne uczucie, kiedy ludzie po tak długim czasie wciąż Panią pamiętają.
- Jestem z tego powodu szczęśliwa, nawet młodzi śpiewają całe teksty moich piosenek. Kiedyś zapytałam takiego młodego chłopaka, skąd on zna słowa piosenek, które były popularne, gdy jego jeszcze nie było na świecie. On na to, że jego rodzice tak lubili te piosenki i tak często ich słuchali, że on sam nie wiedząc kiedy, nauczył się ich na pamięć. Mam więc ogromne szczęście: bo mam te piosenki i sympatię publiczności. To mój wielki skarb. Myślę zresztą, że piosenki z lat 70. i 80. miały duszę, z bardzo dobrą muzyką, pięknymi tekstami. We współczesnych utworach często mi tego brakuje.

- Ale choć w Polsce jest Pani gwiazdą, to jednak to w USA specjalnie dla Pani zatrzymano kołujący już po pasie samolot...
- Ja tam nie byłam żadną gwiazdą! W Lubbock w Teksasie, gdzie mieszkamy, wsiadłam do samolotu, żeby jechać na jakiś koncert. Miałam ze sobą kostiumy. I kiedy samolot już kołował po pasach, zorientowałam się, że kostiumy zostały w hali odlotu. Zaalarmowałam stewardesę, ale ona po krótkiej rozmowie z pilotami powiedziała, że nie wiadomo, czy uda się coś zrobić i być może moje kostiumy zostaną mi przekazane w Dallas, w czasie międzylądowania. Niewiele mogłam zrobić, tylko czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Nie minęło jednak pięć minut, a samolot zaczyna zawracać. Przez okno widziałam, jak od strony lotniska biegnie jakiś człowiek z moimi kostiumami na ramieniu. Tak je odzyskałam. I tak, to prawda - w pewnym sensie zatrzymałam samolot. Ale to właśnie świetny przykład na to, jak otwarci potrafią być Amerykanie.

- Z Polski jednak nie potrafiła Pani zrezygnować.
- Ja jestem z tych chorych na Polskę. Przeciwnie niż mój mąż. Jesteśmy kompletnie różni pod tym względem. On się świetnie w Stanach realizuje od strony naukowej, zawodowej, nawet towarzyskiej. Choć ostatnio nawet on coraz częściej wspomina o powrocie, zwłaszcza jak widzi, ile ja zrobiłam w USA dla naszego kraju organizując różne imprezy promujące Polskę i Polaków. I on przy jednej z takich okazji powiedział: "Wiesz co, ja też tej Polsce będę chciał oddać choć część tego, co ona mi dała". Ale znam go i wiem, jak ważne jest, żeby on mógł się tutaj realizować, nawet jeśli przejdzie niedługo na emeryturę. Dalej zamierzamy jeździć po świecie, zwiedzać Europę, no i przede wszystkim Polskę.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska