Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak to ludzie ze wsi strażaków ugościli

Danuta Kuleszyńska
- W Grabkowie idzie wytrzymać, bo nasza wieś jest piękna, powietrze tu czyste a i ludzie w sumie nie najgorsi- przyznają zgodnie Kazimierz Jakuszewicz i Lech Czarnów
- W Grabkowie idzie wytrzymać, bo nasza wieś jest piękna, powietrze tu czyste a i ludzie w sumie nie najgorsi- przyznają zgodnie Kazimierz Jakuszewicz i Lech Czarnów fot. Krzysztof Kubasiewicz
- Zobaczyłam ich z okna, jak biegają po suche bułki. No to zaraz do głowy przyszedł pomysł, żeby chłopaków nakarmić.

Mirosława Jakuszewicz nie widzi w tym nic dziwnego, że wieś ugościła ogniowców walczących z ostatnimi pożarami torfowiska.

Dym do Grabkowa nadciągał od strony pól. Była środa i ludzie wiedzieli, że pali się torf. - Sam z siebie pożar się nie weźmie, więc pewnie ktoś celowo podpalił. Kto? No, my tylko możemy sobie gadać, bo za rękę nikt nikogo nie chwycił - Stanisław Michalski siedzi pod stodołą i wspomina zdarzenie sprzed tygodnia. - Cały czas się tli, a dziś to cała wieś znów była zadymiona.

- Taki smog był rano, że okien nie szło otworzyć. Od półtora tygodnia tak się tli - wzdycha Kazimierz Jakuszewicz.

Skoro świt Lech Czarnów wybrał się z psem na spacer do Osieka. Jak okiem sięgnąć niewiele widział, tyle było dymu. - Spokój wróci, jak ulewa spadnie - mówi.
Pod lasem, tuż przy drodze na Osiek rozbity namiot, obok stoją rzędem ławy i stoły. Tutaj mieści się sztab dowodzenia na czas gaszenia torfu. Przy stole siedzą strażacy: Ryszard Mydłowski, dowódca zastępu PSP w Lubsku i Tomasz Kowalczuk.

Pamiętają, że jak w środę strażacy zjechali do Grabkowa, to kobiety ze wsi ugościły ich czym mogły. - Jeszcze nigdzie tak nas nie przyjęto i za to bardzo dziękujemy. Wioska co miała to dała, jak myśmy z ogniem walczyli - wspomina Kowalczuk. - A potem, już tutaj, do sztabu, kobiety także z Osieka przyniosły ciasto, kaszankę, kiełbasę, grochówkę w garach... Piękny gest, dobrzy ludzie.

Córka upiekła rogaliki

Zaczęło się od Mirosławy Jakuszewicz. Okna jej kuchni wychodzą na wiejski plac. Około trzeciej po południu plac zaroił się od strażaków. Stąd ruszali do gaszenia torfu i wracali po wodę. Akcja trwała wiele godzin. - Wyglądam raz i drugi i widzę, jak chłopaki chodzą do sklepu po picie i suche bułki.

Zaraz pomyślałam, że trzeba ich nakarmić. Wiem jak to jest na takich akcjach, bo mój mąż często do pożarów jeździ, w lesie pracuje. Więc zaraz za telefon chwyciłam i do sołtyski dzwonię.

Sołtyska Joanna Ostapowicz strażaków nie widziała, bo jej dom w innej części wsi stoi. Ale pomysł, by ich nakarmić, bardzo jej się spodobał. - Rzuciłam robotę i na plac zaraz pobiegłam. Zrobiłyśmy zrzutkę na chleb i kiełbasę. Zaraz inne kobiety się włączyły. Przybiegły z czym się dało: z ogórkami, papryką, z mlekiem, ciastem... Ktoś przyniósł krzesła i stolik, Krysia Michajłowska parzyła kawę, moja córka upiekła rogaliki...

- To taki normalny ludzki odruch, żeby pomóc drugiemu człowiekowi - M. Jakuszewicz tuli do snu trzymiesięcznego Bartka. Maluch, jak dorośnie, być może też zostanie strażakiem.

Bo na to zasługują

J. Ostapowicz w Grabkowie mieszka od urodzenia, sołtyską jest półtora roku. Ludzi wszystkich zna, bo wieś nieduża. - Mamy 234 mieszkańców, kobiet i mężczyzn po połowie, w tym roku urodziło nam się dwoje dzieci - wylicza. - Wioska jest solidarna, bo jak trzeba, to chętnych do pomocy nie brakuje. No, ale jak wszędzie znajdą się i tacy, którzy odstają od reszty.

Sołtyska odkąd sięga pamięcią, tak dużego pożaru torfowiska sobie nie przypomina. - Co roku się tli, ale, żeby aż tak, to jeszcze nigdy nie było. Może ktoś niedopałek zostawił, może iskra z ciągnika poszła...

Z innych pożarów J. Ostapowicz pamięta płonącą stodołę wujka z 15 lat temu i dwa pożary u teściowej. - Poza tym jest u nas spokojnie - dopowiada.

Jako sołtyska postawiła we wsi na porządek. Zaczęła od placu w środku Grabkowa. Skrzyknęła mieszkańców: za grabie chwycili, plac uprzątnęli, powyrywali chaszcze. - Wiem, że na wioskowych ludzi mogę liczyć, wystarczy rzucić hasło - dodaje.

Niedawno powołała Stowarzyszenie Przyjaciół Wsi Grabków. Żeby pieniądze zdobywać na różne przedsięwzięcia. Wspólnie z radą sołecką napisała projekt odnowy miejscowości. Roboty jest dużo, a najważniejszy to remont świetlicy. - Żeby ludzie spotykali się w godnych warunkach, bo na to zasługują - podkreśla.

Jak to w życiu bywa

K. Jakuszewicz do Grabkowa przyjechał w 1947 z Berezy Kartuskiej. Dziś ma 78 lat i chętnie wraca do przeszłości. Bo, jak mówi, za komuny było we wsi lepiej.

- Trzysta litry mleka ja oddawał do spółdzielni i panisko wielki byłem, niczym kułak, a teraz mleko po 47 groszy, krów nie ma, gospodarować się nie opłaca - macha ręką. I wspomina jak to w Grabkowie był pegeer, jak telewizja i ministrowie różni tu zjeżdżali, jak wieś kwitła, mlekiem i miodem płynęła. - A dziś to ja dziad jestem i tyle - macha ręką.

- A ludzie jacy dziś w Grabkowie żyją?
- Różni. I lepsi, i gorsi, jak to w życiu. Jedni drugim pomagają, ale też są i tacy, co od pomocy wódeczkę wolą i zamiast pracować na kuroniówce siedzą. Ale generalnie nasze ludziska są w porządku.

- Ludzie się zmieniają - filozoficznie sumuje L. Czarnów, który w Grabkowie żyje od 1949 roku i nigdy nie chciał stąd wyjeżdżać. - Bo jest wymiana pokoleń. Kiedyś do Kałków to my z chłopakami konno ruszali, żeby chłopaka odbić, bo go kałkowianie pobili. A z dziewuchami to pieszo się na zabawy chodziło. A dziś każdy ma samochód...

I żyje cię całkiem dobrze, rozrób takich już nie ma. Ludzie też całkiem, całkiem... Jak trzeba, to rękę podadzą. Co tu gadać: serca mają i już.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska