Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Niemiec: - Byłem najmłodszym więźniem UB

Jakub Nowak 68 387 52 87 [email protected]
Janusz Niemiec
Janusz Niemiec Jakub Nowak
Janusz Niemiec, syn Żubryda, uznawany jest dziś za najmłodszego więźnia politycznego. Do stalinowskiej kaźni UB i NKWD Rzeszowie trafił 68 lat temu jako... pięcioletnie dziecko.

- Z więzienia pamiętam niewiele. Smród fekaliów, strzały strażników w mury budynku, ogromne kotły w kuchni i smak wiśni, które przemycał nam jeden z kierowców - wspomina dziś Janusz Niemiec. Mieszkaniec Mirocina Średniego uznawany jest za najmłodszego więźnia politycznego komunistycznej Polski. W listopadzie minie dokładnie 68 lat, gdy, jako pięcioletnie dziecko, trafił do więzienia...

Urodził się w 1941 roku jako syn Janiny i Antoniego Żubryda. - Tego Żubryda... - uśmiecha się pan Janusz. Bo choć swojego ojca, który był słynnym dowódcą partyzanckiego oddziału Narodowych Sił Zbrojnych w Bieszczadach, właściwie nie pamięta, to dziś, po latach studiowania jego historii, uczestnictwie w procesie jego mordercy i usłyszeniu relacji wielu świadków, opowiada jego życiorys niemal jednym tchem... Szczegóły poznawać zaczął jednak dopiero w wolnej Polsce. - W domu moich przybranych rodziców, Stefanii Niemiec, która była siostrą mojej matki oraz jej męża, Jana Niemca, temat Żubrydów był bowiem tematem tabu... - wspomina.

Aby zobrazować, dlaczego w ogóle stał się obiektem zainteresowań bezpieki cofamy się razem do czasów wojny... - Moja prawdziwa matka, Janina, wyszła za mąż za Antoniego Żubryda w roku 1940. Miała w sumie cztery siostry, każda z nich brała czynny udział w konspiracji. Niebezpieczeństw podczas wojny było wiele, dlatego wraz z jedną z nich, Stefanią, podjęła zobowiązanie, że jeśli któraś przeżyje, to zaopiekuje się dzieckiem siostry - wspomina pan Janusz. Antoni Żubryd, dziś oficjalnie zrehabilitowany i zaliczany w poczet grona Żołnierzy Wyklętych, przez lata komunistycznej propagandy uznawany był jednak za zwykłego bandytę. - Wiele zrobiono, aby ześwinić jego życiorys, ale na szczęście się nie udało. Dziś całkowicie odkłamano już jego historię - mówi dobitnie syn słynnego "Zucha".

Męstwo i brawura Antoniego Żubryda, który w latach 40. ubiegłego wieku siał postrach wśród funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i NKWD opisywane jest dziś w wielu publikacjach naukowych. Uczestnik kampanii wrześniowej, odznaczony Krzyżem Walecznych, uciekł w 1943 roku gestapowcom, którzy mieli wykonać na nim wyrok śmierci. Pod koniec wojny, w 1944 roku, po wkroczeniu na sanocczyznę żołnierzy radzieckich, na ochotnika zgłosił się do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie.

Skąd taki zaskakujący ruch?
- Wśród historyków, którzy pracują dziś nad historią m.in. mojego ojca, krąży teza, że tworzące się po roku 1944 struktury partyzantki niepodległościowej zaczęły wprowadzać do UB swoich ludzi - opowiada dziś pan Janusz. Na początku bezpieka w Rzeszowie miała pewne wątpliwości, jednak ostatecznie został oficerem śledczym w Sanoku. Według wielu relacji ostrzegał jednak podczas swojej pracy akowców, symulował brutalne przesłuchania, uwalniał ludzi itd. - W pewnym momencie przyszedł rozkaz, aby do aresztować za współudział w tworzącym się ruchu oporu. Ojciec go jednak przejął, sfałszował, a na drugi dzień uwolnił 10 ludzi i wraz z matką uciekł do Malinówki, gdzie stworzył zalążek swojego oddziału, który z czasem rozrósł się do ponad 200 osób - mówi J. Niemiec.
Zaraz po dezercji ojca, jego czteroletni syn (był rok 1945) zostaje "aresztowany" wraz z babcią po raz pierwszy. Szybko jednak, zaraz po brawurowej akcji "Zucha", który w ramach odwetu pojmał siedmiu milicjantów i zagroził ich zabiciem, zostaje wypuszczony. Oddziały Antoniego Żubryda sieją w tym czasie prawdziwy postrach wśród enkawudzistów, milicjantów i pracowników UB. - Ojciec miał wśród ludzi niesamowity posłuch, był człowiekiem szalenie odważnym, bronił Polaków przed UPA. Potrafił opanować ze swoimi oddziałami na cały dzień Sanok albo przyjść obejrzeć mecz, na którym zasiadała cała wierchuszka NKWD - uśmiecha się dziś syn słynnego żołnierza NSZ.

Janusz Niemiec
(fot. Jakub Nowak)

W 1946 roku teren działalności partyzantki Żubryda bardzo się jednak skurczył. Nasilono akcje, zaangażowano mocniej wojsko. - Ojciec wciąż był jednak nieuchwytny, więc UB uznało, że jeżeli weźmie mnie jako zakładnika, to przyjdzie i podda się sam - opowiada pan Janusz. W kwietniu 1946 roku, na trzy dni przed Wielkanocą, został aresztowany na osobisty rozkaz szefa rzeszowskiej bezpieki. - Pod dom babci w Sanoku przyjechały trzy samochody wypełnione wojskiem. NKWD bało się, że ojciec będzie chciał mnie odbić, więc jechałem na kolanach kapitana Szułakowa, jako tzw. żywa tarcza - opowiada J. Niemiec.
Z okresu więzienia nie pamięta wiele. - Większość historii poznałem dopiero później, z akt oraz relacji więźniów, z którymi udało mi się w wolnej Polsce spotkać. Jeden wypominał mi po latach, w formie żartu, że jeżdżąc na hulajnodze nie dawałem spać osadzonym... - mówi. Okres więzienia trwał kilka miesięcy. W październiku 1946 roku jego rodzice zostają zastrzeleni przez agenta NKWD, który przeniknął w struktury oddziału Żubryda.

- Po tym mordzie, władze komunistyczne wypuściły mnie z więzienia i wysłały do sierocińca. Zakazały też odwiedzin przez członków rodziny - mówi pan Janusz. Siostra matki pana Janusza, Stefania Niemiec, której udało się przeżyć wojnę (przeszła m.in. gehennę Oświęcimia) zgodnie z daną obietnicą, postanowiła jednak za wszelką cenę "przejąć" dziecko. - Nie wiem jakim sposobem weszła do sierocińca, czy mnie wykradła, czy kogoś przekupiła... W każdym razie, owiniętego w koc nocnym pociągiem przewiozła mnie na Śląsk, gdzie zacząłem całkiem nowe życie - opowiada dziś J. Niemiec. A cały Sanok, na wieść, że "żubrydowskie szczenię" zostało wykradzione, oszalał... - Rodziny ubowców, pepeerowców czy KBW, które poległy z rąk oddziału ojca groziły mi powieszeniem na drzewie - mówi mężczyzna. - Na Śląsku wtopił się jednak w tłum. - Moja wychowawczyni, która jako jedyna wiedziała o sprawie, zaproponowała Stefanii przeprowadzenie adopcji. Zmieniono mi więc nazwisko na Niemiec, przez co całkowicie "zniknąłem" - opowiada.
Jak opowiada, młodość przemknęła mu jak pociąg pospieszny. - W domu sprawa Żubrydów była absolutnym tabu. Zdawałem sobie sprawę, kim był mój ojciec, ale był to jakby osobny nurt rzeki, całkowicie poza mną - opowiada.

- Czuł pan wtedy etos antykomunistyczny? - pytam. - Nie. Co prawda rozrabiałem sporo w szkole, m.in. raz wybiłem oko w portrecie Stalina za pomocą gumki i drutu, jednak generalnie żyliśmy zgodnie w otaczającej nas rzeczywistości. Byłem nawet w czerwonym harcerstwie - wspomina po latach mężczyzna.
Przez okres młodości miał jedynie dwa momenty w życiu, które dały mu do myślenia o swojej przeszłości. - Jan Gerhard wydał w pewnym momencie książkę "Łuna w Bieszczadach", która odnosiła się m.in. do Żubryda. - Stek zwykłych kłamstw. Pamiętam, że matka zdobyła do niego numer telefonu, nawrzucała mu, a następnie się rozłączyła. Mi kazała jednak o całym incydencie zapomnieć... - mówi pan Janusz. Drugi incydent to film Petelskich pt. "Ogniomistrz Kaleń". - Pamiętam, że przejąłem się bardzo sceną zabójstwa ojca w tym filmie - wspomina mężczyzna. W domu jednak dalej tematu nie podejmowano. I tak przez długie, długie lata...

Pan Janusz z czasem ożenił się, skończył studia i rozwijał karierę zawodową. I to z sukcesami, otrzymał za swoją pracę wiele wyróżnień, honorów, medali... - Mogę śmiało powiedzieć, że brałem udział we wszystkich kluczowych technologiach w hutnictwie i odlewnictwie - opowiada dziś. Wyjechał też na kontrakt do Nigerii, gdzie pracował przez wiele lat. - Sprawa mojego ojca wróciła mniej więcej w połowie lat 90., kiedy dowiedziałem się, że jego żołnierze przeprowadzili proces rehabilitacyjny. Zacząłem poznawać coraz więcej akt na temat ojca i swój... - wspomina. Z czasem mordercy jego rodziców wytoczono proces. - Napisał nawet do mnie list, w którym opisał swoją wersję wydarzeń. Żyje do dziś w Warszawie... - opowiada J. Niemiec. Syn Żubryda kultywuje pamięć o ojcu. Zaszczepił to także w swoich dzieciach. - Sam nie powróciłem już do rodzinnego nazwiska. Zostałem przy Niemcu, aby oddać honor drugim rodzicom, którzy mnie wychowali - opowiada. Syn pana Janusza wrócił już jednak do nazwiska Żubryd...

Najmłodszy więzień polityczny komunistycznej Polski do Mirocina Średniego przyjechał całkiem niedawno. Obecnie jest... rolnikiem.
- Jak ludzie reagują, gdy słyszą o tak młodym kombatancie? - pytam. - Osoba, która przyjmowała mój wniosek na początku nie chciała wierzyć. - Panie, nawet gestapo nie aresztowało dzieci! - słyszałem. Legitymację dostałem jednak bardzo szybko. A dziś czasami tylko konduktor w pociągu, gdy ją mu pokazuję, przygląda mi się nieco przenikliwiej - uśmiecha się pan Janusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska