Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janina Sojka: - Jestem z dobrego materiału

Grażyna Zwolińska 0 68 324 88 44 [email protected]
fot. Tomasz Gawałkiewicz
Po przyjeździe do Międzyrzecza zorientowała się, że jest jedyną pielęgniarką w mieście i okolicy. Lekarza nie było żadnego. Do pacjentów chodziła pieszo, dopóki Karol nie zrobił dla niej balonówki...

Dziś Janina Sojka ma 93 lata. Nadal mieszka w Międzyrzeczu. Co jakiś czas odwiedza w Zielonej Górze córkę Eleonorę. Pani Ela mówi do niej czule: Kurczaczku. Bo i też Janina Sojka jest osobą niewielkiego wzrostu i tuszy.

Jak w czasie wojny pracowała w Szpitalu Maltańskim w Warszawie, nazywano ją obrazowo dodatkiem do sióstr. 10 lat temu dostała najwyższe odznaczenie, jakie może otrzymać pielęgniarka: Medal Florence Nightingale. W pudełku ma mnóstwo innych medali i odznaczeń.

Znowu ta mała!

Urodziła się na Krymie. Stamtąd trafiła do zakonnego sierocińca w Warszawie. Potem była opiekunką do dzieci w bogatych domach. Wojna zastała ją w Warszawie.

W eleganckiej restauracji "Resursa Kupiecka" na ul. Senatorskiej właśnie otwierano szpital. Zgłosiła się. To tam poznała rannego w nogę podchorążego Karola Sojkę.

- Przyszło takie malutkie coś i pyta, czy ja się umiem golić - opowiadał potem o tym spotkaniu.
- Chyba umiem - odpowiedział ubawiony.
- No to ja przyjdę sprawdzić - spojrzała groźnie.
Chodziło o nogę, którą trzeba było ogolić przed operacją.

Kiedy już Karol trafił na salę operacyjną, doktor, widząc Janinę, powiedział tylko: Znowu ta mała! Chodziło o szczękę operowanego pacjenta. Janina podawała narkozę. Wyglądało to wtedy zupełnie inaczej. Mała maseczka, dozownik z usypiającą substancją, którą Janina nalewała powoli. Musiała też trzymać język, żeby się nim uśpiony nie udławił. Starała się więc trzymać mocno. Nic dziwnego, że po operacji pacjenci mówili: Siostro, mnie nie tyle rana boli, co ta szczęka.

Kochał obłędnie

Ślub wzięli w 1941 r. Środek wojny, a ona w pięknej sukni, pamiątce po pracy w majątku, on w garniturze. Ona 150 cm, on -186 cm. Pani Janina nie chce się przyznać, co jej się w Karolu, przystojnym smukłym brunecie z wąsem, najbardziej podobało.

- Oddziałowa mi go doradziła. Miałam też innych starających się, ale powiedziała, że to taki dobry człowiek - mówi.

- Ojciec mamę obłędnie kochał do końca życia - wtrąca córka.
- Powiedziałam mu: Wezmę cię z litości. Weź, weź - odpowiedział - to żartobliwa wersja pani Janiny.

- Wychodziłem ze szpitala. Siedziało takie małe na krawężniku i mówi: Weź mnie, bo jak ty mnie nie weźmiesz, to cholera mnie weźmie - to wersja Karola.
Od 23 lat pani Janina jest już sama.

Długie fartuchy

W szpitalu Janina, wtedy jeszcze Sienkiewicz, w dzień uczyła się zawodu w praktyce, wieczorami na kursach. Pewnie, że była zmęczona i niewyspana. Pewnie, że stres był, jak lekarz stanął z założonymi rękoma na żołnierzem ciężko rannym w nogę i powiedział: - Proszę robić opatrunek. Potem chory zwierzył się Janinie: - Jak to dobrze, że to pani robiła, a nie doktor. Chodziło o lekką rękę. Do zastrzyków też taką miała.

Ranni leżący na żelaznych łóżkach wśród kolumn w sali balowej i jadalni mieli różne prośby. Często chodziło o zawiadomienie mamy, żony, dziewczyny. Pielęgniarki starały się mieć jak najdłuższe białe fartuchy, bo jak już któryś trochę wydobrzał, zamiast sióstr, dziewczyny młode w pielęgniarkach widział.

Pierścionek z trucizną

W szpitalu działała konspiracyjnie Armia Krajowa. Janina, jak i inne należące do niej w szpitalu osoby, dostała pierścionek z czarnym oczkiem. Otwierało się ono, a w środku była trucizna. To na wypadek aresztowania. Do dziś ma ten pierścionek. Truciznę zużyła już w Międzyrzeczu sąsiadka, żeby uśpić bardzo cierpiącego psa.

Kiedy na ulicach Warszawy toczyły się jeszcze walki, do szpitala trafiali ranni niemieccy żołnierze. Ich też trzeba było opatrzyć. Jak potem Niemcy przejmowali szpital, ich ranni rodacy wyskoczyli, żeby bronić polskiego personelu.
W wojennej zawierusze zaginął gdzieś mąż pani Janiny i malutki synek. Okazało się, że mąż trafił do niewoli, a synek z siostrą pani Janiny po Powstaniu Warszawskim do obozu w Pruszkowie. Na szczęście wszyscy się potem odnaleźli.

- Pamiętam, jak podeszłam i dałam synkowi cukierek. Kto ci go dał, spytała moja siostra. Ta pani. To nie pani, to mama. Mama, mama! I rzucił mi się na szyję - opowiada pani Janina.

Ostrzenie igieł

Po wojnie z nakazem pracy Janina Sojka trafiła do Międzyrzecza. Jako jedyna pielęgniarka oczywiście nie pracowała od do, ale ile było trzeba. Do pacjentów wołano ją o każdej porze dnia i nocy, ciągłe pogotowie. Szła pieszo, czasem ktoś podwiózł bryczką. Jak Karol wrócił z niewoli, złożył jej z części rower z grubymi oponami, czyli balonówkę.

Pani Janina starała się zawsze pracę wykonywać solidnie. Czasem aż za bardzo. Potrafiła tak długo gotować strzykawki, aż szkło odstawało od metalu i potem trzeba było lutować. Igieł jednorazowych też jeszcze nie było. Te, których się używało, trzeba było co jakiś czas ostrzyć. Nadal słynęła z lekkiej ręki. Zanim zrobiła zastrzyk, zawsze najpierw... przeżegnała pośladek.

Powstańcze piosenki

- Nie spodziewałam się, że będę tyle lat żyć. Pewnie jestem z dobrego materiału. To prawda, że nie paliłam, nie piłam, a żałuję, więc teraz od czasu do czasu mały kieliszeczek... - śmieje się Janina Sojka.

- Rano, jak Kurczaczek wstaje, słucha do śniadania powstańczych piosenek. Mama dostała płytę z nimi na zjeździe w rocznicę Powstania Warszawskiego - mówi córka. - jeszcze w 2007 r. pojechałyśmy z tej okazji do Warszawy. Coraz mniej jest bezpośrednich świadków tamtych dni.

Na emeryturę przeszła w 1976 roku. Pielęgniarki z Międzyrzecza ponad dwadzieścia lat później napisały do Zarządu Głównego PCK w sprawie medalu Florence Nightingale. Nadał go Janinie Sojce Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska