- Rozmawiamy podczas Festiwalu Dzieci Europy w Lubsku, na który przyjeżdża pani regularnie. Ale w ubiegłym roku był wyjątek...
- Tak, nie mogłam stawić się w Lubsku, bo na początku lipca szczęśliwie stałam się mamą uroczych bliźniaków. Jan i Franciszek mają już prawie rok.
- Pojawiła się plotka, że teraz przyjedzie pani z maluszkami. Fani też chcieli je zobaczyć.
- Nie wiem, skąd taka informacja, niczego takiego nie obiecywałam. Chłopcy są za mali i taka podróż byłaby dla nich zbyt męcząca. Chciałabym uniknąć sytuacji, w której moje dzieci stałyby się atrakcją dla kogokolwiek. To po prostu dzieci i choćby z tego powodu należy zapewnić im maksimum bezpieczeństwa i spokój, aby mogły normalnie się rozwijać.
- Jak się czują?
- Dziękuję, dobrze.
- Gaworzą już?
- To sprawy zbyt intymne, wolałabym nie zwierzać się, jak wygląda życie moich dzieci.
- Pani urodziła się w Lubsku?
- Nie, w Krośnie Odrzańskim. Ale tylko dlatego, że w tym dniu szpital w Lubsku był zamknięty. Przez pierwsze 12 lat wychowywałam się jednak w Lubsku.
- Miło pani wspomina to miasto?
- Zawsze chętnie tu wracam. Jest przyjemnie, kiedy człowiek wraca do swoich korzeni.
- Jak wygląda Lubsko z perspektywy stolicy?
- Dzięki Bogu, coraz lepiej. Kiedyś było bardzo zaniedbane, ale teraz widać, że odżywa.
- Pani prowadzi festiwal już po raz 11. i zawsze bezinteresownie. Dlaczego?
- Bo chcę przyjechać i spotkać się z przyjaciółmi, których poznałam przez wszystkie lata na festiwalu. Ta impreza jest dla mnie ważna. Dopiero kiedy staje się matką, można zrozumieć, jakie to wyzwanie - opiekować się dzieckiem niepełnosprawnym, które potrzebuje jeszcze więcej troski niż zdrowe. Na festiwalu spotykam się nie tylko z dziećmi, ale i z rodzicami. Jeżeli mogę podzielić się swoją siłą i energią, to robię to gorliwej, odkąd zostałam matką.
- Skoro ma pani tyle obowiązków, to czy jest wyłączona z pracy na planie?
- Przez rok opiekowałam się dziećmi, ale za chwilę zaczynam zdjęcia do serialu "Dom nad rozlewiskiem" na podstawie książki Małgorzaty Kalicińskiej. Jesienią będzie można obejrzeć go w Jedynce. Cały czas piszę felietony i powieść w odcinkach, która jest drukowana w miesięczniku "Bluszcz".
- Jakie ma pani pasje, oprócz aktorstwa?
- Są związane z moim życiem prywatnym. Wolnego czasu mam niewiele, ale kiedy jest, to chętnie podróżuję, a swoje wędrówki dokumentuję. Głównie zbieram przepisy kulinarne i przyprawy.
- Dokładnie planuje pani podróże, czy idzie na żywioł?
- Staram się dowiedzieć jak najwięcej o miejscu, do którego się wybieram. Potem weryfikuję, na ile rzeczywistość odpowiada moim oczekiwaniom.
- Mówi pani o wyprawach po kraju czy świecie?
- To bez różnicy. Można odkrywać fantastyczne miejsca i we własnym województwie, a potrawy regionalne w kołach gospodyń wiejskich. Kulinarnych przysmaków można szukać także w dalekich krajach.
- W województwie lubuskim toczy się dyskusja, czy warto produkować wino, które promowałoby region. Jedni są za, inni mówią, żeby dać sobie spokój.
- Pomysł przywrócenia tradycji winiarstwa na tych ziemiach jest interesujący. Dlaczego nie? Zielona Góra pod względem klimatu może się równać Alzacji albo Austrii.
- Chciałbym jednak uchylić rąbka tajemnicy. O czym pani marzy?
- Bardzo bym chciała dożyć później starości w zdrowiu fizycznym i psychicznym. To moje jedyne realne i konkretne marzenie. Marzę też, żeby lot w kosmos stał się bardziej dostępny dla zwykłych śmiertelników. Mam nadzieję, że w wieku emerytalnym, zamiast na wycieczkę do sanatorium, będzie można polecieć na orbitę i pooddychać mieszanką tlenową. I w stanie nieważkości dać odpocząć skołatanym nerwom i stawom.
- Co jeszcze chce pani robić na emeryturze?
- Sądzę, że znajdę czas na założenie restauracji i będę mogła cieszyć się, że ludzie korzystają z moich doświadczeń kulinarnych. Podobno jestem dobrą kucharką. Nie tylko w domu, skoro przyjaciele i znajomi proszą i namawiają, żeby coś dla nich ugotować.
- W czym jest pani najlepsza?
- W kuchni śródziemnomorskiej, czyli tam, gdzie są moje korzenie. Wystarczy na mnie spojrzeć, żeby stwierdzić, że moi przodkowie ze Skandynawii nie pochodzą. Najbardziej cenię sobie kuchnię północnoafrykańską, gdzie w garnku z kominem powolnie dusi się potrawy zwane tadżin. To bardzo zdrowe jedzenie, bo zachowane są wszystkie witaminy.
- W Polsce wielu aktorów pootwierało już restauracje.
- Ale niewielu tak naprawdę zna się na kuchni.
- Pani pewnie byłaby najlepsza.
- Tego nie wiem, może i tak, ale nie chciałabym zapeszyć.
- Czego życzyłaby pani Czytelnikom "Gazety Lubuskiej"?
- Żeby klimat zmienił się na tyle, by mogli żyć jak na południu, cieszyć się słońcem, winnymi gronami. A tym, którzy nie radzą sobie z otaczającą rzeczywistością, żeby pozwolili sobie na trochę więcej uśmiechu.
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?