Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jakub Derech-Krzycki: - Miałem żyć intensywnie

Wojciech Wyszogrodzki, 95 722 53 62, [email protected]
Jakub Derech-Krzycki ma 43 lata. Skończył I LO, Uniwersytet Szczeciński i studia z zarządzania w opiece zdrowotnej w Poznaniu. Były: sekretarz miasta, dyrektor gorzowskiego szpitala, poseł, przewodniczący Rady Miasta. Działał w harcerstwie. Zapalony żeglarz. Obecnie wiceprzewodniczący Rady Miasta z klubu Nadzieja dla Gorzowa. Żona Dorota jest logistykiem, a 18-letnia córka Iga za kilka tygodni ma studniówkę w II LO.
Jakub Derech-Krzycki ma 43 lata. Skończył I LO, Uniwersytet Szczeciński i studia z zarządzania w opiece zdrowotnej w Poznaniu. Były: sekretarz miasta, dyrektor gorzowskiego szpitala, poseł, przewodniczący Rady Miasta. Działał w harcerstwie. Zapalony żeglarz. Obecnie wiceprzewodniczący Rady Miasta z klubu Nadzieja dla Gorzowa. Żona Dorota jest logistykiem, a 18-letnia córka Iga za kilka tygodni ma studniówkę w II LO. Wojciech Wyszogrodzki
- Był taki moment, że trudność sprawiało mi pokonanie jednego piętra. Wtedy wszystkie lampeczki zapalały się na czerwono - mówi Jakub Derech-Krzycki, wiceprzewodniczący Rady Miasta.

- Za parę dni koniec roku, czas na podsumowania i plany na przyszłość. W pańskim przypadku jeszcze kilka miesięcy temu kalendarz na kolejny rok mógł już być niepotrzebny…
- Mam mocne postanowienie, by w nowym roku po raz pierwszy skutecznie zakończyć proceder palenia papierosów. To jest chyba najważniejsza rzecz, którą planuję.

- Mówi Jakub Derech-Krzycki, sięgając po popielniczkę i papierosy…
- (śmiech) Już w tej chwili mocno się ograniczyłem. Aż wstyd powiedzieć, ile wcześniej potrafiłem wypalić papierosów. Wiem, że muszę z tym skończyć. Lekarze mówią: nie pić kawy, nie pić papierosów, nie spożywać alkoholu, przestrzegać diety, żyć bez stresu…

- I dlatego został pan radnym…
- Bo człowiek robi wszystko dokładnie odwrotnie, nie szanuje swojego zdrowia, szarżuje. Pamiętam, że jako dwudziestoparolatek mówiłem, że będę żył intensywnie, ale krótko. Gdy człowiek ociera się o skrócenie życia, zaczyna rozumieć, że warto było słuchać lekarzy.

- Kiedy zaczęło się leczenie?
- Jakieś trzy lata temu. I nadal z mojej strony z mało poważnym podejściem do zdrowia. Kiedy dolegliwości ustępują, człowiek myśli, że jest już zdrowy, a to nie jest prawda.

- A zaczęło się od…
- Leczyłem się na chorobę wrzodową, którą pogłębiał mój ówczesny styl życia. Powikłania po niej zaprowadziły mnie właściwie na koniec drogi. Rzeczywiście myślałem wtedy, że nie powieszę kolejnego kalendarza. Po tej mojej przygodzie ze szpitalem…

- Jako dyrektora czy pacjenta?
- Jako dyrektora, a potem pacjenta - łatwiej mi teraz zrozumieć potrzeby obu stron.

- Ile czasu spędził pan w szpitalu?
- Trochę powłóczyłem się po szpitalach - kilka miesięcy i w Gorzowie, i w Warszawie. Ostatnio dłużej byłem w kwietniu, sierpniu i wrześniu. Teraz szykuję się na badania w styczniu i mam nadzieję, że to zakończy leczenie.

- Czyli koniec z papierosami, kawą i bankietami? Czy tylko w mniejszym wymiarze?
- Znacząco ograniczyłem.

- Mniej żeglowania?
- Niestety, ten sezon żeglarski był mocno ograniczony. Zabrakło siły, przechodziłem rekonwalescencję. No i na własną żaglówkę wsiadłem tylko dwa razy. Wiedziałem, że nawet w przypadku pasji nie wolno przegiąć, bo organizm bardzo powoli dochodził do siebie. Był nawet taki moment, że trudność sprawiało mi pokonanie jednego piętra. Wtedy wszystkie lampeczki zapalały się na czerwono. Teraz jestem szczęśliwy, że już mogę normalnie funkcjonować. Oczywiście, w biedzie poznałem prawdziwych przyjaciół. A byli i tacy, co rzucali klątwy. To też ciekawe doświadczenie.

- Skoro rzucają klątwę, to może nie do końca są przyjaciółmi?
- (śmiech) No dobrze, wycofuję się ze słowa "przyjaciele".

- Ile lekarze dawali panu czasu?
- Sądzę, że porządny lekarz nie udziela odpowiedzi na takie pytanie. Postawiłem sobie cele życiowe, przestawiła się psychika i dostałem poweru, była moc do walki. Wiadomo, że potrzeba dużo zdrowia, żeby chorować.

- Czas w szpitalu sprzyja różnym przemyśleniom. Nie zastanawiał się pan wtedy nad swoim życiem w polityce? Mówiono, że ma pan zastąpić Tadeusza Jędrzejczaka w wyborach na prezydenta. Poza tym ciągle jest pan wiceprzewodniczącym Rady Miasta. Nie pojawił się pomysł rezygnacji z mandatu?
- Od początku byłem przekonany, że prezydent wybroni się przed sądem, a jak już to się stanie, na pewno zechce kandydować. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że gdyby tylko chciał, prezydentem mógłby być dożywotnio. I wszystko wskazuje, że tak będzie (śmiech). A jeśli chodzi o moje przemyślenia, to wyrzucałem sobie jedynie, że z racji choroby nie mogłem wziąć udziału w kilku sesjach. Chęć powrotu do działalności społecznej jeszcze bardziej mobilizowała mnie do walki o zdrowie.

- Sesja budżetowa i atmosfera na niej panująca pokazały, że nie jest to klimat sanatorium, gdzie można dochodzić do zdrowia…
- Człowiek po doświadczeniach życiowych, gdy styka się z zagrożeniem życia - bo przecież miałem i wypadek samochodowy, po którym mogło mnie nie być - nabiera pewnego dystansu i potrafi przestać denerwować się tym, co wcześniej bardzo go irytowało, doprowadzało do bólu żołądka. Trzeba sobie powiedzieć, że na sesji mieliśmy do czynienia z gestami pod publiczkę na rok przed wyborami. I nie ma co się przejmować.

- A jako klub proprezydencki przejmujecie się, gdy Tadeusz Jędrzejczak publicznie i zdecydowanie negatywnie ocenia kwalifikacje intelektualne radnych?
- Nie mam problemów z kontaktami z prezydentem, choć on sam przyznaje, że ma niełatwy charakter. Owszem, były w tej kadencji momenty, gdy zastanawialiśmy się, czy ta krytyka aby nas nie dotyczy. Taki charakter prezydenta ma zresztą i wady, i zalety. Przecież to dzięki jego uporowi mamy Słowiankę, której miało nie być, bo zbyteczna. Dziś taka sama dyskusja jest o filharmonii. Zgadzam się tutaj z prezydentem, że miasto będzie się wyludniać, gdy nie będzie realizowało różnych potrzeb mieszkańców.

- Radni chcą pilnie budować halę sportową, bo Zielona Góra ma taką. Prezydent na sesji żartował, że powinniśmy też wybudować zoo, bo Zielona Góra ma to w planach…
- (śmiech) Kiedyś całkiem na poważnie władze miasta prowadziły rozmowy z właścicielami zoo safari w Świerkocinie, żeby przybliżyć tę atrakcję do Gorzowa. Przypomnę, że do tego zoo mieliśmy podróżować kolejką linową. Teraz w kampanii wyborczej pewnie pojawią się kolejne pomysły.

- To jak za rok będzie wyglądała rada miasta? Będzie w niej Jakub Derech-Krzycki?
- Ciekawe pytanie. Sondaże są różne.

- A kto wystartuje na prezydenta? Na prawicy już zdążyli się pokłócić, bo Marek Surmacz ogłosił się kandydatem, nie czekając na decyzję partii…
- Nie wyobrażam sobie miasta kierowanego przez Marka Surmacza. Kogokolwiek prawica wymyśli, jej kandydat nie będzie poważnym zagrożeniem dla Tadeusza Jędrzejczaka.

- Chciałbym zauważyć, że obecny prezydent nie zdecydował się jeszcze na start. Tak przynajmniej mówi.
- Jestem z nim umówiony na spotkanie. Mam zamiar przekonać go do startu w wyborach. Sądzę, że największym zagrożeniem dla jego wygranej w pierwszej turze może być sama lewica, jeśli wystawi swego kandydata.

- Czyli zakłada pan znów tylko pierwszą turę?
- To taka gorzowska tradycja i nie powinniśmy jej zmieniać.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska