Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamil Stoch: - Mam nadzieję, że takich chwil przeżyję więcej

Pytał i notował w Soczi Przemysław Franczak
Kamil Stoch po skoku, który dał mu złoty medal olimpijski w Soczi
Kamil Stoch po skoku, który dał mu złoty medal olimpijski w Soczi Paweł Relikowski
- Czas na kolejne zawody, na kolejne osiągnięcia. Stać mnie na równie dobre wyniki. Ja i moi koledzy mamy tutaj dużo do zrobienia - mówi Kamil Stoch, złoty medalista olimpijski z normalnej skoczni w Soczi.

- Ciężki ten medal?
- Ciężki, przyjemnie ciężki. I piękny.

- Prędko pewnie Pan go nie ściągnie...
- Teraz na pewno nie. Może do kąpieli. A potem położę go na półkę, niech sobie leży. Na skocznię go przecież nie wezmę, bo w skakaniu mi nie pomoże. Czas na kolejne zawody, na kolejne osiągnięcia. Stać mnie na równie dobre wyniki. Ja i moi koledzy mamy tutaj dużo do zrobienia. To jeszcze nie czas na przystanek, tylko czas na jeszcze większe rozpędzenie się.

- W niedzielę po konkursie mówił Pan, że ten sukces jeszcze do Pana nie dociera. Teraz już Pan uwierzył, że jest mistrzem olimpijskim?
- Teraz już wierzę. A nawet jestem tego pewny.

- Ceremonia wręczenia medali była wzruszająca?
- Najbardziej się wzruszałem, kiedy czekałem na swoją kolej, żeby wskoczyć na podium, a potem aż zabrzmi hymn. Podniosła chwila, trudno to opisać słowami. To jest coś wspaniałego. Mam nadzieję, że takich chwil przeżyję więcej. I moi koledzy też, również z innych dyscyplin.

- Ale drugiej zwrotki się zapomniało...
- Ha, ha, z tego wszystkiego nie umiałem jej zacząć. Ale potem się rozpędziłem. Mam chrypkę, ale dałem radę. A to, że hymn trwał tak długo był super. Chwilo trwaj dłużej.

- Było tak jak Pan to sobie wyobrażał jako dziecko?
- Chyba sobie tego nie wyobrażałem. Po prostu chciałem wziąć w tym udział.

- Obudził się Pan następnego dnia po zawodach i...?
- Ucieszyłem się, że nic mnie boli. Wcześniej byłem trochę chory, ale przeszedł mi ból głowy i gardła, nie było podwyższonej temperatury. Obudziłem się po mistrzowsku. Choć noc była krótka.

- Było huczne powitanie w wiosce olimpijskiej?
- Huczne nie, bo wróciłem bardzo późno. Zjadłem kolację, albo wczesne śniadanie, zwał jak zwał. Wszedłem do swojego pokoju, a tam przed wejściem był fajny prezent od sąsiadów: Maćka Bydlińskiego i Adama Cieślara, którzy na prześcieradle wypisali gratulacje. To było fajne, mam nadzieję, że będę mógł im się odwdzięczyć czymś podobnym. A potem posiedzieliśmy chwilę z kolegami z kadry. Pogadaliśmy sobie do piątej rano.

- A o czym?
- A tak ogólnie o zawodach, o życiu, o miłości.

- Ten medal nakręca do kolejnych wyzwań?
- Może nie nakręca, ale pokazuje, że jeżeli się wszystko robi normalnie, sumiennie, to można dużo osiągnąć. Jesteśmy świetnie przygotowani do tych igrzysk. No i trzeba w siebie wierzyć. Na pewno jednak pierwsze zawody na takiej imprezie są najtrudniejsze. To w nich przekonujesz się, w jakim miejscu jesteś, schodzę emocje.

- Przed igrzyskami wszyscy powtarzaliście, że potraktujecie je jak normalne zawody. Naprawdę nie było większej adrenaliny?
- Nie, nie czuję się inaczej niż zwykle. Przed igrzyskami niczego nie obiecywałem i w dalszym ciągu niczego nie obiecuję. Po prostu będę robił swoje.

- Dużo gratulacji Pan odebrał?
- Mnóstwo, dostałem około setki SMS-ów. Odpisałem na wszystkie.

- Długo musiało trwać to odpisywanie.
- Długo. Akurat premia za medal pokryje rachunek za telefon.

- Transmisję konkursu oglądało w Polsce 11,5 mln ludzi. Jest Pan gotowy na to, co Pana czeka po powrocie? Powitania, uroczystości.
- Jeśli mam być szczery, wolałbym uniknąć tego typu rzeczy. Będzie na to pora po skończonym sezonie. Mamy jeszcze sporo do zrobienia, sporo do wywalczenia. Takie dodatkowe wydarzenia zabierają mnóstwo energii i czasu, którego potrzeba na regenerację i trening. Wolałbym tego uniknąć. Więc jeśli mógłbym o to poprosić... A co do liczby widzów, to super, że mamy tylu fanów, że tylu ludzi ogląda igrzyska. Niech oglądają też inne dyscypliny. Nie zawsze można zdobyć medal, ale każdy z nas wkłada w to swoje serce i każdy zasługuje na szacunek.

- Kask z biało-czerwoną szachownicą pomógł?
- Na pewno mi nie przeszkodził. Kask sam jednak nie skacze, ja muszę wykonać większą część pracy. To taki fajny dodatek. Można powiedzieć, że talizman. Zwłaszcza, kiedy wzór jest zaprojektowany przez twoją żonę i ma się zgodę, żeby umieścić na nim symbol polskiego lotnictwa. Dla mnie to miało bardzo duże znaczenie.

- Może lotnicy ułatwią Panu teraz szkolenia szybowcowe, o którym Pan myśli?
- Pomyślimy, w tej chwili mam jeszcze coś do zrobienia w Soczi, a po igrzyskach sezon się jeszcze nie kończy Jest sporo zawodów PŚ, w których będziemy walczyć. A potem się zobaczy.

- Przeglądał Pan internet? W Polsce szaleństwo?
- Akurat z internetem mam tyle do czynienia, że sprawdzam sobie od czasu do czasu pocztę. Nie czytam komentarzy, bo od czasu do czasu pojawiają się takie, które mogą zaszkodzić. Jeżeli przeczyta się dziewięć pozytywnych informacji i jedną negatywną, to zazwyczaj ta druga pozostaje w pamięci.

- Jakie są prognozy, nastawienie przed konkursami na dużej skoczni.
- Zostawiam to bukmacherom i statystykom, ja zajmuję się czymś innym. Robotą. Nie myślę o tym, co mogę osiągnąć, tylko o dobrych skokach. Jestem pewny, że jesteśmy bardzo dobrze przygotowani. Za to dziękuję trenerowi i innym osobom.

- Co takiego ma w sobie trener Kruczek, że potrafił do przodu pchnąć polskie skoki?
- Największą bronią jest mózg, którego używa. Ale może nie będę mu tutaj słodził, bo jeszcze zamknie się w sobie. No, dobrze, uważam, że jest jednym z najlepszych szkoleniowców na świecie, mieć kogoś takiego to skarb. To, co potrafił stworzyć wraz ze swoim sztabem - chylę czoła.
Wszystkim dziękuję. Wszyscy są współtwórcami tych sukcesów. Ta maszyna, którą stworzył trener działa znakomicie.

- W którym momencie swojej kariery uwierzył Pan, że będzie mógł walczyć o takie sukcesy?
- Odkąd zacząłem uprawiać tę dyscyplinę na serio. Po to pracowałem. I nadal będę. To, że wygrałem olimpijskie zawody nie znaczy, że będę najlepszy już zawsze. Muszę i chcę rozwijać się dalej. Życie nie kończy się na jednych zawodach.

- W internecie znów hitem jest film, na którym 12-letni Kamil Stoch mówi, że chce zostać mistrzem olimpijskim.
- Już w zeszłym roku, gdy wygrałem na mistrzostwach świata, dosyć często mi to pokazywano. Nie ukrywam, że to jest dla mnie moment trochę wstydliwy, mało komfortowy, ale z drugiej strony to dość ciekawe zobaczyć siebie sprzed kilkunastu lat, jak mówię o swoich marzeniach. Nie mając świadomości jak to zrobię, kto mi w tym pomoże i czy rzeczywiście się uda. Niesamowita sprawa. Dziękuję za to wszystko panu Bogu, który zawsze stawia dobrych ludzi na mojej drodze i nade mną czuwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska