Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeepem przez świat

Maciej Wilczek 68 324 88 23 [email protected]
Grzegorz Simon jest podróżnikiem i zwykłym, skromnym facetem. Od lat jego pasją są samochody z napędem 4x4
Grzegorz Simon jest podróżnikiem i zwykłym, skromnym facetem. Od lat jego pasją są samochody z napędem 4x4 Archiwum Grzegorza Simona
Grzegorz Simon, zielonogórzanin. Odwiedził 82 państwa i terytoria na całym świecie. Do elitarnej setki jeszcze trochę mu brakuje. Teraz jednak najważniejszy jest drugi etap podróży dookoła świata, którą rozpocznie za kilkanaście dni.

W ubiegłym roku ruszyłem jeepem wranglerem na azjatyckie bezdroża - i tak właśnie zacząłem kilkuetapową wyprawę dookoła świata. Przemierzając Azję, przejechałem 21.477 km - opowiada. - Najpierw auto w kontenerze wysłałem do Władywostoku, skąd zacząłem podróż. Przemierzyłem wschodnią Syberię, Mongolię, Kazachstan, Uzbekistan, Azerbejdżan, Armenię, Gruzję i wiele innych niesamowitych miejsc. Przygotowania pożerały dni i tygodnie. Formalności - wizy, pozwolenia i tłumaczenia, układanie trasy i godziny spędzone w warsztacie przy samochodzie. Każdy dzień to inna historia. Każdy dzień to radość, niepewność, czasem lęk, czy wszystko ułoży się zgodnie z planem.

Grzegorz Simon jest podróżnikiem i zwykłym, skromnym facetem. Od lat jego pasją są samochody z napędem 4x4, ma licencję kierowcy rajdowego. Uczestniczył w kilku ekstremalnie trudnych rajdach - w 2010 roku w Africa Eco Race - Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania, Senegal, w 2009 w Dakar Rall, Argentyna - Chile, w 2005 przez trzy tygodnie przedzierał się przez dżunglę, biorąc udział w Rainfoforest Challenge Malezja. Przyświeca mu zasada: niemożliwe nie istnieje. Kiedy opowiada o swoich podróżach, natychmiast zmienia mu się twarz. Nie jest już tak spokojna i opanowana. Częste objawy u wędrowców. A schorzenie to nazywa się gorączką poznawania świata. Zajrzyjmy teraz do dziennika z jego ostatniej wyprawy.

Władywostok, sobota 23 czerwca 2012

Minęło 60 dni od wysłania samochodu z Zielonej Góry. Po prawie 11 godzinach walki z rosyjską biurokracją i celnikami udało się wyciągnąć samochód z portu. Odprawę kontenera zaczęliśmy o 9.30, a auto wyjechało z portu o 20.00. I tak się wszystko zaczęło...

45 kilometrów dalej wjeżdżam do miejscowości Artiom. Tam czeka na mnie Siergiej, który wczoraj przez 11 godzin ze mną dzielnie uczestniczył w odprawie samochodu.

Siergiej chciał pokazać mi miasto, w którym się urodził i mieszkał. Przygotował mi na drogę wiśniówkę i dwie inne butelki specjałów oraz trochę słodyczy. Ostrzegł, że wiśniówkę, którą zrobił jego ojciec, trzeba pić z rozwagą, bo ma ponad 70 procent. Jeszcze nie próbowałem, gdybym to zrobił nie byłoby dzisiejszej relacji.

Chabarowsk, dzień drugi i trzeci

Ciekawe i ładne miasto położone nad brzegiem Amuru. W mieście jest fabryka łodzi i browar produkujący piwo Baltika. W czasie jazdy odnoszę wrażenie, że zawieszenie źle pracuje. W warsztacie mechanicy potwierdzili moje przypuszczenia. Przednie amortyzatory przy większych prędkościach źle pracują. Do Bajkału jakoś dojadę. Wczoraj na trasie w czasie obiadu dosiedli się do mnie Żenia i Wołodia. Zjedli zupę, wypili pół litra, mimo że wcześniej byli już wstawieni. Zapraszali do siebie, nie skorzystałem. Wiedziałem, czym to się skończy. Każdy pojechał w swoją stronę.

Dzień czwarty

I można by powiedzieć, że niewiele się działo poza: wykolejonym pociągiem towarowym na głównej magistrali transsyberyjskiej, chwilę później po drodze przemieszczała się kolumna wojsk rakietowych z silnie uzbrojoną obstawą, a na deser zajadałem się pysznymi, gorącymi pierożkami z kartoflami, mięsem i kapustą.

Na noc zatrzymałem się we wsi Ekaterinosławka, gdzie na miejskim stadionie był pokaz kaskaderów. No i pomnik Lenina. Temperatury są wykańczające. Cały czas plus 33 stopnie C, od rana do 23.00. Rozmawiałem z nauczycielką geografii, która powiedziała, że o tej porze będzie jeszcze plus 45 stopni. Potwierdziła, że zimą jest minus 40, fajnie... Syberia, ludzie, droga i widoki dostarczają tylu wrażeń, że trudno wszystko zapamiętać.

Dzień szósty

Czy Syberia może się podobać, czy można ten rejon polubić podobnie jak Toskanię czy Norwegię? Już coś kiełkuje, jeszcze słabo, jeszcze potrzebuję czasu, jeszcze musi spaść kolejny deszcz, a wtedy... I choć na pytanie nie znam jeszcze odpowiedzi, to żyć na pewno tutaj bym nie chciał. To bardzo wymagająca kraina!

Dzień dziewiąty

Droga jest jak dziurawy ser. Rozbita przez ciężarówki. Często jadę poboczami, są w lepszym stanie, mniej trzęsie, mogę jechać szybciej! Niebo pokazuje niespotykany dotąd kontrast i błękit!

Dzisiaj widziałem spalony las. Wielka dziura, hektary pustki w tajdze. Zatrzymuję się w wiosce, chcę kupić wodę i banany na drogę. Zaczepiają mnie mieszkańcy, pytają skąd, dokąd, dlaczego? Mieszkają w swojej osadzie i w takim rejonie, że nikt z obcych tu nie dociera. Koniecznie muszą mieć zdjęcia z Polakiem - podróżnika w swoim życiu nigdy nie widzieli, oryginalnego jeepa wyprodukowanego w USA też nie.

Wjeżdżam do Buriacji. To kolejny region Syberii. Przejechałem dzisiaj 557 km w 13 godzin.

Dzień 13.

Droga A165, 230 km za Ułan Ude, granica rosyjsko-mongolska w miejscowości Kachta.
Docieramy tam o 15.00, w kolejce około 20 aut, jest gorąco i cicho, ale to taki inny rodzaj ciszy, wyczuwa się napięcie, i tylko muzyka docierająca gdzieś z oddali zakłóca ten pozorny spokój.

Po czterech godzinach przez ostatnią graniczną bramę wjeżdżamy do Mongolii. Żegnamy się na jakiś czas z "Matuszką Rasiją". Kilka kilometrów za granicą widzimy pierwsze jurty, przy jednej z nich stoi relikt polskiej motoryzacji - polonez atu.

O północy, w strugach deszczu, ciemności, po drodze, której nie ma, docieram do stolicy Mongolii - Ułan Bator.

Dzień 15.

Dużo, jak na jeden dzień, to stanowczo za dużo! Emocje, wydarzenia, odczucia, te pozytywne i te mniej, jak wyglądał mój dzisiejszy dzień? Budzą mnie krzyki za oknem. Świta, piąta rano, wstajemy i wychodzimy z hotelu. Na placu w centrum Ułan Bator pełno wojska, wszyscy na galowo. Gra orkiestra, jest przemarsz chyba wszystkich formacji wojsk.

Dostaję elektroniczne potwierdzenie wykonanej transakcji i kolejną dawkę pozytywnej energii. Potwierdzenie jest na 100 l paliwa. To znaczy, że kolejna osoba zaangażowała się i wspiera moją podróż. Naprawiamy jeepa. Po serwisie kierujemy się na wschód, 75 km od Ułan Bator jest gigantyczny pomnik Chingis Hana - wysoki na 40 metrów.

Dzień 49.

Docieram do Biesłanu, kieruje się do szkoły, w której rozegrała się tragedia uczniów, nauczycieli i matek Biesłanu. Kiedy 1 września 2004 słuchałem relacji dziennikarzy z miejsca wydarzeń, nie mogłem tego pojąć. Dzisiaj, osiem lat później, wjeżdżam na teren zamkniętej, zniszczonej szkoły. Nad salą gimnastyczną powstaje kopuła-pomnik ku czci wszystkich, którzy zginęli - 339 osób, w tym 156 dzieci, 700 rannych - głównie dzieci.

Rozmawiam ze stróżem - namawiam go, aby wpuścił mnie do szkoły, w której nie zabrzmi lekcyjny dzwonek. Ulega, nie bierze pieniędzy. Przynosi klucze, otwiera kłódkę. Przeraźliwy zgrzyt drewnianych drzwi. Idziemy zdemolowanymi korytarzami, wszystkie ściany pełne śladów kul, puste klasy, w kilku miejscach pamiątkowe tablice. Mężczyzna opowiada: "Tu terroryści w czasie remontu szkoły zgromadzili i przechowywali broń, tu w tej sali wykładowej rozstrzelali kilkunastu zakładników, tu przez te okna wyrzucali ciała zabitych, tu zginął major OMON-u, tu...". I tylko cisza.

Dzień ostatni!

- W poniedziałek, 17 września 2012, po przejechaniu 21.477 km, dotarłem do domu. Odwlekałem ten powrót tak długo, jak tylko mogłem. Zwolniłem, jadę 60 km/h. Rozkoszuję się widokami i słońcem. Wyruszyłem w czerwcu z Władywostoku, wróciłem we wrześniu: szczęśliwy, zauroczony, zadowolony, ale i smutny! Pozorne sprzeczności. Ta podróż, jak potężny oceaniczny wir, z każdym dniem wciągała mnie coraz bardziej i coraz głębiej.

Piasek pustyni, żar stepów, piękne wysokie góry, ludzie i "moja" droga zamieszały mi w głowie...
Ktoś ze znajomych dzwoni i pyta, kiedy wracasz. Nigdy - odpowiadam! Przezimuję gdzieś po drodze, jadę dalej. Kończymy rozmowę, rozłącza się zdziwiony. Nie rozumie mnie!

Dzisiaj, przed domem, nawet gdybym tylko przepakował rzeczy, to dalej już nie pojadę! To trudne i niewykonalne. Dzisiaj jeszcze nie, ale jutro? Bo przecież niemożliwe nie istnieje.

Przejechałem Azję, kierunek wyznaczał kompas - magiczne 275 stopni, mapa, czasem rozjeżdżony szlak. W tej wspaniałej podroży, gdzie nic tak na dobre jeszcze się nie zaczęło, wszystko chyba za szybko się skończyło!

Nowy Jork, Alaska, Buenos Aires

Grzegorz za kilka dni (prawdopodobnie w połowie maja) wyrusza przez Amerykę Północną, Środkową i Południową w kolejną podróż. Zaczyna w Nowym Jorku. Do pokonania ma ponad 35.000 km przez 17 państw i kilka terytoriów. Znaczna część drogi to słynna Panamericana! To także przejazd przez większość stref klimatycznych.

Podróżnik dziękuję firmom Artek, Voyager Club, Ost Sped za wsparcie projektu.

Trasę wyprawy i relacje można będzie śledzić na www.sggo.pl i na www.gazetalubuska.pl/turystyka

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska