Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jesteś z Gorzowa, czy nie?

Zbigniew Borek
ARKADIUSZ GRZECHOCIŃSKI Na zdjęciu z Szymonem Giętym (to ten z prawej). Ma 45 lat (nie, nie Szymon) i wykształcenie – jak mówi - tylko średnie. W naszej gazetowej sondzie raz podał się za biznesmena, a innym razem za bezrobotnego. Dziś mówi, że jest menedżerem - współwłaścicielem firmy AG Partner, która zarządza kilkoma firmami i zajmuje się doradztwem. Do niej należy Park 111, a także galeria Batavia.  Lubi gotować dla przyjaciół, preferuje kuchnie z różnych zakątków świata. Kocha odwiedzać nowe miejsca i wracać do starych. Ma zdjęcie z prezydentem Indonezji, z Asafą Powellem, byłym rekordzistą świata na 100 m z Jamajki, pił wódkę. Żona Grażyna prowadzi Batavię. Mają dorosłą córkę Kingę i syna Wiktora w gimnazjum.
ARKADIUSZ GRZECHOCIŃSKI Na zdjęciu z Szymonem Giętym (to ten z prawej). Ma 45 lat (nie, nie Szymon) i wykształcenie – jak mówi - tylko średnie. W naszej gazetowej sondzie raz podał się za biznesmena, a innym razem za bezrobotnego. Dziś mówi, że jest menedżerem - współwłaścicielem firmy AG Partner, która zarządza kilkoma firmami i zajmuje się doradztwem. Do niej należy Park 111, a także galeria Batavia. Lubi gotować dla przyjaciół, preferuje kuchnie z różnych zakątków świata. Kocha odwiedzać nowe miejsca i wracać do starych. Ma zdjęcie z prezydentem Indonezji, z Asafą Powellem, byłym rekordzistą świata na 100 m z Jamajki, pił wódkę. Żona Grażyna prowadzi Batavię. Mają dorosłą córkę Kingę i syna Wiktora w gimnazjum. Fot. KAZIMIERZ LIGOCKI
Wywiad z Arkadiuszem Grzechocińskim, biznesmenem od pomników.

W ilu pomnikach "maczał pan palce"?
- W Szymonie Giętym, Jancarzu i Zacharku. Teraz pracujemy nad Henselerem i Korczem.

Po co pan to robi?
- Na pewno nie po to, żeby zbić kapitał polityczny czy inny.

Bezinteresownie?
- Jest w tym wielka interesowność, ale wewnętrzna. Mam satysfakcję, kiedy wychodzę ze swojego biura w Parku 111 i widzę, że ktoś robi sobie zdjęcia z Szymonem Giętym. Powtarzam: nie robię tego dla osiągnięcia wymiernych korzyści. Chciałbym, żeby ludzie bardziej się z Gorzowem identyfikowali. Gdybym był sam, to pewnie już dawno bym odpuścił, ale robimy to przecież wspólnie z Jurkiem Synowcem (znany adwokat - red.), mamy też wsparcie innych osób.

Sztuka dla sztuki

One też nie pchają się na afisz?
- Jak rozmawiamy z Andrzejem Kowalczykiem i Darkiem Krasuckim z Hurtowni Materiałów Budowlanych o przewiezieniu łodzi Zacharka, oni nie pytają, co z tego będą mieli, tylko: ilu ludzi potrzeba, gdzie i kiedy. Tak samo jest z Wawrzyńcem Zielińskim, który przygotowuje miejsca pod pomniki. Do tego jest Jarek Choroszkiewicz czy Sylwester Komisarek, który śmieje się, że zawsze przy takich okazjach go dopadnę. To mu mówię: no, mieszkasz przecież w Gorzowie, nie? Tak naprawdę pierwszy raz tych ludzi i firmy, bez których to byłoby niewykonalne, ujawnimy wkrótce, gdy zamontujemy pamiątkową tablicę przy Zacharku. Żartobliwie nazywamy się stowarzyszeniem nie mającym osobowości prawnej. Gdybyśmy założyli jakąś organizację, musielibyśmy się spotykać jak przepisy każą, pić kawę i zajadać ciasteczka za pieniądze, które my wolimy przeznaczyć na pomniki. Mnie, podobnie jak Jurka Synowca, nie interesuje uprawianie "sztuki dla sztuki". Nikt z osób zaangażowanych w budowanie pomników na tym w żaden sposób nie zarabia, wręcz często dokładamy z własnych kieszeni, choć tak przecież nie powinno być.

A miasto? Ono wam pomaga?
- Wcale, a zdarza się, jak przy okazji lokalizacji Pawła Zacharka, że nawet przeszkadza. Gdy po raz pierwszy napisaliśmy prośbę o wsparcie, wiceprezydent Ewa Piekarz odpisała, że w działalności statutowej miasta nie leżą takie cele. To niesamowite, bo sposobów na wsparcie jest wiele, a my przecież nie robimy tego dla siebie. Stawiamy pomniki ludziom stąd, zwykłym - niezwykłym, ich wykonawcami też są artyści stąd: Andrzej Moskaluk czy Zofia Bilińska. Gdyby Zacharek nie przeprawiał ludzi przez Wartę, moja babcia nie mogłaby uczyć na Zawarciu. On tworzy historię tego miasta i ja to czuję. A władzom miasta jest to obojętne. Żaden z radnych nie wsparł zbiórki publicznej, jaką urządziliśmy przy budowie Szymona Giętego, za to na jego odsłonięciu zebrałem gratulacje od radnej Grażyny Wojciechowskiej.

Niemcy to widzą

Chce pan powiedzieć, że urzędnicy i radni się na was zawzięli?
- Problem leży raczej w niezrozumieniu znaczenia takich inicjatyw. Teraz pracujemy nad pomnikami: niemieckiego malarza z Landsberga Ernsta Hensellera, i polskiego malarza z Gorzowa Jana Korcza. Ich rzeźby staną na skwerku przy Kłodawce między ulicami: Chrobrego a Dąbrowskiego. Wkrótce w berlińskiej telewizji będzie materiał o tym, że Polacy z Gorzowa stawiają pomnik Niemcowi z Landsberga, że my, gorzowianie, nie boimy się historii, jesteśmy Europejczykami. Ludzie z zewnątrz takie rzeczy dostrzegają, u nas - nie bardzo.

Czy z tych samych Gorzów opuścił niedawno malarz Grzegorz Piotrowski z żoną, która zajmuje się ceramiką, a Przemek Wiśniewski, twórca alternatywnego Teatru Kreatury, szukał szczęścia na Wybrzeżu? Co miasto może zaoferować takim ludziom?
- To już nie czasy komuny, kiedy artyści dostawali tu od ręki pracę, mieszkanie i mogli "tworzyć". Dziś są inne sposoby wspierania takich ludzi i wiele miast w Polsce i na świecie to robi. Byłem niedawno w Bolesławcu, gdzie osiedlił się po 35 latach życia w różnych krajach Artur Nowak i od razu rozruszał to miasto. To on wymyślił festiwal glinoludów (ludzi ozdobionych gliną, z której słynie Bolesławiec - red.). U nas takie osoby też można znaleźć, choćby dyrektor Teatru Jan Tomaszewicz, który zrobił coś z niczego, czyli odbudował Scenę Letnią, czy pan Haag, szef Vetequinol, który namówił pracowników z dawnego Biowetu do czynów społecznych. Tacy ludzie tworzą miasto, w którym chce się żyć, chce się do nie przyjeżdżać czy do niego wracać. Zamiast ich wspierać, u nas wydaje się jednak grube pieniądze na wielkie obiekty, które pięknie się buduje, ale potem one stoją puste.

Kto zapełni kulturę

Co pan ma na myśli?
- Przecież zapełnienie widzami Centrum Edukacji Artystycznej będzie zadaniem niewykonalnym. Jak masowe jest zapotrzebowanie gorzowian na kulturę, widać w ogromnej bibliotece, gdzie więcej jest palaczy przy wejściu niż czytelników w środku. Nie mamy za to prawdziwej nowoczesnej księgarni, takiej, jaką uwielbiam odwiedzać np. w Dżakarcie. Tam można książkę czy gazetę kupić, na miejscu poczytać, skorzystać z podpowiedzi zawsze uśmiechniętej obsługi, wypić kawę czy coś przekąsić, skorzystać z internetu, poznać ludzi. Pan prezydent chce budować wielki gmach magistratu, gdy świat zmierza w kierunku coraz bardziej "niewidzialnych" urzędów, w których wszystko załatwia się przez internet. Na to pieniądze w Gorzowie są.
Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska