Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak żyje współczesna arystokracja

Aleksandra Więcka [email protected]
- Najczęściej przypominam sobie, że jestem hrabianką, gdy dostaję oficjalne zaproszenie na ślub czy bal - mów Agnieszka Rey
- Najczęściej przypominam sobie, że jestem hrabianką, gdy dostaję oficjalne zaproszenie na ślub czy bal - mów Agnieszka Rey Aleksandra Więcka
- Kiedyś dziennikarka zapytała, czy mam służącą do prania ubrań. Mam. Bardzo skuteczną i ekonomiczną. Do tego nie muszę z nią rozmawiać. Nazywa się pralka - śmieje się hrabianka Agnieszka Rey, w 14. pokoleniu wnuczka Mikołaja Reja.

CIEKAWI NAS, BO JEST NIEDOSTĘPNA

CIEKAWI NAS, BO JEST NIEDOSTĘPNA

Kinga Wysieńska, socjolog: - Zainteresowanie arystokracją to trend podsycany przez kulturę masową i kolejne arystokratyczne śluby. Przepych kreacji, tonące w zieleni pałace i służba na każde zawołanie to są wizje, które rozpalają wyobraźnie. Poprzez międzynarodowe koligacje, znajomości, majątki i udział w biznesie arystokracja ma zwykle wpływ na politykę i władzę. Wielu arystokratów to przyjaciele głów państw albo głowy państwa - na przykład prezydent Bronisław Komorowski ma tytuł hrabiowski. Społeczeństwo potrzebuje elit. Kiedy w Austrii po I wojnie światowej zakazano używania tytułów szlacheckich i "Von" przed nazwiskiem, wykształciła się nowa elita i nowy przedrostek będący oznaką statusu. O przynależności do klasy wyższej świadczył tytuł doktora. Zainteresowanie tą grupą podsyca także jej niedostępność. Nie można się do niej zgłosić lub zapisać, jedynym sposobem dołączenia jest urodzenie lub małżeństwo. Współczesne elity - ekonomiczna, polityczna, gwiazdy mediów - nie są w stanie jej zastąpić. Zostać celebrytą, politykiem, biznesmenem może każdy. I staje się to coraz łatwiejsze.

- Czym różni się życie arystokratki od życia innych ludzi? - zastanawia się Agnieszka. - Przede wszystkim rozmachem rodzinnych imprez - żartuje. Na śluby i pogrzeby zjeżdża kilkaset osób z całego świata, w tym koronowane głowy. Oczywiście są też bale, herby, dobre maniery i elitarne szkoły. Wiszące na ścianach portrety przodków liczą kilkaset lat, a ich zasługi zna każde dziecko uczące się historii.

Służąca nazywa się pralka

Ale codzienne życie współczesnej arystokracji nie przypomina filmu Disneya. Większość chodzi do pracy, sprząta, gotuje, urządza mieszkanie meblami z Ikei, stawiając na półkach rodzinne pamiątki. Agnieszka pracuje jako asystentka zarządu w firmie z branży spożywczej, Barbara Czartoryska jest fotografką, Cosima Borawska projektuje modę, Anna Czartoryska grywa w serialach, Antoni Edmund Bojanowski prowadzi firmę importującą wina. Nawet książęca para Dominika Kulczyk-Lubomirska i Jan Lubomirski-Lanckoroński nie mieszka w rodzinnym pałacu w Wiśniczu, tylko na szczycie apartamentowca w Warszawie. Księżna zarządza fundacją ekologiczną i firmą doradczą, a książę ma firmę developerską i bar kanapkowy.

Na zdjęciach z rodzinnego albumu Agnieszki są Morawscy, Ponińscy, Bispingowie, Potoccy. Królują dżinsy, koszulki, ogniska, góry i baraszkujące psiaki. Jest kilka zdjęć ze ślubów, śniadania na tarasie i jedno z balu debiutantów. - Kiedyś dziennikarka zapytała, czy mam służącą do prania ubrań - śmieje się Agnieszka. - Mam. Bardzo skuteczną i ekonomiczną. Do tego nie muszę z nią rozmawiać. Nazywa się pralka.
Wystawne uczty, tonące w zieleni pałace, długie suknie i srebrne sztućce widywane są od wielkiego dzwonu. Rodowe posiadłości i majątki to w dużej mierze tylko wspomnienia. Stracili je w czasie wojny lub zostali wywłaszczeni później. - Nasze pamiątki po przodkach ograniczają się do mosiężnego gongu, którego używamy, by zwołać rodzinę na kolację - mówi Agnieszka. Próby odzyskania majątku powiodły się tylko części rodzin. Antoni Edmund Bojanowski odziedziczył ostatnio dwór w Lądzinie na Podkarpaciu. Odremontował go, przyjmuje tam gości. Co roku 14 lipca, na pamiątkę rewolucji francuskiej organizuje imprezę antyrewolucyjną. W listopadzie - Hubertusa. Wszystko po to, by podtrzymywać środowiskowe i rodzinne więzi.

Z rodziną lepiej niż na zdjęciu

- Muszę szczegółowo znać historię Mikołaja Reja tylko dlatego, że był moim przodkiem, który żył 500 lat temu - skarżyła się kiedyś Cecylia Rey na łamach kolorowego magazynu. Ale siła rodzinnych powiązań jest wśród arystokratów nie do przecenienia. Nawet jeśli nikt już nie aranżuje małżeństw, a ślubu z partnerem bez arystokratycznych korzeni nie nazywa się mezaliansem, pochodzenie jest najważniejszym wyznacznikiem przynależności do elitarnej grupy. Dlatego więzi są tu silne, rodziny liczne, często wielopokoleniowe. Wielodzietność to niemal norma. Konstanty Radziwiłł ma ośmioro dzieci, Agnieszka - pięcioro rodzeństwa. Do tego kuzyni i dalsi krewni, rozsiani po Europie. Książę Maciej Radziwiłł szacuje, że ciotek, wujków i kuzynów ma około 2.000.

Może to odrobinę uciążliwe, gdy trzeba pamiętać o urodzinach lub prezentach gwiazdkowych, ale nieocenione, kiedy pojawiają się kłopoty. - Jeden z moich braci potrzebował pomocy medycznej. Groził mu paraliż. Dzięki rodzinie i przyjaciołom zajęli się nim najlepsi lekarze, w ciągu miesiąca wstał z łóżka - wspomina Agnieszka. Bojanowski kilka lat spędził, odwiedzając krewnych w Belgii i Francji. Dzięki nim emigracja nie była niczym strasznym. - Tradycja pomocy krewniakom jest od zawsze, ale szczególnie ważna stała się w czasie wojny i po niej, kiedy wiele rodzin straciło majątek - opowiada. Goszczenie krewnych w potrzebie po kilka tygodni, a nawet lat nie było niczym wyjątkowym. - W czasie wojny do mojej babki przyjechała siostra z synem. Mieli zostać dwa tygodnie, a spędzili u niej dwa lata. Panie podobno nigdy się nie pokłóciły, nigdy jedna drugiej nie dała do zrozumienia, że gościna powinna dobiec końca. Jak skomentował to jeden z krewnych: były po prostu dobrze wychowane - wspomina Bojanowski.

Z jednej gliny

Owszem, trzymają się razem. Ale nie tylko ze względu na pochodzenie. Wszyscy się znają, większość od dzieciństwa. Krakowska grupa "dzieciaków z nazwiskiem" wspólnie szusowała na nartach w klubie Yeti, mieszkała po sąsiedzku w domach na Salwatorze, piła pierwsze piwa, zakochiwała się i rodziła dzieci. Resztę osób poznali podczas rodzinnych imprez, pikników, wyjazdów i oczywiście Balu Debiutantów. Wystarczy zajrzeć na ich profile na Facebooku, żeby być na bieżąco z życiem Radziwiłłów, Czartoryskich (spokrewnionych z królewską dynastią Bourbonów), Sapiehów (herbu Lis), Rostworowskich. Nie afiszują się z tytułami. - Najczęściej przypominam sobie, że jestem hrabianką, gdy dostaję oficjalne zaproszenie na ślub czy bal, ale nie przywiązuję do tego wagi - mówi Agnieszka.

- To, co nas wyróżnia, to nie jakiś wystawny styl życia, ale specyficzne wychowanie - przyznaje Bojanowski, potomek rycerza o nazwisku Prodell, który potwierdził swoje szlachectwo w 1400 r. i osiedlił się w Bojanowie. - Jest coś w postawie, języku, jakim się posługujemy, co pozwala nam się odróżnić na pierwszy rzut oka - zapewnia. Kiedy jako nastolatek z biednej Polski pojechał do Belgii, by wraz z kolegą jako zwykły robotnik pomagać w remoncie zamku, już po kilku dniach został jako gość zaproszony na kolację. - Od razu było wiadomo, że jesteśmy z jednej gliny - dodaje. Wierzy, że to zasługa tradycyjnego wychowania, jakie odebrał od rodziców. - Nie było mowy, by do ojca i matki zwracać się per "ty". Mówiło się w trzeciej osobie lub w bezokoliczniku: proszę podejść, proszę posłuchać - wspomina. Podobnie wychowuje swojego syna, który do mamy zwraca się zwyczajnie, a do taty zgodnie z tradycją.
Ale dobre maniery to nie tylko wyrafinowany język czy wiedza, który widelec jest do ryby, który do deseru.

Uprzejmość, skromność, ogłada, odpowiedzialność społeczna, świadomość pochodzenia i historii, patriotyzm to wartości, które staramy się przekazywać z pokolenia na pokolenie - tłumaczy Bojanowski. Dlatego angażują się w działalność charytatywną. Lubomirscy dochód z balów w Wiśniczu przeznaczyli na wyposażenie szpitala dziecięcego w Krakowie i dofinansowanie szkoły w Wiśniczu. Na jednym zebrali ponad 500 tys. zł. Joanna Radziwiłł prowadzi fundację im. Jana Jerozolimskiego, w której pomaga dzieciom z ubogich i patologicznych rodzin. Fundacja Ex Animo, założona przez księżną Marię Sapiehę, wzięła pod opiekę dzieciaczki chore na serce. Również dochody z Balu Maltańskiego rokrocznie przeznaczane są na szczytne cele.

Bal w bieli

Właśnie ten bal, organizowany przez hrabinę Jolantę Mycielską od 1998 r. w czasie Weekendu Maltańskiego, to najważniejsze arystokratyczne wydarzenie roku. Zdjęcia mogą ożywić masową wyobraźnię i dać nadzieję, że bycie księżniczką jednak ma swój powab.
Inaczej niż na świecie, gdzie debiutują tylko dziewczęta, warszawski bal promuje równouprawnienie. Chłopcy też mają szansę po raz pierwszy zaprezentować się na salonach, dlatego nazywa się go Balem Debiutantów (a nie debiutantek). Przed nim młodzi arystokraci przechodzą dwutygodniowy trening manier (na wypadek, gdyby w domu przywiązywano do tradycji zbyt małą wagę), tańca i przygotowują program merytoryczny balu. W tym czasie projektanci szyją białe suknie i fraki, a matki odkurzają rodową biżuterię.

Panny (17-25 lat) i kawalerowie (18-30) są wybierani i zapraszani przez hrabinę Mycielską, Damę Zakonu Maltańskiego. Muszą być szlachetnie urodzeni i cieszyć się nieposzlakowaną opinią. Zaproszenia na ten bal nie można kupić, nie da się wcisnąć ani wkręcić, więc dzień, kiedy do domu przychodzi biała koperta, jest świętem. A potem zaczyna się walc. Białe suknie wirują. Fraki gną się w ukłonach. I jest jak filmie Disneya.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska