Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Wojciech wychodzi z Kościoła

Michał Kurowicki 68 387 52 87 [email protected]
W akcie wystąpienia z Kościoła Wojciech Załuski napisał, że chce, żeby jego konstytucyjne prawo do wolności religijnej było uszanowane.
W akcie wystąpienia z Kościoła Wojciech Załuski napisał, że chce, żeby jego konstytucyjne prawo do wolności religijnej było uszanowane. fot. Michał Kurowicki
Rocznie w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej z Kościoła katolickiego występuje około dziesięciu osób. W tym roku zdecydował się na to zielonogórzanin Wojciech Załuski. Mija już pięć miesięcy, a on nadal jest oficjalnym członkiem Kościoła.

Co to jest pięć miesięcy z perspektywy ponad dwutysięcznej historii chrześcijaństwa? Ot, chwila… Wojciechowi wydawało się jednak, że skoro jest dorosły i w Boga od dawna nie wierzy, wystąpienie z Kościoła katolickiego powinno być zwykłą formalnością załatwioną od ręki. Przekonał się, że to nie takie proste.

Apostazja, czyli świadome, publiczne i dobrowolne wyrzeczenie się przynależności do Kościoła katolickiego, wymaga od apostaty sporej dozy samozaparcia. Nie wystarczy napisać do kurii czy przyjść do proboszcza i złożyć deklarację na piśmie. Może dlatego wiele osób, które z katolicyzmem łączy tylko fakt ochrzczenia ich we wczesnym dzieciństwie, macha ręką na to, że figurują w kościelnych statystykach jako katolicy.

Trzydziestolatek z Zielonej Góry uparł się, żeby uporządkować swoją światopoglądową przynależność. Po co mu to? W akcie wystąpienia z Kościoła napisał, że chce, żeby jego konstytucyjne prawo do wolności religijnej, wyrażające się w możliwości wyboru innej religii lub nie wyznawania żadnej, było uszanowane. Napisał, że powodem, dla którego opuszcza Kościół jest fakt, że jest osobą niewierzącą w Boga. W takiej sytuacji jego dalsza przynależność do tego Kościoła pozostaje w sprzeczności z jego nauką.

Dowiedział się, że powinien zacząć od zdobycia aktu chrztu. Poszedł zatem do kancelarii parafialnej kościoła, w którym był chrzczony. Tam stosownych ksiąg nie było, bo w czasie jego chrztu kościół ten był obsługiwany przez kancelarię innego kościoła. Wybrał się więc tam, gdzie znajdowały się odpowiednie dokumenty. Przy okazji odbył dłuższą rozmowę z dwoma księżmi.

- Jeden pytał mnie, dlaczego chcę wystąpić z Kościoła, kim jest dla mnie Jan Paweł II, a drugi czy przez całe życie nie czułem, że to właśnie Bóg podtrzymuje moje życie - opowiada W. Załuski. - Ksiądz sugerował też, że może mi się nudzi, bo po co mi to całe zamieszanie oraz, że gdy zakocham się w dziewczynie, a ona będzie chciała ślubu kościelnego, moje wyjście z Kościoła może wszystko zablokować. Dyskusja trwała, a ja po prostu chciałem dostać mój akt chrztu. I nic więcej.

Po kilku prośbach ksiądz przeszukał księgi parafialne i w końcu znalazł odpowiedni wpis. - Zaproponowałem więc, że jeśli już jest akt chrztu, to może od razu załatwimy sprawę. Okazało się to jednak wbrew kościelnym przepisom i zostałem skierowany do kancelarii parafii na tym terenie, gdzie jestem zameldowany.
Wojciech Załuski przyszedł tam z przygotowanym wcześniej oświadczeniem woli apostazji i swoim aktem chrztu. To jednak nie wystarczyło. Został poinformowany, że oprócz dokumentów potrzebuje jeszcze dwóch świadków. Po co świadkowie? Przecież on sam chyba najlepiej wie, czy wierzy w Boga, czy nie. W końcu, po miesiącu starań, znalazł świadków i z nimi, jak i wszystkimi niezbędnymi dokumentami, udał się ponownie do parafialnej kancelarii.

- Tam ksiądz już na początku zasugerował, że jeden z moich świadków jest… niewartościowy, ponieważ nie jest osobą ochrzczoną. Uznał, iż zgodnie z procedurą, jeżeli żyją rodzice i chrzestni, warunkiem przyjęcia apostazji jest ich obecność i że najlepiej byłoby, gdyby świadkami byli moi rodzice albo inne bliskie osoby z mojej rodziny - opowiada Załuski. - Po półgodzinnej rozmowie, ksiądz zdecydował się wreszcie przyjąć ode mnie akt apostazji. Podpisałem się na nim ja i moi świadkowie. Oprócz danych personalnych i dokładnego miejsca zamieszkania, musieli wpisać swoje wyznanie. A mój świadek, który jest ateistą, został poproszony o wpisanie swego wyznania jako… nieochrzczony.
Ksiądz obiecał skierować sprawę do kurii, gdzie miała zostać rozpatrzona w ciągu około dwóch tygodni. Mijają już dwa miesiące, a W. Załuski wciąż nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Według rzecznika prasowego Kurii Diecezjalnej w Zielonej Górze ks. Andrzeja Sapiehy, formalne wystąpienie z Kościoła wymaga zachowania określonej procedury. O dokonanej apostazji proboszcz zawiadamia kurię. Ona sprawdza czy zostały dopełnione wymagane warunki. Zwykle nie trwa to długo, chyba że nie złożono wszystkich dokumentów albo są jakieś formalne braki w oświadczeniu.

- Nie ma wymogu, że świadkowie muszą być katolikami. Chodzi tylko o poświadczenie aktu apostazji przez ich obecność. Ale też o podkreślenie, że mamy do czynienia z poważną decyzją. Ci dwaj świadkowie są po to, żeby uświadomić osobie dokonującej aktu wystąpienia z Kościoła, że to rzecz dużej wagi i ma poważne konsekwencje - przekonuje rzecznik.
Rocznie o wystąpienie z Kościoła katolickiego na terenie diecezji zielonogórsko-gorzowskiej ubiega się około dziesięciu osób. - W 2009 roku było osiem takich przypadków. Dwa z nich to były zapytania, a pozostałe to konkretne akty apostazji. Mimo wszystko są to przypadki odosobnione - zauważa ks. Andrzej Sapieha. - Dla porównania, na terenie diecezji mamy około 260 parafii, a w nich ponad milion wiernych. Nie wiem dokładnie kim są apostaci, ale to raczej ludzie młodzi.

W Polsce zasady apostazji ustaliła 27 września 2008 r. na zebraniu plenarnym w Białymstoku Konferencja Episkopatu Polski. Są one ostrzejsze niż te przyjęte 13 marca 2006 r. w Watykanie w Stanowisku Papieskiej Rady do spraw Tekstów Prawnych. Te watykańskie nie mówią chociażby o potrzebie posiadania jakichkolwiek świadków. Polskie zalecają, żeby - jeśli to możliwe - przynajmniej jednym ze świadków był ktoś z rodziców lub chrzestnych odstępcy.
Wojciechowi Załuskiemu, który nie chce być członkiem Kościoła katolickiego, pozostaje czekanie. Próbuje dowiadywać się, jakie są losy jego sprawy, ale wciąż nie udaje mu się uzyskać odpowiedzi...

- Nie słyszałam jeszcze, aby ktoś chciał opuścić nasz Kościół, przecież to straszne - mówi pani Maria z parafii, do której należy Wojciech Załuski. - Dla mnie to kompletnie niezrozumiałe, przecież wszyscy jesteśmy katolikami... Jak można żyć bez wiary?
Gdyby to się zdarzyło w mojej rodzinie nie wiem jak bym się zachowała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska