Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja i żona kontra koronawirus. Dziennik z kwarantanny i izolacji

Andrzej Flügel
Andrzej Flügel
Staraliśmy się z żoną przestrzegać zaleceń, wierząc, że nas wirus nie dopadnie. Dopadł...
Staraliśmy się z żoną przestrzegać zaleceń, wierząc, że nas wirus nie dopadnie. Dopadł... Mariusz Kapała
Pandemia towarzyszy nam od wielu miesięcy. Obrazki ze szpitali, wypowiedzi lekarzy, ostrzeżenia wirusologów. Staraliśmy się z żoną przestrzegać zaleceń, wierząc, że nas wirus nie dopadnie. Dopadł...

Dzień pierwszy

Nigdy bym nie przypuszczał, że właśnie tego dnia wszystko u nas wywróci się do góry nogami. Wieczorem, kiedy oglądałem sobie spokojnie Ligę Mistrzów, zadzwonił znajomy lekarz, z którym kilka dni wcześniej spędziłem, w fajnym towarzystwie, kilka godzin. - Sorry, jestem pozytywny - powiedział. - Musiał mnie zarazić jakiś pacjent. Mam gorączkę, boli mnie głowa. Jestem w izolacji. Jak zadzwoni do mnie sanepid, będę musiał podać wszystkich was z naszego spotkania jako kontakt.
Ta wiadomość wali mnie jak obuchem w głowę. Praktycznie jestem więc w kwarantannie. Wszystkie plany na najbliższe dni (w tym od dawna odkładane towarzyskie spotkanie z przyjaciółmi) walą się w gruzy. Lekarz sugeruje, że jeśli chcę, da mi skierowanie na wymaz. Jestem, jak niemal każdy facet, po trosze hipochondrykiem, więc oczywiście chcę.

Dzień drugi

Rano jadę do szpitala do punktu pobrań. Wiem z telewizji, że czeka się tam bardzo długo, więc wstaję skoro świt. Żona, która pracuje jako nauczycielka, jedzie do szkoły, żeby powiadomić dyrektora, bo skoro ja jestem w kwarantannie, to ona także musi być. Pod szpitalem wielka kolejka. Tak mniej więcej na trzy, cztery godziny stania. Co mam robić? Stoję. W tym czasie dzwonię i zawiadamiam tych, z którymi miałem się spotkać w najbliższych dniach, że nic z tego. W końcu się doczekałem. Pobrano mi wymaz z gardła, dostałem karteczkę z informacją, jak sprawdzić wynik. Żona wraca z wielkimi zakupami, które mają nam wystarczyć na kilka dni. Dzwoni do lekarza rodzinnego, bo musi dostać przecież zwolnienie. Teraz okazuje się, jak świetnie zrobiliśmy przed kilkoma dniami, zamieniając wielką przychodnię, molocha - na małą, dzielnicową. Tam mielibyśmy kłopot, żeby porozmawiać z lekarzem choćby telefonicznie, tu nie było żadnego problemu.

Dzień trzeci

Żartujemy, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może ten wstrętny wirus nas ominie? Tymczasem odpoczniemy od zabiegania i ciągłego pędu. Niedługo mamy już 45-lecie ślubu i zawsze czujemy się ze sobą dobrze. Nie ma więc problemu, żeby razem posiedzieć w domu. Jednak gdzieś w podświadomości mamy, że może u nas już grasuje wirus, tylko jeszcze się nie objawił.

Dzień czwarty

Dostaję wynik. Ujemny. Tyle że zaraz mnie sprowadzają na ziemię ci mocniej siedzący w temacie, na czele z żoną. Zrobiłem badania w szóstej dobie od kontaktu z osobą zakażoną, więc mogłem mieć jeszcze wynik ujemny. Ciągle czekam na telefon z sanepidu z poleceniem, że mam być w kwarantannie. Z nikim z uczestników naszego spotkania sanepid się nie skontaktował, a znajomy lekarz mówi, że nikt go nie pytał, z kim miał kontakt... Gdyby nie to, że jesteśmy ludźmi odpowiedzialnymi, moglibyśmy spokojnie funkcjonować tak jak dawniej i teoretycznie zarażać wszystkich, z którymi się stykamy. Koledzy z tego nieszczęsnego spotkania mówią, że jeszcze dzień, najwyżej dwa i jeśli nie będziemy mieli objawów, wrócimy do normalnego życia.

Dzień piąty

Niestety. Po południu żona ma temperaturę 37,7. To jedyny, ale jakże niepokojący objaw. Ja czuję się bardzo dobrze. Pojawił się niepokój. Skoro ja, uczestnik spotkania, nie mam objawów, to czemu ma je żona? Przeniosłem wirusa na ubraniu? Nie wiadomo. Nie ma jednak wyjścia. Żona dzwoni do lekarza, dostaje skierowanie na wymaz.

Dzień szósty

Jedziemy do samochodowego punktu pobrań koło Centrum Sportowo-Rekreacyjnego, nie będziemy stać na dworze, bo żona cały czas ma temperaturę. Wiemy, choćby z Facebooka, że są tam ogromne kolejki, więc zjawiamy się już po siódmej rano. Jesteśmy 26 samochodem w kolejce. Badanie rusza o 10.00. Nie mamy wyjścia, siedzimy w samochodzie i czekamy. Po 10.00 podchodzi do nas człowiek w kombinezonie i przekazuje ankietę, którą trzeba wypełnić. Rozdaje ją mniej więcej do 50 samochodów, a ostatniemu nakleja na tylnej szybie, że to koniec. Ci, którzy pojawili się dopiero teraz, odjeżdżają niezadowoleni. Czekamy ponad trzy godziny.
Po południu dzwoni policja i prosi, żeby żona pokazała się na balkonie. Okazuje się, że w momencie, kiedy dostała zwolnienie, automatycznie objęto ją kwarantanną. Najciekawsze jest to, że ja, który miałem rzeczywisty kontakt z osobą zakażoną, nadal nie jestem nigdzie ujęty. To paradoks, ale czy pierwszy w naszym życiu? Policja, a czasem wojsko dzwoni potem codziennie.

Dzień siódmy, ósmy i dziewiąty

Z żoną coraz gorzej. Cały czas ma temperaturę (najwyższą 38,6). Jest coraz słabsza. Drżę z niepokoju, bo według tego, co się mówi i słyszy, jest na pierwszej linii, jeśli chodzi o zagrożenie, bo przecież wiek, przebyty zawał, astma i cukrzyca. Na szczęście mamy w rodzinie lekarza. Moja siostrzenica pomaga jak może. Radzi, co robić, wysłała nam film z instrukcją, jak oddychać i jak robić ćwiczenia, które mają choćby trochę ulżyć. Żona, mimo że jest coraz słabsza, stara się starannie wykonywać te ćwiczenia. Załatwiliśmy pulsoksymetr, który pokazuje zawartość tlenu. Instrukcja, według której, jeśli przez 15 minut zejdzie poniżej 90, trzeba wzywać pogotowie, powoduje, że ciągle gapię się w ten ekran. Nie śpię w nocy i co chwilę wstaję, patrząc, czy nie jest poniżej owego 90. Na szczęście, choć momentami było poniżej, cały czas jest nie najgorzej, ale nie 98, 99, tylko 91, 92, 93, czyli blisko granicy, poniżej której trzeba wzywać pomocy. Jest strach i niepewność.

Dzień dziesiąty

Ciągle nie ma wyniku. To zakrawa na skandal. Żona słabnie z godziny na godzinę. Nasza lekarka sama dzwoni i pyta o zdrowie, co w poprzedniej wielkiej przychodni byłoby nie do pomyślenia. Cały czas mamy kontakt z siostrzenicą, która pomaga, radzi i pamięta o ciotce i wujku.

Dzień jedenasty

Wielki stres. Żona jest coraz słabsza. W sumie niemal nie jest w stanie bez pomocy przejść do ubikacji. Strasznie się martwię. Już oczyma wyobraźni widzę ją gdzieś pod respiratorem, daleko ode mnie, bez pomocy... O śnie oczywiście nie ma mowy, jest panika i co chwilę sprawdzanie, czy nie ma problemów z oddychaniem. Najgorsze jest to, że żona gaśnie w oczach, a ja nie mogę zrobić nic poza telefonem na pogotowie. Siostrzenica radzi, żeby zadzwonić, choćby po to, żeby żonę jednak ktoś obejrzał. Dzwonię z duszą na ramieniu, że zaraz zabiorą ją do szpitala.
Przyjeżdża ratownik medyczny, ubrany w kosmiczny, tak znany z telewizji, kombinezon. Na wstępie zaznacza, że jeśli będzie musiał zabrać żonę do szpitala, to jedyne miejsce jest szpitalu polowym w Drezdenku. Wpadam w panikę, to przecież 130 kilometrów od Zielonej Góry. Ratownik jest bardzo fajny, do żony mówi „Słoneczko”, widać, że jest fachurą. Robi wszelkie możliwe badania, które może wykonać na miejscu. Stwierdza, że stan żony jest taki, że jednak powinna znaleźć się w szpitalu. On jednak uważa, że tam będzie leżała gdzieś w kącie wielkiej sali, którą obsługiwać będzie jedna pielęgniarka. Lepiej jej będzie w domu. Trzeba obserwować i jakby było gorzej - dzwonić. Na koniec aplikuje jej zastrzyk, po którym ma spaść gorączka. Zaleca dużo picia, stałe wietrzenie mieszkania. Mówi, że będzie dobrze. Supergość!

Dzień dwunasty

W końcu jest wynik. Niejednoznaczny! To granda. Można się domyślać, że trzymano tak długo próbkę, że w końcu się zepsuła. Nie potrafię tego zrozumieć. Najgorsze, że jak dotąd czułem się dobrze, teraz złapałem lekki katarek, ale temperaturę mam około 38. Żona po zastrzyku, który otrzymała, po raz pierwszy od wielu dni nie ma gorączki. Spekulujemy, że w takim razie wirus nie mógł do nas przyjść ode mnie i mojego towarzyskiego spotkania, bo minęło już prawie 20 dni. Skąd się więc wziął? Wychodzi na to, że żona przyniosła go ze szkoły albo skądkolwiek, bo przecież krąży między nami. Lekarka rodzinna wypisuje nam numery skierowań na badanie. Od znajomej dowiadujemy się, że w Sulechowie praktycznie się nie czeka. Jesteśmy w jakiej takiej formie, bo ja mam temperaturę dopiero drugi dzień, a żona po zastrzyku czuje się lepiej. Jedziemy. Rzeczywiście, przed nami jest tylko jeden człowiek. Wynik ma być po 72 godzinach.

Dzień trzynasty

U żony po dwóch dniach wróciła temperatura. Niespodziewanie u mnie pojawiły się silne bóle w dolnych partiach brzucha. Początkowo niezbyt się tym przejmuję. Biorę leki przeciwbólowe i czekam, aż to minie. Nie mija.

Dzień czternasty

Jest źle. U żony wróciła temperatura, a już liczyliśmy, że po dwóch dniach bez niej mamy to z głowy. Nadal jest bardzo słaba, ale jest jakaś nadzieja, że będzie lepiej. Zwijam się z bólu i też mam gorączkę, wprawdzie nie przekracza 38 stopni, ale i tak odechciewa mi się wszystkiego. Najgorsze, że w sumie nie wiadomo, kto może mi pomóc. Gdybym nie miał COVID, szybko, bo odpłatnie (normalnie trzeba przecież czekać kilkanaście dni albo więcej), zrobiłbym USG, a potem w zależności, co tam by wyszło, poszedłbym do odpowiedniego lekarza. A tak? Zostaje ból, pożeranie leków przeciwbólowych i przykładanie termoforu.

Nigdy bym nie przypuszczał, że właśnie tego dnia wszystko u nas wywróci się do góry nogami. Wieczorem, kiedy oglądałem sobie spokojnie Ligę Mistrzów,
Nigdy bym nie przypuszczał, że właśnie tego dnia wszystko u nas wywróci się do góry nogami. Wieczorem, kiedy oglądałem sobie spokojnie Ligę Mistrzów, zadzwonił znajomy lekarz, z którym kilka dni wcześniej spędziłem, w fajnym towarzystwie, kilka godzin. - Sorry, jestem pozytywny - powiedział. Mariusz Kapała

Dzień piętnasty

Dzwoni pani z sanepidu. Oboje mamy wynik dodatni. Jest bardzo sympatyczna. Pyta, jak się czujemy, i nakłada na nas izolację. Czuję się fatalnie. Nie wiem, czy ten ból to jakiś mniej znany objaw wirusa? Żona, która czuje się nieco lepiej, ale ciągle ma niewielką temperaturę, czyta w internecie jedynie o biegunce. Nic tam nie ma o bólach brzucha...

Dzień szesnasty

Wyję z bólu. Lekarka rodzinna, nie widząc mnie, nie mając badania USG, praktycznie nie może mi pomóc. Czuję się, jakby ktoś wsadzał mi w jelita rozpalone żelazo. W nocy nie ma mowy o spaniu. Rośnie stos gazet i książek, jakie miałem przeczytać. Cały czas pomagają nam syn i córka. Załatwiają to, co potrzebujemy, robią zakupy. Dzwonią, stawiają na korytarzu i kiedy wsiadają do windy, zabieram siatki do domu. Absolutnie nie możemy narzekać. Spełniają wszystkie nasze prośby. Dzwoni wojsko, które kontroluje, czy jesteśmy w domu. Jesteśmy. Wojsko na przemian z policją będzie dzwonić do końca izolacji.

Dzień siedemnasty

Żona czuje się już lepiej. Temperatura pojawia się wieczorem, ale już tylko 37 albo 37,3. Nie może patrzeć, jak się męczę. Dzwoni na pogotowie. Dyżurny sugeruje tabletki przeciwbólowe i pewnie nie kłamie, mówiąc o tym, że wszystkie karetki są w trasie. W końcu obiecuje, że ktoś się u nas zjawi. Po niecałej godzinie są dwaj ratownicy medyczni, oczywiście w kosmicznych strojach. Są też bardzo sympatyczni. Faszerują mnie wszystkimi środkami przeciwbólowymi, jakie mają. Nic więcej nie mogą. Jak się skończy izolacja, mam iść do lekarza.

CZYTAJ TAKŻE:

Dzień osiemnasty, dziewiętnasty, dwudziesty i dwudziesty pierwszy

Żona wraca do życia. Nie ma już temperatury. To, że COVID w jej przypadku nie zaatakował płuc, uznajemy za coś wspaniałego. Przecież z zawałem, astmą i cukrzycą była niemal pewnym kandydatem pod respirator. Stało się inaczej. To niemal cud. Jest kompletnie bez sił, męczy się każdą prostą czynnością, ale zaraz zaczyna sprzątać. Kiedy ona leżała, a ja byłem w formie, starałem się, ale przecież nie potrafię tak sprzątnąć łazienki czy odkurzyć jak ona. To, co kiedyś robiła szybko, teraz trzy razy wolniej. Jednak działa i widać, że wraca do zdrowia i już liczy dni, kiedy skończy się izolacja i będzie mogła wyjść.

Dzień dwudziesty drugi i dwudziesty trzeci

Wegetuję, wyję z bólu. Czasem przysypiam, bo w nocy nie mogę spać. Siedzę na fotelu w pozycji półleżącej, mając nogi oparte o pufa. Nie mogę czytać, oglądam telewizję. Jestem na bieżąco z tym, co się dzieje w Polsce i na świecie. Ciągle mam niewielką temperaturę, ale gdyby nie ten cholerny ból, nie byłoby tak źle. Jest źle. Nie wiem, czy to COVID, czy jakaś poważna choroba. Żona dzwoni po przychodniach i próbuje mnie umówić na (oczywiście odpłatne) badanie USG. Udaje się jej na trzy dni po zakończeniu izolacji.

Dzień dwudziesty czwarty

Żona wiezie mnie na badanie. Pierwszy raz od wielu dni wychodzę. Jesteśmy oboje bardzo słabi. Na sobie przekonuję się, że to, co mówili ci, którzy przeszli tę cholerną zarazę, jest prawdą. Ledwo powłóczę nogami, a w przychodni, czekając na badanie, czuję się, jakbym miał 30 lat więcej. Wreszcie USG. Lekarz stwierdza zapalenie jelit z groźbą miniperforacji. Zapisuje antybiotyk i każe natychmiast odwiedzić chirurga. Siostrzenica doradza mi zrobienie badań krwi. Co najciekawsze, od przykładania termoforu porobiłem sobie rany na brzuchu. To pokazuje, jak musiało mnie boleć, skoro nie poczułem oparzeń.

Dzień dwudziesty piąty i dwudziesty szósty

Biorę antybiotyk, ale ból cały czas jest. Momentami jakby mniejszy, ale kiedy wydaje mi się, że już jestem na dobrej drodze, wraca ten, który mi towarzyszył przez ostatnie dni. Żona wspaniale się mną opiekuje. Siedzę jak basza, a ona krząta się wokół mnie. Gdyby nie ten wstrętny ból, takie nicnierobienie byłoby nawet fajne, a tak?

Dzień dwudziesty siódmy

Żona siłą perswazji, prośbą i nie wiem do końca czym (ja bym tak nie potrafił) zapisuje mnie, oczywiście odpłatnie, do chirurga jeszcze tego samego dnia. Wcześniej robię badania, które pokazują, że mam poważny stan zapalny. Chirurg ogląda USG, bada mnie i, na szczęście, nie stwierdza jakichś perforacji, które skutkowałyby natychmiastową operacją. Zaleca dokończenie kuracji antybiotykowej, powtórzenie jej za cztery tygodnie. Gdyby gorączka nie ustępowała, a zalecane za tydzień wyniki byłby złe, muszę się u niego stawić.

Dzień dwudziesty ósmy

Ciągle czuję się kiepsko. Ból już nie jest taki intensywny jak dziesięć dni temu, ale ciągle jest. Nachodzi mnie refleksja, że człowiek, który ma COVID, ale dopadnie go, tak jak mnie, coś innego, właściwie nie ma szans. Musi czekać, aż będzie mógł normalnie wyjść i sobie pomóc. A co, jeśli miałby zrobić USG i zaliczyć wizytę u chirurga normalnie, jak mu się należy, przez NFZ? Przecież nie ma na to szans! Nie należę do ludzi, którzy mają nadmiar pieniędzy, ale ratując swoje zdrowie, mogłem sobie na to pozwolić. A co mają począć ci, których na to nie stać? Nie mam pojęcia...

Dzień dwudziesty dziewiąty

Czuję się już lepiej, ale gdybym powiedział, że tak jak przed całą tą zadymą, to skłamałbym. Skłamałbym też, gdybym oświadczył, że nadal boli mnie i nie mogę funkcjonować. Zacząłem więc się ruszać, coś robić w domu, pomagać żonie po dniach przymusowego koczowania na fotelu. Wieczorem rozmawiamy o tym wszystkim, co przeżyliśmy w ostatnich tygodniach. Dochodzimy do wniosku, że mieliśmy wielkie szczęście, bo jakoś z tego wyleźliśmy. Jesteśmy w grupie zagrożonej, żona dodatkowo z racji chorób. Mnie też się w sumie udało, bo wprawdzie przez COVID nie mogłem walczyć skutecznie z tym cholernym zapaleniem jelita, ale przecież mogłem skończyć na stole operacyjnym, czego udało się uniknąć. Jesteśmy więc szczęściarzami!

Dzień trzydziesty

Wychodzę po raz pierwszy do sklepiku osiedlowego. Idę jak kiedyś, dziarskim krokiem, ale wracając, jestem kompletnie zlany potem. Każdy ruch sprawia mi wielką trudność i ledwo dowlokłem się do klatki schodowej. Czekając na windę, myślę sobie, że ktoś jednak nad nami czuwał, że jednak żyjemy...

Ja i żona kontra koronawirus. Dziennik z kwarantanny i izolacji
Mariusz Kapała

WIDEO: Szczepienia na COVID-19

źródło: Dzień Dobry TVN/x-news

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska