Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jasiek Mela: - Bez ręki i bez nogi można normalnie żyć!

Wojciech Wyszogrodzki 95 722 57 72 [email protected]
Jasiek Mela w tym roku skończy 23 lata. Nad jego rodziną ciąży fatum: najpierw od farelki spalił się dom z całym dobytkiem, potem utonął młodszy brat Piotr. Jasiek, gdy miał 13 lat, schronił się przed deszczem w niezabezpieczonym budynku stacji transformatorowej – poraził go prąd o napięciu 15.000 V. Stracił lewe podudzie i prawą rękę. W 2004 r. wraz z Markiem Kamińskim jako pierwszy i jedyny niepełnosprawny zdobył biegun północny i południowy. W 2008 r. wszedł na Kilimandżaro, w 2009 r. na Elbrus, a rok temu na El Capitan. Studiował reżyserię filmową, kolejny rok spędził na psychologii. Planuje wrócić na studia psychologiczne. Można go zaprosić na spotkanie poprzez stronę www.pozahoryzonty.org.
Jasiek Mela w tym roku skończy 23 lata. Nad jego rodziną ciąży fatum: najpierw od farelki spalił się dom z całym dobytkiem, potem utonął młodszy brat Piotr. Jasiek, gdy miał 13 lat, schronił się przed deszczem w niezabezpieczonym budynku stacji transformatorowej – poraził go prąd o napięciu 15.000 V. Stracił lewe podudzie i prawą rękę. W 2004 r. wraz z Markiem Kamińskim jako pierwszy i jedyny niepełnosprawny zdobył biegun północny i południowy. W 2008 r. wszedł na Kilimandżaro, w 2009 r. na Elbrus, a rok temu na El Capitan. Studiował reżyserię filmową, kolejny rok spędził na psychologii. Planuje wrócić na studia psychologiczne. Można go zaprosić na spotkanie poprzez stronę www.pozahoryzonty.org. Kazimierz Ligocki
- Więcej: można żyć ekstremalnie! Ludzie myślą sobie "no way, tego nie da się zrobić", a tu okazuje się, że możliwe są rzeczy zdecydowanie odjechane - mówi Jasiek Mela, niepełnosprawny podróżnik.

- To było dziewięć lat temu w Malborku. Pamiętasz, co wtedy myślałeś?
- Oczywiście. Po wypadku świat mi się zwalił na głowę. Trzeba być psychopatą, by przez takie coś przejść naturalnie. Każde traumatyczne doświadczenie ma swój naturalny bieg - pojawia się brak akceptacji, żal do całego świata, do Boga. Dopiero po czasie jest szansa na zmianę. Dziś mówienie o tym nie sprawia mi żadnego bólu - to po prostu pewien etap w moim życiu.

- Kiedy skończył się etap użalania się nad sobą? Było jakieś konkretne wydarzenie - spotkanie, rozmowa?
- Nie mogę określić konkretnej daty, gdy sobie powiedziałem "chrzanię to, teraz będę szczęśliwy". To setki różnych doświadczeń, rozmowy z moimi rodzicami, miesiące spędzone w szpitalu, które były takimi kopniakami - zmuszały do zastanowienia się nad sobą, do zadania sobie trudnych pytań: po co, dlaczego, co dalej. Po wyjściu ze szpitala przyszła świadomość, czego nie mogę już zrobić. Musiałem nauczyć się żyć z jedną ręką i jedną nogą - można, tylko trzeba ćwiczyć. Dużo dały mi spotkania z osobami niepełnosprawnymi, które mimo ograniczeń swego ciała dają sobie znakomicie radę. Sporym bodźcem była wizyta w Białogardzie na zgrupowaniu paraolimpijczyków. Okazało się, że nawet osoby z większą niż moja niepełnosprawnością radzą sobie świetnie i osiągają sukcesy w sporcie.

- Co było dla ciebie najtrudniejsze oprócz nauki korzystania z jednej ręki, oswojenia się z jedną nogą?
- Psychika. Zaakceptowanie siebie. Gdy ludzie na mnie patrzyli, czułem się gorszy, taki przekreślony przez nich. Ta fizyczność, chodzenie na protezie nogi - na początku takiej byle jakiej, dopiero później na profesjonalnej, która umożliwiała mi bieganie, wspinanie się, aktywne, normalne życie - to jest pikuś w porównaniu z psychiką. Musimy zaakceptować to, co jest w środku, a reszta to szczegóły.

- Dla osób niepełnosprawnych wyczynem jest dorównanie tym zdrowym. Tobie jednak to nie wystarczyło, postanowiłeś zdobyć bieguny, wejść na Kilimandżaro, Elbrus i El Capitan. Chciałeś coś sobie udowodnić?
- Muszę przyznać, że pierwsza wyprawa była egoistyczna. Potrzebowałem wtedy sobie dokopać, pokazać też ludziom, że nie jestem gorszy, że dam sobie radę. Pierwsza wyprawa ujawniła, że jest zapotrzebowanie na przykłady, dowody na to, że i oni są w stanie zmienić swój los. Niepełnosprawni mogą normalnie żyć, więcej: mogą żyć ekstremalnie! Wielką satysfakcję sprawia mi przekraczanie granic wyobraźni i mojej, i innych. Ludzie myślą sobie "no way, tego nie da się zrobić", a tu okazuje się, że możliwe są rzeczy zdecydowanie odjechane. Ja nigdy nie traktowałem siebie jako niepełnosprawnego. Gdybym to robił, pozwalałbym sobie na narzekanie. Zawsze wkurzało mnie, że ludzie chcąc mi pomóc, tak naprawdę mnie wyręczają, robią coś za mnie. Musiałem długo uczyć się proszenia o pomoc, bo to jest bardzo trudne, ale przede wszystkim uczyć się samodzielności.

- Gdzie jest ta granica między pomaganiem a wyręczaniem?
- Ona jest płynna. Można ją wyczuć. Nic nie szkodzi zapytać, czy komuś jest potrzebne wsparcie. Mój kumpel opowiadał mi o sytuacji, gdy podjechał na wózku do schodów, podszedł facet i oznajmił "ja panu pomogę". Chwycił za kółka, a kolega po prostu wyleciał z wózka i rozbił sobie nos.
- Mówiłeś o zadawaniu trudnych pytań: związek z Kasią jest aktualny?
- Z którą Kasią? Z moją dziewczyną?

- Czyli nadal jesteście razem.
- Nie (śmiech). Nie wiedziałem, o którą Kasię chodzi.

- O tę ze wspólnej wyprawy. Historia była opisywana przez media…
- Kasia w niewiarygodny sposób zmieniła moje życie. Była moją pierwszą dziewczyną, razem wyruszyliśmy w pierwszą samodzielną podróż autostopem przez Norwegię. Wspieraliśmy się wówczas. Spłycając historię - zakochaliśmy się w sobie.

- To nawet naturalne - tyle czasu razem. Ale miały być trudne pytania przecież…
- Właśnie widzę (śmiech). Z Kasią rozstaliśmy się po dwóch latach, ale mam z nią dobry kontakt. Wiele wniosła w moje życie.

- A nie przechodziło tobie przez myśl, że jest z tobą z litości?
- Nie w jej przypadku. W ogóle po wyprawach musiałem trochę inaczej patrzeć na ludzi wokół mnie. To smutne, ale zastanawiałem się, czy mówią mi, że jestem super, bo tak sądzą, czy też chcą mi się przypodobać. Po wyprawach miałem trzy razy więcej kolegów i koleżanek. Na szczęście nie jestem rozpoznawalny na ulicy. Mogę na luzie iść do warzywniaka czy do ciuchlandu. Cenię sobie tę prywatność.

- Czyli Kaśka nie "poleciała" na znaną osobę?
- Oczywiście, że nie. W oczach widać, czy ktoś jest cwaniaczkiem, kombinatorem i - sorry - nie da się tego ukryć. Kaśka podeszła do mnie po spotkaniu w Łodzi, gdzie opowiadałem o wyprawie na bieguny. Z takim przejęciem mówiła o swoim marzeniu, o wyspach Lofotach, że mnie sobą oczarowała.

- I razem tam się wybraliście. Ostatnio wyjeżdżasz co roku. Masz kolejne plany?
- Jasne, po co marnować czas? Po dwóch ostatnich wyprawach zorganizowanych pod szyldem mojej fundacji Poza Horyzonty, czyli na Elbrus i El Capitan w Stanach Zjednoczonych, myślimy o zabraniu większej liczby osób niepełnosprawnych do Beskidu Niskiego. To będzie 10 dni bez cywilizacji z grupą ludzi wspierających nas w górach. Być może będziemy szwendać się po górach i lasach, pływać kajakami, jeździć konno, wspinać się - to się jeszcze okaże. Taki survival. Chcemy pokazać, że nie trzeba jechać na koniec świata, by zobaczyć coś pięknego. No i zintegrować się. Ludzie niepełnosprawni izolują się od świata, od innych. Wiem, łatwo mi mówić - ze swoją protezą wejdę wszędzie, a człowiek na wózku staje przed trzema schodkami i jest zablokowany.

- Najpierw setki osób w Międzyrzeczu, teraz tłumy w Gorzowie. Opowiadasz o pasji podróżniczej, dajesz nadzieję. Były sytuacje, gdy nie wiedziałeś, co powiedzieć?
- Jasne, że tak. Najtrudniej jest w szpitalach. Kiedyś byłem na spotkaniu na oddziale onkologicznym, tam pierwszą napotkaną osobą była dziewczynka bez włosów z maseczką na twarzy. Biegała po korytarzu, a za nią mama ciągnęła kroplówkę. Pomyślałem wtedy, co ja tu mam mówić o wyprawach w góry, gdy oni patrzą w okno i marzą o normalności. Mądrych słów brakuje mi też w hospicjum. Bywam też w domach dziecka, ośrodkach dla młodych narkomanów, więzieniu. Pokazuję ludziom, że jestem normalny. Pochodzę z dosyć ubogiej rodziny, po tragicznych doświadczeniach, więc bliżej mi do jakiegoś dna życiowego, od którego parę razy musiałem się odbijać. Zaproszeń jest tyle, że trzeba wiele odrzucać. Mieszkam w Krakowie, a w tym tygodniu będę tam tylko jeden dzień. Spotkania to jednak nie jest nasz główny cel. Zbieramy pieniądze na protezy dla osób po amputacjach. Wymyślamy koncerty. W tym tygodniu w Bydgoszczy kwestujemy dla naszego podopiecznego, który stracił obie nogi. W całej Polsce zbieramy plastikowe zakrętki, za które dostajemy kasę. Organizujemy wyjazdy, także krótkie, by wyciągać ludzi z domu.

- Jasiek Mela ma jeszcze jakieś marzenia?
- Oczywiście, przecież ze szczytu, na który się wlezie, widać trzy kolejne. Choć teraz nie szczyty mi w głowie.

- Dziękuję.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska